Przynoszę, Matko, na Jasną Górę
kapłaństwo moje.
Stanąłem w samym kącie kaplicy -
boję się podejść.
Nie w łożach ojców,
z twarzą na wale klasztornym spałem.
Księżyc jak czapla
wciąż chodził po mnie srebrnym hejnałem.
Wiem, że Bóg wybrał, że mnie wyświęcił, zaufał,
obym nie broił,
nie psocił więcej,
jak szwedzka lufa.
Biję się w piersi, jak tłukły kule za Kordeckiego.
Weź me kapłaństwo na ręce teraz,
jak Syna swego.
Niechaj zaświeci święte i czyste w kaplicy,
a mnie niech zdepcą butami swymi pątnicy.
Pomóż w rozwoju naszego portalu