Z Jerzym Rzekońskim - dyrektorem Zespołu Szkół w Dobrzyniu nad Wisłą - rozmawia ks. Tomasz Opaliński
Ks. Tomasz Opaliński: - Od 3 do 4 marca w Zespole Szkół, którego jest Pan dyrektorem, odbędzie się sympozjum, zatytułowane "Ja, moja szkoła, moja przyszłość - nieuczesanych myśli kilka". Organizowanie sympozjów nie należy do codziennej działalności szkół. Skąd wziął się taki pomysł i kto podjął się jego realizacji?
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reklama
Jerzy Rzekoński: - Pomysłodawcą był ks. Artur Janicki - młody, energiczny człowiek. Współpracuje z nami od dwóch lat, organizuje różnego rodzaju spotkania, zaprasza na nie również kleryków płockiego seminarium,
którzy mają doskonały kontakt z młodzieżą. Pomysł szybko podchwycił wicedyrektor Piotr Drużyński - bardzo aktywny człowiek, który robi doskonałe filmy dydaktyczne: podczas czterech konkursów w latach
1996-2000 zdobywał 2 razy trzecie i 2 razy pierwsze miejsce w kraju; jego film zdobył też wyróżnienie na międzynarodowym festiwalu filmów dydaktycznych w Nitrze. W realizacji filmów pomaga mu też Paweł
Śliwiński - owocem ich współpracy jest choćby ostatni film o Brudzeńskim Parku Krajobrazowym. Jako historyk, geograf, przewodnik tatrzański, zakochany w górach do szaleństwa, potrafi tę miłość zaszczepić
młodzieży, wyjeżdżając z nimi na zimowiska czy wakacje.
Ci nauczyciele robią to społecznie, bo szkoła nie ma na to funduszy; często załatwiają dofinansowanie wyjazdów z Gminnego Ośrodka Pomocy Społecznej. Także pozostali nauczyciele zaangażowali się bardzo
w organizację sympozjum. W naszej szkole pracuje sporo ludzi młodych i jestem z nich dumny. Moją dewizą jest przyjmowanie młodych nauczycieli, bo to są "drożdże" - ludzie, którzy czegoś w życiu chcą.
- Dla kogo jest organizowane sympozjum?
- Jesteśmy szkołą agroekonomiczną, chcemy więc wykorzystać sympozjum medialnie. Uważamy, że nie ma lepszej reklamy, niż zorganizowanie właśnie takiego sympozjum, kiedy młodzi ludzie przyjadą tu, zobaczą, niejako "dotkną" wszystkiego. Dlatego jesteśmy otwarci szczególnie na udział w nim uczniów z pobliskich gimnazjów.
- Co ma do zaproponowania gimnazjalistom Zespół Szkół w Dobrzyniu n. Wisłą? W jakich kierunkach mogą się oni tu kształcić?
- Nasza szkoła nie jest duża, liczy 350 uczniów, których kształci ok. 30 nauczycieli. Do 1 września 2002 r. działaliśmy jako Zespół Szkół Rolniczych. W ubiegłym roku musiała nastąpić zmiana formuły: przedtem nasza szkoła podlegała pod ministerstwo rolnictwa, teraz jesteśmy szkołą samorządową, podlegamy więc pod starostwo powiatowe w Lipnie. Musieliśmy też dostosować się do rynku. Obecnie w skład Zespołu Szkół wchodzą: Liceum Agrobiznesu, Technikum Agrobiznesu, Technikum Żywienia i Gospodarstwa Domowego, Technikum Rolnicze, a od września 2000 r. również Liceum Ogólnokształcące i Wieczorowe Technikum Rolnicze dla dorosłych. Próbowaliśmy wprowadzić licea profilowane, ale nie było zainteresowania.
- Czy te zmiany były jedynie wymuszone zmianami administracyjnymi, czy też spowodowały je inne przyczyny?
Reklama
- Uważamy, że atrakcyjność zawodu rolnika jest dzisiaj mała. Ludzie nie chcą pracować w rolnictwie ze względu na niewielką opłacalność. Myślę jednak, że możliwe, iż w naszym kraju w jakiś sposób powtórzy
się scenariusz, który miał miejsce przy wejściu np. Hiszpanii czy innych krajów do Unii Europejskiej, kiedy w związku z tym rolnictwo zaczęło się dźwigać. Gdyby ta sytuacja powtórzyła się w Polsce, szkoły
takie jak nasza, okażą się bardzo potrzebne.
