Reklama

Polska

Misja uniwersytetu

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

ANNA CICHOBŁAZIŃSKA: – Po liście biskupów na Niedzielę Świętej Rodziny, uczulającym polskie rodziny na marsz gender przez instytucje, ukazał się list polskich uczonych, którzy podziękowali biskupom za ich list i jednocześnie wyrazili niepokój co do istnienia podobnych studiów na katolickich uczelniach. Jak Ksiądz Arcybiskup odnosi się do tych działań środowisk akademickich?

ABP MAREK JĘDRASZEWSKI: – Chciałbym zauważyć, że już 1 października 2013 r., a zatem prawie 3 miesiące przed listem polskich biskupów, zostało ogłoszone wspólne „Oświadczenie Akademickich Klubów Obywatelskich im. Prezydenta Lecha Kaczyńskiego w Poznaniu, Krakowie, Warszawie i Łodzi w sprawie próby prawnej promocji ideologii gender”, jednoznacznie odrzucające tę ideologię. To bardzo ważne oświadczenie. W samym tylko Poznaniu członkami Akademickiego Klubu Obywatelskiego jest ok. 300 profesorów i nauczycieli akademickich, zatem głos tylu uczonych ma swoje znaczenie, nawet jeśli oficjalne media usiłują tego głosu nie zauważać lub go przemilczeć. Należy się cieszyć, że na skutek listu biskupów pojawiają się kolejne głosy ze środowisk akademickich naszego kraju, krytycznie oceniających ideologię gender. Szczególnie ważna jest zdecydowanie krytyczna opinia wydana przez specjalistów Zespołu Edukacji Elementarnej, który działa przy Komitecie Nauk Pedagogicznych PAN. Natomiast jeśli chodzi o katolickie uczelnie, to pojawił się pewien problem na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim, gdzie wykłady dotyczące ideologii gender wprowadzono na polonistyce. Osobiście próbuję na to patrzeć i oceniać to w duchu św. Tomasza z Akwinu, który nie bał się podejmować trudnych problemów na styku nauki i wiary. Gdyby wykłady poświęcone problematyce gender miały miejsce na Wydziale Filozofii, ewentualnie Teologii KUL po to, aby umożliwić zrozumienie tego problemu i dać studentom właściwe argumenty odnośnie do ideologii gender, to uważałbym je za bardzo potrzebne. Na tej samej zasadzie były przecież prowadzone na KUL-u wykłady z marksizmu w nieodległych jeszcze czasach, kiedy trzeba było ukazywać absurdy tej filozofii. Nie ulega żadnej wątpliwości, że trzeba uczyć spojrzenia na ideologię gender z punktu widzenia antropologii i teologii chrześcijańskiej. Natomiast nie potrafię sobie dać racjonalnej odpowiedzi na pytanie, dlaczego problematykę gender podejmuje się na polonistyce. Mam nadzieję, że nie po to, aby formować tam zastępy nowych hunwejbinów, tym razem genderowskich.

– Ale taki chyba właśnie zamysł mają studia gender na prestiżowych świeckich uczelniach. A przecież są to uczelnie opłacane z naszych podatków, więc chyba mamy wpływ na to, kogo się tam kształtuje?

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

– To prawda. I dlatego trzeba sobie postawić pytanie, które studia są społeczeństwu bardziej potrzebne, jeżeli chodzi o rozwój i promocję krajów, narodów, państw. Jest rzeczą zadziwiającą, że ogranicza się, np., wartość historii i jej nauczanie w liceach. To zawsze będzie skutkowało mniejszą liczbą studentów historii na uczelniach, bo młodzi będą stawiali sobie – zupełnie słusznie! – pytanie, czy po odbyciu studiów historycznych znajdą dla siebie pracę w szkołach. Natomiast, z drugiej strony, promuje się na uczelniach ideologie, które są zwrócone przeciw istocie człowieka, a dalej – przeciwko społeczeństwu, przeciw ciągłości narodu. W tym kontekście trzeba postawić sobie pytanie o sensowność genderowskich studiów. Ogólnie rzecz biorąc, dzisiaj uczelnie organizują prawdziwe polowania na studentów. Proponuje się im coraz bardziej niezwykłe przedmioty czy kierunki, po to, by nawet samymi dziwnymi nazwami zwabić ich do siebie i żeby w konsekwencji kolejna grupa pracowników akademickich miała pracę. Głównymi czynnikami kształtującymi życie akademickie stają się pieniądze i zysk, a nie obiektywna prawda i wolność w dociekaniu prawdy. Sytuacja ta obraca się przeciwko nauce i uniwersytetom, a zatem przeciwko tym, którzy je stanowią, czyli kadrze profesorskiej i samym studentom. W dalszej perspektywie – przeciwko narodowi.

