Przyszedł żywot ludzki naprawić
Bóg się rodzi!
W śpiewie radosnym przekazują sobie nowinę nadzwyczajną
sąsiedzi z pobliskich domów.
Bóg się rodzi!
Krzyczą tytuły w gazetach,
informują w radiu i telewizji.
Bóg się rodzi!
Nawet aniołowie z nieba zstąpili,
by rozgłosić światu wieść nad wyraz osobliwą.
Ależ sensacja!
Nie wolno stracić jednej choćby chwili,
bo można przegapić takie osobliwe wydarzenie.
Biegnę do mojej świątyni, Boga prosząc,
bym mógł chociaż z daleka zobaczyć te cuda,
które dzisiaj wszyscy ogłaszają.
Proszę dlatego, że
ponoć już pastuszkowie czym prędzej się wybrali,
by przywitać Pana
i mędrcy świata - słyszałem - też już śpiesznie dążą,
bo chcą widzieć Dziecię.
Wyobrażam sobie,
jak trudno przebić się będzie przez tłum fotoreporterów,
którzy zawsze pchają się w sam środek wydarzeń,
nie bacząc na nikogo i na nic,
gapiów ciekawych sensacji,
by móc potem opowiadać, że sami dokładnie widzieli.
Wchodzę do kościoła
i oczy ze zdumienia przecieram.
Nie ma telewizyjnych kamer,
błysków fleszy,
reporterów z mikrofonami w rękach.
Nie ma też ciekawskich.
Nie ma nikogo!
Cicho wszędzie.
Głucho wszędzie.
Źle trafiłem?
Pomyliłem adres?
Już wyjść chcę, biec gdzieś dalej,
ale słyszę śpiew niezwykły,
który brzmi jak kołysanka
przez matkę śpiewną dziecku w kołysce:
Chwała na wysokości Bogu.
Za głosem tym przepięknym podchodzę do żłóbka.
Troje ich widzę:
mężczyzna o oczach pełnych
niewysłowionej dobroci,
Matka, na obliczu której radość zobaczyłem
i Niemowlę w chustę zawinięte ,
na pachnącym sianie leżące.
Kilka zwierząt zadziwionych
obecnością gości niespodziewanych.
I aniołowie, którzy, nie wiem,
czy moim zjawieniem speszeni,
czy też czując się przeze mnie zwolnieni
z adorowania Dzieciny,
do odejścia się zbierają.
A może nie chcą przeszkadzać tylko.
Za chwilę ze Świętą Rodziną jestem już sam.
Świętemu Józefowi z szacunkiem się kłaniam,
oddaję należną cześć Najświętszej Panience,
i przed Nowo Narodzonym padam na kolana.
Patrzy na mnie Niemowlę szeroko otwartymi oczyma,
jakby dziwiło się mojemu zachowaniu,
jakby wolało, bym wziął Je na ręce i do snu utulił.
Ja jednak nie bardzo chcę, by teraz właśnie Dziecię spało.
Nadarza się bowiem okazja, by jak co roku,
w wigilijny wieczór wdać się w
pogaduszki z Dzieciną.
Cóż, problem to odwieczny,
by pokonawszy swój egoizm, Bożą wolę zaakceptować.
Już sam nie wiem, co robić. Sumienie krzyczy!
W końcu biorę Niemowlę w ramiona,
najdelikatniej jak tylko potrafię.
I chociaż to takie trudne, krzyż właściwie,
zaczynam nucić cicho kołysankę.
Dziecię, Bóg przecież, bez trudu najmniejszego
widzi rozterki moje i mówić mi pozwala.
Zaczynam więc. Nieśmiało, powoli,
jakby jeszcze nie wierząc w szczęście,
że Bóg przyszedł na ten świat, aby mi służyć,
słowa z siebie wydobywa.
W ten wieczór niezwykle radosny,
refleksja, nie wiedzieć dlaczego,
o trudnych sprawach mi się nasuwa.