Poziom wykształcenia ludzi mieszkających na wsi jest zastraszający. 80% rolników w województwie kujawsko-pomorskim ma wykształcenie podstawowe i niepełne podstawowe. Oni sobie nie poradzą w warunkach
rynkowych! Nikt nie zdaje sobie sprawy z tego, że praca rolnika to nie tylko "chodzenie w gumowcach". Rolnik musi jednocześnie pełnić różnorodne funkcje: robotnika, dyrektora, księgowego. Musi mieć wykształcenie,
żeby sobie z tym poradził. A na wsi nie ma jeszcze tego pędu do edukacji, bo powszechne jest przekonanie, że wykształcenie jest niepotrzebne. Rolnik musi mieć też w sobie trochę pozytywnie rozumianego
"cwaniactwa". Niektórzy mówią, że to jest wada, ale ja uważam, że ludzie muszą sobie radzić.
Moim zdaniem, w Polsce funkcjonuje syndrom wróbla i kanarka. W socjalizmie była klatka, którą szef-sekretarz czyścił, albo nie - ale było w miarę ciepło, zawsze była woda, jakoś się żyło. Nagle ktoś
otwiera klatkę i mówi: bądź wolny. Taki kanarek nie ma szans, kot go szybko zje, bo on nie będzie nawet wiedział, jak się w tej nowej rzeczywistości poruszać. Ten "syndrom kanarka" ma straszliwy wpływ
na ludzi: boją się iść dalej, a niektórzy jeszcze te lęki podsycają. Wieś jest przerażona, biedna. Nie powinno się grać na tych uczuciach. Sądzę, że odwrotu nie ma i nie należy z tym walczyć - lepiej
się do tego dobrze przygotować.
- Wróćmy jednak do samego sympozjum. Wiadomo, że organizacja takiej imprezy pociąga za sobą koszty. Pan natomiast sam powiedział, że wieś jest biedna. Skąd więc pieniądze na organizację sympozjum?
- W zdobywaniu finansów mamy już duże doświadczenie: organizujemy dla młodzieży wypoczynek letni, wycieczki, zimowiska, na które też potrzebne są środki materialne. W pozyskiwaniu środków szczególnie wyróżnia się Jerzy Wysocki. Trzeba pisać do sponsorów. Parę lat temu było o to łatwiej, obecnie daje się we znaki recesja, ale w Polsce ludzie są hojni. Organizując sympozjum, również wystąpiliśmy do sponsorów i muszę powiedzieć, że nas nie zawiedli. Przede wszystkim są to Gminne Ośrodki Pomocy Społecznej, Starostwo, ale są też prywatni sponsorzy. Nawet małe przedsiębiorstwa, które z trudnością sobie radzą, wspomagają nas chociaż niewielkimi sumami, za które też jesteśmy wdzięczni.
- W programie sympozjum znalazły się spotkania ze znakomitymi gośćmi: świadectwo życia Piotra Płechy - byłego basisty "Budki Suflera", koncert Tomka Kamińskiego, spotkanie z Janem Budziaszkiem - perkusistą zespołu "Skaldowie". Ale przecież sympozjum to nie tylko goście. Co poza tym znalazło się w programie?
Reklama
- Owszem, są zaproszeni goście z zewnątrz, ale myśleliśmy także nad tym, żeby zaprosić naszych absolwentów. Najczęściej ludzie, którym zależy na wykształceniu dziecka, myślą, że w życiu coś osiągną tylko
ci, którzy ukończyli jedno z renomowanych liceów ogólnokształcących. Nasi absolwenci mają być świadectwem, że choć nie przychodzą do nas ci najzdolniejsi, również nasi uczniowie kończą studia, pracują,
dobrze sobie radzą w życiu. Mamy wielu absolwentów, którymi możemy się pochwalić - zdobywają indeksy na olimpiadach wiedzy, kończą wyższe studia. Przed chwilą była u mnie absolwentka SGGW, która pracuje
w szkole w Brwinowie - ona również przyjedzie poprowadzić jeden z warsztatów, powiedzieć coś o studiach, o swoim życiu, o tym, że warto zainwestować w naukę młodego człowieka.