– I tu kłania się misja uniwersytetu...

– Odwołam się do głośnego listu pani minister pełnomocnika rządu ds. równego traktowania, skierowanego w grudniu 2013 r. do polskich biskupów, w tym także do mnie. Odczytałem go jako rodzaj upomnienia czy skarcenia, a nawet pouczenia na temat tego, czym jest gender. Jakbym nie rozumiał tego problemu, a pani minister w swej łaskawości zechciała mnie oświecić. Tymczasem wystarczy wrzucić to hasło do Wikipedii, a nie jest to przecież źródło naukowej wiedzy na najwyższym poziomie, żeby dowiedzieć się, jak bardzo wiele znaczeń jest związanych z tym pojęciem i jak bardzo wizja człowieka głoszona przez gender jest związana z czysto ideologicznymi założeniami. Warto zauważyć, że w tym samym haśle w Wikipedii jest mowa także o tym, iż pani minister zawęża rozumienie gender, sprowadzając je głównie do problemu równości kobiet i mężczyzn. Pod koniec grudnia 2013 r. stwierdziła ona nawet, że ideologia gender jest terminem „wymyślonym przez Kościół”, że, w konsekwencji, jest to „wróg wymyślony” i że najlepiej by było, aby zamiast słowa gender używać terminu równouprawnienie. A przecież równość między kobietą a mężczyzną czy tak zrozumiałe i konieczne równouprawnienie między nimi nie oznacza ich identyczności. Samo zaś dążenie do równouprawnienia nie może polegać na usiłowaniu zamazywania różnic między mężczyzną a kobietą, zaczynających się już na poziomie ich życia biologicznego. Jak inaczej, jeśli nie poprzez ideologię gender, należy tłumaczyć fakt, że w Sejmie istnieje projekt ustawy, według którego dziecko może wybrać swoją płeć od 13. roku życia, a w konwencji o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie, którą chce się ratyfikować w polskim parlamencie, jest mowa o tym, że płeć jest kategorią społeczno-kulturową, a nie biologiczną. Przecież to nie ma nic wspólnego z równością w traktowaniu kobiet i mężczyzn! Bardzo mi się pod tym względem spodobało stwierdzenie pewnej posłanki na Sejm, która jakiemuś genderowskiemu edukatorowi powiedziała: „Jak pan urodzi dziecko, to porozmawiamy o równości”. Zabiegi pani minister od równości zaciemniają istotę rzeczy, a jej stwierdzenia, delikatnie rzecz ujmując, radykalnie mijają się z obiektywną prawdą. Natomiast na temat naukowej wartości studiów genderowskich chyba najlepiej wypowiedział się pewien norweski komik, obnażając ich intelektualną „głębię” na podstawie wypowiedzi samych „naukowców” zajmujących się tą dziedziną. Niekiedy sobie myślę, że gender to mniej więcej taka nauka jak ekonomia marksistowsko-leninowska, która chciała udowodnić wyższość systemu marksistowskiego nad wolnym rynkiem – i to zwłaszcza w okresie, gdy na sklepowych półkach stały jedynie butelki z octem. A przecież była to „nauka” tak ważna i poważna, że seminaria z marksizmu-leninizmu musieli obowiązkowo zaliczać doktoranci nie tylko uniwersytetów, ale także wyższych szkół technicznych. Jeżeli w tym świetle spojrzymy na tzw. prestiżowe wyższe uczelnie, to trudno nam zrozumieć, jak one mogą sobie fundować tego rodzaju studia. Przecież to kompromitacja tych uczelni, dotykająca je w tym, co stanowi o istocie uniwersytetu – w dociekaniu obiektywnej prawdy, które jest niezwykłą zdolnością ludzkiego umysłu po to, by ten umysł mógł się jeszcze bardziej twórczo rozwijać dla dobra osoby i całych społeczności.