Pytam więc Niemowlę do czego ten świat,
w dwa tysiące lat od czasu,
kiedy Słowo Ciałem się stało,
ten świat, który wkracza
w trzecie tysiąclecie zmierza?
Patrzę na to wszystko, co się wokół mnie dzieje,
i nie wiem, co o tym myśleć.
Raz - mówię do Dzieciny -
chociażby wtedy,
gdy holenderski parlament eutanazję zatwierdził,
trudno mi się oprzeć wrażeniu,
że bliski jest koniec europejskiej cywilizacji.
Przecież tak wiele z tego,
czego jesteśmy dzisiaj świadkami
koniec Cesarstwa Rzymskiego przypomina.
To znowu, pełen nadziei jestem,
bo młodzież pełną Bożego Ducha i radości
wokół Ojca Świętego zgromadzoną widziałem.
Wtedy tak łatwo uwierzyć, że dobrem zło zostanie zwyciężone.
Dzieciątko uśmiechnęło się do mnie i rzekło:
Troszczysz się i niepokoisz o wiele,
A potrzeba mało albo tylko jednego.
Czyż nie sprzedają dwóch wróbli za asa?
A przecież żaden z nich bez woli Ojca waszego
Nie spadnie na ziemię.
U was zaś nawet włosy na głowie
wszystkie są policzone.
Dlatego nie bójcie się:
jesteście ważniejsi niż wiele wróbli.
Rozumiesz? - pyta Dziecina.
Głową kiwam, że oczywiście pojąłem,
ale kiwanie to jest chyba jakieś mało zdecydowane,
bo Jezus przemawiać zaczyna dalej.
Mówi, bym nie patrzył na to,
że tak często brakowało mi zaufania w to,
jak Bóg prowadzi historię mego życia i świata.
Przecież On jest silniejszy niż moje słabości
- tłumaczy mi Niemowlę -
i jeśli już tyle razy przez nie upadałem,
to jutro wcale nie muszę przegrać.
Ja się na to narodziłem - słyszę -
i na to przyszedłem na świat,
aby dać świadectwo prawdzie.
A prawda was wyzwoli.
Bóg tak umiłował świat,
że Syna swego Jednorodzonego dał,
każdy kto w niego wierzy,
nie zginął, ale miał życie wieczne.
Wyrazić trudno, ile otuchy i nadziei
wlewa we mnie to małe Dziecię.
Ale z zakamarków serca
kolejny problem się wydobywa.
Dzielę się zatem z Jezusem niepokojem
o tylu biednych, którzy
mają za mało miłości, wiary i nadziei,
czują się nie dość kochani,
którym brakuje powszedniego chleba.
Dziecię patrzy na mnie wzrokiem pełnym miłości
i mówi do mnie:
Popatrz, a co ja mam?
Nawet zwykłej pieluszki dla mnie zabrakło.
Mizerna, cicha, stajenka licha.
A jednak, byli już aniołowie
z swoim towarzystwem, bym nie czuł się samotny,
z dobrym słowem, by pocieszyć.
Przyjdą niebawem pasterze.
Ludzie to ubodzy, sami niewiele posiadają
i przyniosą swoje skromne dary.
Przyjdą i mędrcy, królowie świata
i też przyjdą z podarunkami, królewskimi iście:
mirą, kadzidłem i złotem.
Każdy może pomóc
i pasterz ubogi i zasobny król.
Ubogich zawsze mieć będziecie,
Tych, którzy potrzebują
waszej miłości, obecności
tego byście podzieli się z nimi, jak uboga wdowa,
co to niedostatku swego wszystko wrzuciła,
co miała na utrzymanie.
Chce jeszcze dalej rozmawiać,
ale Matka znaki daje,
bym nie męczył już Dzieciątka.
Oddaję Jej Jezusa
i z sercem przepełnionym radością
spotkaniem i rozmową niezwykłą
siadam cicho w kącie.
Boga wysławiam za miłość,
którą objawił w tym Maleństwie,
co przyszło żywot ludzki naprawić.
Pomóż w rozwoju naszego portalu