Niestety, na wsi nie inwestuje się w młodzież. Panuje powszechne przekonanie, że nie warto, bo i tak nic nie da się osiągnąć. Doskonałym przykładem takiej postawy jest jeden z uczniów, który już w
IV klasie w olimpiadzie przedmiotowej zdobył indeks na wyższą uczelnię, ale zarzekał się, że nie pójdzie na studia. Po maturze zmienił zdanie, skończył studia i dziś pracuje w Ośrodku Doradztwa Rolniczego,
jest cenionym fachowcem - ale wtedy tak właśnie myślał, nie widział sensu kończenia studiów. Zupełnie z inną sytuacją spotykamy się w mieście: dziecko wstaje o 6.00 kładzie się o 22.00 i cały dzień ma
wypełniony zajęciami, korepetycjami.
- W programie widzę koncert szkolnego zespołu muzycznego... Czy zatem sympozjum stanie się dla szkoły również okazją do pokazania tego, co w niej najlepsze?
- Oczywiście. Przygotowujemy okolicznościowe kolorowe wydanie regularnie ukazującej się, redagowanej zarówno przez uczniów, jak i nauczycieli, gazety "Oikos". Mamy już na ten cel pieniądze od sponsorów.
Gazeta będzie również doskonałą okazją do reklamy szkoły, żeby gimnazjaliści, którzy pojawią się na sympozjum, jak najwięcej się o szkole dowiedzieli i w przyszłości właśnie ją wybrali. Wystąpi również
nasz zespół muzyczny. Powstał on, gdy zacząłem pracować w tej szkole, w latach 80. Znalazłem na strychu stare gitary z lat 60., odkurzyłem i zaprosiłem młodzież do współpracy. Pierwszy koncert odbył się
z okazji Dnia Kobiet, za nim przyszły następne. Obecnie mamy dwóch świetnych muzyków z Włocławka, którzy pracują z naszą młodzieżą.
Będą również warsztaty zatytułowane "ABC kamery i filmu" - wicedyrektor Drużyński ma rzeczywiście w tej dziedzinie wiele do powiedzenia. Zaplanowaliśmy także warsztaty psychologiczne, dziennikarskie,
"matematyka na wesoło". W wielu grupach jako wspomagający lub nawet prowadzący je będą występować nasi nauczyciele.
- To będzie też swoista okazja do tego, żeby zobaczyć nauczycieli w może mniej codziennej roli?
Reklama
- Tak, uważam, że jest to bardzo ważne dla skutecznego oddziaływania wychowawczego. Dla naszych nauczycieli nie będzie to jednak jedyna okazja do "wyjścia z roli": systematycznie organizujemy dla Technikum Żywienia praktyki w Krynicy Morskiej (głównym ich organizatorem jest Jadwiga Grudzińska). Nauczyciele, którzy wyjeżdżają z uczniami, są z nimi przez cały czas w ciągu 3 czy 4 tygodni. Przełamuje się wtedy schemat, że nauczyciel jest tylko wykładowcą, który patrzy na nich i ocenia zza biurka. Często staje się on wręcz ich "spowiednikiem". Młodzi ludzie otwierają się przed nim, opowiadają mu o swoich miłościach, upadkach i wzlotach. Wiedzą, że nauczyciel uszanuje ich tajemnice. Bardzo ważne jest budowanie wzajemnego zaufania. Po tych wyjazdach uczniowie wracają trochę inni. Do jednej pani profesor po takim wyjeździe zaczęli nawet mówić: "mamo"...
- Nie jest to już więc tylko nauczanie, ale również, a może przede wszystkim, wychowanie...
- Element wychowania nieco zatracił się we współczesnej szkole, zbyt wiele jest w niej pośpiechu, zabiegania. Mam nadzieję, że sympozjum pomoże nam troszkę zwolnić tempo, uspokoić się. Może także nam wszystkim pokazać, że wspólnymi siłami także u nas możemy zrobić coś tak pięknego.
- Dziękuję serdecznie za rozmowę i życzę, by to piękne dzieło osiągnęło zamierzone cele i było kontynuowane w kolejnych latach.