Reklama

– Pod koniec 2013 r. papież Franciszek mianował Księdza Arcybiskupa członkiem watykańskiej Kongregacji Edukacji Katolickiej. Jak we współczesnym świecie powinno wyglądać kształtowanie elit, które w zamyśle mają kształtować pozostałych członków społeczeństwa? Kiedy słuchamy w mediach wypowiedzi osób z tytułami profesorskimi, aż dziw bierze, skąd mają oni te tytuły.

– Niestety, nie jest tak, że jeżeli się ma tytuł profesora, to tym samym jest się już mądrym człowiekiem. Tak nie było i nie jest. historia to potwierdza aż nadto wieloma przykładami. Tutaj chciałbym uściślić jeden fakt: Kongregacji Edukacji Katolickiej podlegają tylko uczelnie katolickie. Jak niedawno w rozmowie ze mną podkreślał kard. Zenon Grocholewski, prefekt tej kongregacji, najważniejszą rzeczą jest to, aby uniwersytet katolicki nie zapominał o swojej tożsamości – o tym, że jest właśnie katolicki. A po wtóre, musi on dążyć do jak najwyższego poziomu, gdy chodzi o badania naukowe i dydaktykę. Taki właśnie charakter mają najbardziej prestiżowe katolickie uniwersytety w Ameryce Południowej, np. w Chile, a także w Indiach, na Tajwanie czy w Korei Południowej. W społeczeństwach, które w swej ogromnej większości nie są chrześcijańskie, myślę tu zwłaszcza o Azji, działają bardzo prężnie uniwersytety katolickie, które potrafią ściągać do siebie wielu wspaniałych profesorów i wykładowców, a także tysiące studentów. Jak to osiągają? Najpierw te uniwersytety wyraźnie mówią o swojej przynależności do Kościoła katolickiego, co więcej – w swojej ofercie programowej mają zajęcia związane z ukazywaniem istoty chrześcijańskiej wiary. W jakiejś mierze jest to odbicie sytuacji panującej na uniwersytetach buddyjskich. Np. na Tajwanie studenci, którzy wybierają uniwersytet buddyjski, muszą zgodzić się na to, że będą brali udział w wykładach na temat tej religii. Nie są zmuszani do przyjęcia buddyzmu, ale muszą wiedzieć nie tylko, że uniwersytet funkcjonuje według pewnych zasad wynikających z tej religii, ale także je poznać. Analogicznie jest tam na uniwersytetach katolickich. Nikt nie każe studentom ich wybierać, jednakże w przypadku otrzymania indeksu na nie, są zobowiązani do uczęszczania na wykłady dotyczące katolicyzmu. W ten sposób uniwersytety katolickie stają się niezwykle skutecznym narzędziem ewangelizacji. Świadczy o tym stosunkowo duża liczba nawróceń na katolicyzm. Wszystko opiera się na zasadach poszanowania wolności każdego nauczyciela akademickiego i studenta, a z drugiej strony na otwartości, z jaką każdy mówi o swojej wierze. Patrząc na te przykłady, od razu spostrzegamy przepaść oddzielającą te uniwersytety od uniwersytetów europejskich czy amerykańskich, w których w imię tzw. tolerancji i poprawności politycznej głosi się tzw. neutralność światopoglądową, polegającą na skrywaniu w głębokiej prywatności swych przekonań religijnych, co w istocie jest ateizowaniem społeczności akademickiej.

– Czyli istnieje prawo wyboru, a nasza propozycja jest właśnie taka?

