Franciszek zauważył najpierw, że ”życie nieuchronnie ma swoje smutki, które są częścią każdej drogi nadziei i każdej drogi do nawrócenia. Ale ważne jest, aby za wszelką cenę nie pogrążać się w melancholii i rozgoryczeniu. Są to pokusy, na które nie są odporni nawet duchowni. A czasami, niestety, jawimy się jako zgorzkniali, smutni księża, którzy są bardziej autorytarni niż autorytatywni, bardziej jak starzy kawalerowie niż zaślubieni z Kościołem, bardziej jak urzędnicy niż pasterze, bardziej zarozumiali niż radośni, a to z pewnością dla nikogo nie jest dobre”.
Ale poza tymi pesymistycznymi uwagami papież uważa jednak, że „ogólnie rzecz biorąc, my, księża, mamy poczucie humoru, a nawet spory zapas dowcipów i zabawnych historii, w których opowiadaniu często jesteśmy całkiem dobrzy”.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Ojciec Święty przypomniał też kilku swoich poprzedników obdarzonych charyzmatem humoru. Jednym z nich był św. Jan XXIII, który „powiedział mniej więcej tak: «Często zdarza się w nocy, że zaczynam myśleć o jakichś poważnych problemach. Wtedy podejmuję odważną i zdecydowaną decyzję, że nazajutrz porozmawiam o tym z papieżem. Potem rano budzę się zlany potem, przypominając sobie, że to właśnie ja jestem papieżem»”.
Reklama
Z poczucia humoru słynął też św. Jan Paweł II. „Na początku konklawe [w 1978], zanim został wybrany, starszy i dość surowy kardynał zganił go za to, że Karol Wojtyła jeździł na nartach, wspinał się po górach, jeździł na rowerze i pływał. «Uważam, że takie działania nie pasują do twojej roli» - zasugerował ów purpurat. Na co przyszły papież odpowiedział: «Ale czy eminencja wie, że w Polsce są to działania praktykowane przez co najmniej 50 procent kardynałów?». W Polsce było wówczas tylko dwóch kardynałów”.
Następnie autor zwraca uwagę na wartość ironii a zwłaszcza autoironii, która jest, według niego, „potężnym narzędziem w przezwyciężaniu pokusy narcyzmu. Narcyzi nieustannie wpatrują się w lustra, malują siebie, patrzą na siebie, ale najlepszą radą przed lustrem jest śmianie się z siebie. To jest dla nas dobre. Udowodni to prawdziwość starego przysłowia, które mówi, że są tylko dwa rodzaje doskonałych ludzi: umarli i ci, którzy dopiero się narodzą”.
Już jako jezuita Franciszek nie omieszkał też zacytować jednej z anegdot o swych współbraciach zakonnych:
„Jeśli chodzi o niebezpieczeństwo narcyzmu, którego należy unikać przy odpowiedniej dawce autoironii, pamiętam historię o dość próżnym jezuicie, który miał problemy z sercem i trafił do szpitala. Przed wejściem na salę operacyjną zapytał Boga: «Panie, czy nadeszła już moja godzina?». Na co Bóg odpowiedział: «Nie, będziesz żył jeszcze co najmniej 40 lat». Po operacji jezuita postanowił jak najlepiej wykorzystać dany mu czas i poddał się przeszczepowi włosów, liftingowi twarzy, odtłuszczaniu, poprawie brwi, zębów... Krótko mówiąc, wyszedł z tego odmieniony człowiek. Tuż przed szpitalem potrącił go jednak samochód i zakonnik zmarł. Gdy tylko stanął przed obliczem Boga, zaprotestował: «Panie, ale Ty mi powiedziałeś, że będę żył jeszcze 40 lat!». Bóg odparł: «Przepraszam! Nie poznałem cię»”.
Kontynuując swe rozważania o autoironii jako lekarstwie na narcyzm, Franciszek przypomniał humoreskę na swój temat, gdy był w Stanach Zjednoczonych. Gdy tylko wylądował na lotnisku w Nowym Jorku w ramach podróży apostolskiej do tego kraju, czekała tam na niego ogromna limuzyna. Początkowo był nieco zażenowany tym wspaniałym przepychem, ale potem pomyślał, że po raz ostatni prowadził samochód bardzo dawno temu, a nigdy nie miał okazji przejechać się takim ciekawym autem. I pomyślał: „OK, kiedy dostanę taką kolejną szansę? Popatrzył na limuzynę i zapytał kierowcę: „Czy mógłbyś mi pozwolić poprowadzić to cudo?”. I usłyszał w odpowiedzi: „Naprawdę bardzo mi przykro, Wasza Świątobliwość, ale nie mogę, bo takie są zasady i przepisy”.
Reklama
Ale wszyscy wiedzą, jaki jest ten papież. Gdy mu coś wpadnie do głowy, to koniec. Krótko mówiąc, w wyniku usilnych nalegań kierowca w końcu ustąpił. Papież usiadł więc za kierownicą i poprowadził wóz na jednej z ogromnych autostrad amerykańskich. Zaczęło go to cieszyć, nacisnął pedał gazu, jadąc 50, 80, 120 mil na godzinę. Wreszcie usłyszał syrenę, po czym obok niego zatrzymał się policyjny radiowóz. Do zaciemnionego okna podszedł młody policjant i papież dość nerwowo opuścił szybę. Policjant zbladł i powiedział niepewnie: „Przepraszam na chwilę”, po czym wrócił do swojego pojazdu, by zadzwonić do przełożonych: „Szefie, chyba mam problem”. „O co chodzi?" - zapytał szef. „No cóż, zatrzymałem samochód za przekroczenie prędkości, ale tam jest facet, który jest naprawdę ważny”. Policjant wyjaśnił, że jego zdaniem jest to ktoś ważniejszy niż burmistrz, gubernator, a nawet prezydent, bo „sam papież pracuje tam dla niego jako kierowca”.
Na zakończenie tego swojego eseju - opinii papież skierował do wszystkich księży „ważniaków” a może i do siebie słowa Pana Jezusa, że „jeśli nie staniecie się jak dzieci, nie wejdziecie do Królestwa Bożego (Mt 18, 3)”.
Wytłumaczył, iż „Ewangelia, która przynagla nas, abyśmy stali się jak małe dzieci dla naszego zbawienia, przypomina nam, abyśmy odzyskali zdolność uśmiechania się”. Dodał, że „dziś nic nie cieszy mnie tak bardzo, jak spotkania z dziećmi. Kiedy byłem dzieckiem, miałem takich, którzy nauczyli mnie się uśmiechać, ale teraz, kiedy jestem stary, dzieci są często moimi mentorami. Spotkania z nimi najbardziej mnie ekscytują, sprawiają, że czuję się najlepiej”.
Jednocześnie Ojciec Święty przyznał, że są także „spotkania z tymi starszymi ludźmi, którzy błogosławią życie, którzy odkładają na bok wszelką urazę, którzy czerpią przyjemność (z życia jak) z wina, które dojrzewało przez cale lata. Są oni nie do podrobienia. Mają dar śmiechu i łez, jak dzieci. Są przykładami spontaniczności, człowieczeństwa i przypominają nam, że jeśli wyrzekamy się własnego człowieczeństwa i nie potrafimy ani płakać ani śmiać się, to już znaleźliśmy się na równi pochyłej. Stajemy się znieczuleni, a znieczuleni dorośli nie robią nic dobrego ani dla siebie, ani dla społeczeństwa, ani dla Kościoła”.