– Uniwersytet dla każdego, bez uprzedzeń religijnych. Nie ma miejsca na marginalizowanie człowieka ze względu na jego wiarę. Czy nie sądzi Pani, że byłaby to najlepsza odpowiedź na wszystkie bolączki, które dotykają nie tylko Polskę, ale i świat zachodni: Europę Zachodnią, Amerykę Północną i Kanadę? Głosimy ideały wolności i demokracji, ale okazuje się, że jest to demokracja niedemokratyczna. Że bardzo często jest to dyktat mniejszości wobec większości pod pozorem demokracji. Myślę, że od tamtych azjatyckich krajów z ich prestiżowymi uniwersytetami możemy się uczyć, na czym polegają demokracja i autentyczne poszanowanie praw człowieka, łącznie z prawem do wolności religijnej. Na uniwersytetach katolickich, o których wspominałem, nie do pomyślenia jest to, co się nam od czasów Oświecenia wmawia – że człowiek wierzący to człowiek ciemny, głupi, nieracjonalny, zwolennik ciemnogrodu, niekiedy wręcz fanatyk.

– Niepełna wizja człowieka to sytuacja, w której nie dopuszcza się także ważnego elementu jego życia duchowego, jakim jest życie religijne...

– I znów wracamy do rzeczy podstawowej. Jeśli Boga nie ma, to wszystko wolno: w konsekwencji na uniwersytetach można głosić największe nawet głupoty i mówić, że to jest naukowe. Ale jeśli jest Pan Bóg, jeśli się przyjmuje istnienie Transcendencji, to człowiek jest uszanowany w swojej godności. I wraca jak echo to, co powiedział Benedykt XVI pod koniec 2012 r.podczas spotkania z Kurią Rzymską: „Tam, gdzie dochodzi do zanegowania Boga, zniszczeniu ulega także godność człowieka. Kto broni Boga, ten broni człowieka”. Jest to niezwykle ważny dzisiaj dla świata zachodniego problem, i jest to także problem Polski.

2014-03-17 15:16

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Rozpoznać twarz Chrystusa

Niedziela częstochowska 9/2019, str. I

[ TEMATY ]

wywiad

maturzyści

Bożena Sztajner/Niedziela

Beata Pieczykura: – Jaki jest cel pielgrzymki maturzystów na Jasną Górę?

CZYTAJ DALEJ

Marcin Zieliński: Znam Kościół, który żyje

2024-04-24 07:11

[ TEMATY ]

książka

Marcin Zieliński

Materiał promocyjny

Marcin Zieliński to jeden z liderów grup charyzmatycznych w Polsce. Jego spotkania modlitewne gromadzą dziesiątki tysięcy osób. W rozmowie z Renatą Czerwicką Zieliński dzieli się wizją żywego Kościoła, w którym ważną rolę odgrywają świeccy. Opowiada o młodych ludziach, którzy są gotyowi do działania.

Renata Czerwicka: Dlaczego tak mocno skupiłeś się na modlitwie o uzdrowienie? Nie ma ważniejszych tematów w Kościele?

Marcin Zieliński: Jeśli mam głosić Pana Jezusa, który, jak czytam w Piśmie Świętym, jest taki sam wczoraj i dzisiaj, i zawsze, to muszę Go naśladować. Bo pojawia się pytanie, czemu ludzie szli za Jezusem. I jest prosta odpowiedź w Ewangelii, dwuskładnikowa, że szli za Nim, żeby, po pierwsze, słuchać słowa, bo mówił tak, że dotykało to ludzkich serc i przemieniało ich życie. Mówił tak, że rzeczy się działy, i jestem pewien, że ludzie wracali zupełnie odmienieni nauczaniem Jezusa. A po drugie, chodzili za Nim, żeby znaleźć uzdrowienie z chorób. Więc kiedy myślę dzisiaj o głoszeniu Ewangelii, te dwa czynniki muszą iść w parze.

Wielu ewangelizatorów w ogóle się tym nie zajmuje.

To prawda.

A Zieliński się uparł.

Uparł się, bo przeczytał Ewangelię i w nią wierzy. I uważa, że gdyby się na tym nie skupiał, to by nie był posłuszny Ewangelii. Jezus powiedział, że nie tylko On będzie działał cuda, ale że większe znaki będą czynić ci, którzy pójdą za Nim. Powiedział: „Idźcie i głoście Ewangelię”. I nigdy na tym nie skończył. Wielu kaznodziejów na tym kończy, na „głoście, nauczajcie”, ale Jezus zawsze, kiedy posyłał, mówił: „Róbcie to z mocą”. I w każdej z tych obietnic dodawał: „Uzdrawiajcie chorych, wskrzeszajcie umarłych, oczyszczajcie trędowatych” (por. Mt 10, 7–8). Zawsze to mówił.

Przecież inni czytali tę samą Ewangelię, skąd taka różnica w punktach skupienia?

To trzeba innych spytać. Ja jestem bardzo prosty. Mnie nie trzeba było jakiejś wielkiej teologii. Kiedy miałem piętnaście lat i po swoim nawróceniu przeczytałem Ewangelię, od razu stwierdziłem, że skoro Jezus tak powiedział, to trzeba za tym iść. Wiedziałem, że należy to robić, bo przecież przeczytałem o tym w Biblii. No i robiłem. Zacząłem się modlić za chorych, bez efektu na początku, ale po paru latach, po którejś swojej tysięcznej modlitwie nad kimś, kiedy położyłem na kogoś ręce, bo Pan Jezus mówi, żebyśmy kładli ręce na chorych w Jego imię, a oni odzyskają zdrowie, zobaczyłem, jak Pan Bóg uzdrowił w szkole panią woźną z jej problemów z kręgosłupem.

Wiem, że wiele razy o tym mówiłeś, ale opowiedz, jak to było, kiedy pierwszy raz po tylu latach w końcu zobaczyłeś owoce swojego działania.

To było frustrujące chodzić po ulicach i zaczepiać ludzi, zwłaszcza gdy się jest nieśmiałym chłopakiem, bo taki byłem. Wystąpienia publiczne to była najbardziej znienawidzona rzecz w moim życiu. Nie występowałem w szkole, nawet w teatrzykach, mimo że wszyscy występowali. Po tamtym spotkaniu z Panem Jezusem, tym pierwszym prawdziwym, miałem pragnienie, aby wszyscy tego doświadczyli. I otrzymałem odwagę, która nie była moją własną. Przeczytałem w Ewangelii o tym, że mamy głosić i uzdrawiać, więc zacząłem modlić się za chorych wszędzie, gdzie akurat byłem. To nie było tak, że ktoś mnie dokądś zapraszał, bo niby dokąd miał mnie ktoś zaprosić.

Na początku pewnie nikt nie wiedział, że jakiś chłopak chodzi po mieście i modli się za chorych…

Do tego dzieciak. Chodziłem więc po szpitalach i modliłem się, czasami na zakupach, kiedy widziałem, że ktoś kuleje, zaczepiałem go i mówiłem, że wierzę, że Pan Jezus może go uzdrowić, i pytałem, czy mogę się za niego pomodlić. Wiele osób mówiło mi, że to było niesamowite, iż mając te naście lat, robiłem to przez cztery czy nawet pięć lat bez efektu i mimo wszystko nie odpuszczałem. Też mi się dziś wydaje, że to jest dość niezwykłe, ale dla mnie to dowód, że to nie mogło wychodzić tylko ode mnie. Gdyby było ode mnie, dawno bym to zostawił.

FRAGMENT KSIĄŻKI "Znam Kościół, który żyje". CAŁOŚĆ DO KUPIENIA W NASZEJ KSIĘGARNI!

CZYTAJ DALEJ

Bp Miziński: bądźmy wierni dziedzictwu św. Wojciecha

– Dzisiaj musimy się zapytać, co uczyniliśmy z tym dziedzictwem, które przyniósł nam św. Wojciech – mówił w homilii bp Artur Miziński, Sekretarz Generalny Konferencji Episkopatu Polski, który 23 kwietnia w uroczystość św. Wojciecha, patrona Polski przewodniczył Mszy św. w kościele św. Wojciecha w Częstochowie.

– Zapewnienie Chrystusa zmartwychwstałego w słowach: „Gdy Duch Święty zstąpi na was, otrzymacie Jego moc i będziecie moimi świadkami w Jeruzalem i w całej Judei, i w Samarii, i aż po krańce ziemi” zrealizowało się nie tylko w życiu apostołów, ale także w życiu i posłudze ich następców. Św. Wojciech jest tego jasnym przykładem – podkreślił bp Miziński.

CZYTAJ DALEJ

Reklama

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję