Ten problem dotyka wielu z nas, mówiąc językiem Stanisława Wyspiańskiego: „Tak by nam się serce śmiało do ogromnych, wielkich rzeczy, a tu pospolitość skrzeczy...”. Czujemy, że moglibyśmy wiele, ale ani rzeczywistość, ani warunki nam na to nie pozwalają.
Jesteśmy średni, mali i na tę swoją karłowatość się godzimy... bo czyż można teraz inaczej? No, kiedyś to bywały okazje, kiedyś to by się pokazało jak i co, ale teraz, tu?
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Pokusa zwątpienia – acedia, zwana także „depresją ducha” – dopada każdego z nas, postępuje za nią smutek i poczucie beznadziei. Właśnie beznadzieja odbiera nam witalne siły, powoduje więdnięcie woli i ducha. Więźniowie obozów koncentracyjnych opowiadali, że ludzie potrafili wytrwać w najgorszych torturach i cierpieniach, jeśli w ich umysł ciągle wpływała smużka światła – nadzieja. W momencie, gdy tracili nadzieję, ginęli, wiotczeli. To ważne w kontekście rozważania, które dotknie współczesności i tego, co nas otacza. Zauważyłem bowiem taką prawidłowość, że zawsze jest nie w porę, aby walczyć, zawsze jest nie w porę, aby podrywać się do niezwyczajnego wysiłku. Teraźniejszość, zwłaszcza na naszym kontynencie, jest domeną sytej gnuśności, krótkowzrocznego zabiegania o rzeczy najbardziej prozaiczne, które oczywiście – przy tak ustawionej skali – przesłaniają wszystko inne.
Reklama
Europie – wbrew jej samobójczej woli – potrzeba dziś duchowego wysiłku, uświadomienia sobie, że takowy istnieje i nie jest jedynie domeną religijnego ględzenia. Dziesiątki lat wygodnego życia wprowadziły ducha naszego kontynentu w stan ospałości, letargu. Europejska rzeczywistość codziennie przekonuje nas, że bycie w zgodzie z samym sobą to stosowanie odpowiedniej diety, coraz bardziej wymyślne systemy fitness, jogi, cudowne praktyki przywleczone nie wiadomo skąd. Jeśli zarabiasz pieniądze i stać cię na wygodne życie, to znaczy, że jesteś OK, FIT, w porządku.
Europejska rzeczywistość nie przewiduje już śmierci, starości... te problemy zostały gdzieś wyparte z masowej kultury. Ot, ludzie zmieniają swój wygląd, używają chirurgii plastycznej, a w pewnym momencie gdzieś przepadają. Czasem dowiadujemy się jedynie o tym, że właśnie umarła jakaś „nieśmiertelna” gwiazda popkultury. Budzi to jeszcze w nas jakieś zastanowienie, ale jest ono duchowo nie większe niż lot ćmy w ciemnym pokoju.
Właśnie – 7 października – zdarzyło się w Polsce coś, co Europejczyków zaniepokoiło, ba, w wielu z nich wzbudziło agresję i gorliwe pukanie się w czoło. W Polsce milion ludzi naraz zebrało się przy granicach swojej ojczyzny i ... odmawiało Różaniec. Z punktu widzenia przeciętnego Europejczyka był to manifest kompletnego, aberracyjnie nieracjonalnego bezsensu.
Czemu to służyło? Kto na tym zarobił? Czy aby nie była to sprytnie ukryta akcja promocyjna jakiegoś produktu? – oto pewnie najczęstsze myśli, które rodziły się w ich głowach między chwilą, gdy po raz pierwszy usłyszeli o tym zdarzeniu, a momentem, w którym wzruszyli ramionami, dochodząc do wniosku, że takie „wariactwa” zupełnie nie są ich sprawą.
Reklama
Bo czy dzięki tej akcji wzrósł polski produkt narodowy per capita?! Czy zmniejszyło się oprocentowanie kredytów?! Czy rozstrzygnięto dylematy ubezpieczeń społecznych i służby zdrowia?! Czy wreszcie poprawiono konstytucję kraju?
Wyobraziłem sobie, że jednym z niewielu Europejczyków, którzy byliby taką akcją szczerze rozradowani, jest Blaise Pascal – gdyby, oczywiście, Dobry Pan opuścił go z powrotem na ziemski padół. Monsieur Pascal przyklasnąłby w swoje pulchne dłonie. – O proszę! Ilu ludzi poprawnie rozwiązało mój „zakład” – prychnąłby z nieukrywaną dumą.
Tym, którzy już nie pamiętają treści słynnego „zakładu Pascala”, przypomnę, że jest on oparty na rachunku prawdopodobieństwa, a więc formule, którą do dziś stosuje się z powodzeniem w naukach ścisłych. Prawdopodobieństwo tego, że istnieje Pan Bóg, może być bardzo nikłe, ale skoro nikt – poza Richardem Dawkinsem i krakowskim „myślicielem” Januszem Majcherkiem – nie dowiódł, że Pana Boga nie ma na pewno, to musimy założyć, że prawdopodobieństwo Jego istnienia jest – być może nieskończenie mikrą, ale jednak – wartością wyższą od zera.
Nagrodą za wiarę w Boga jest życie wieczne, a więc nieskończoność. Najmniejsza nawet wartość dodatnia pomnożona przez nieskończoność daje nam... nieskończony zysk. Podczas gdy niewiara w Boga przynosi jedynie skończoną liczbę dni, które wypełnimy aż do własnej śmierci. Tak więc mamy orzechy przeciwko brylantom: wieczność przeciwko urwanej linii życia.
Reklama
Zdaniem monsieur Blaise, rozsądny wybór narzuca się sam. Oczywiście, przez wieki podważano ten sposób wnioskowania na różne sposoby. Relatywizowano, mówiono, że nie wiadomo, za co Bóg nagradza, nie wiadomo, czego Bóg od nas chce. Dawkins twierdził nawet, że wyznawanie wiary w Boga z czystego wyrachowania jest podejrzane i na pewno nie potwierdza faktu istnienia Istoty Najwyższej. Furda jednak z tym – „zakład Pascala” istnieje i ma swoją wagę.
Dziś – posługując się rozumowaniem genialnego Blaise – można przeprowadzić nowy, rzec można: geopolityczny wywód. Oto podzielanie zachodnioeuropejskiego – skrajnie merkantylnego i w praktyce materialistycznego – punktu widzenia przynosi nam wzruszenie ramion na widok modlących się Polaków i pewien zasób dóbr materialnych. Takie myślenie nie niesie jednak w sobie żadnej większej nadziei. Europa się starzeje i markotnieje i nie zmienią tego neurotyczne orgie, którym coraz powszechniej się oddaje. Europa staje się kontynentem ludzi mrących bez nadziei, Europa za kilka pokoleń będzie wyznawała islam, życie bowiem nie znosi pustki i w dzisiejszą duchową pustkę Starego Kontynentu wleje się nowa treść.
Dziś Europa spogląda z politowaniem na Polaków – Europa ich już nie rozumie. Dla przeciętnego Europejczyka zyskiem z życia jest określony zbiór dóbr, z którego będzie korzystał bez żadnych zahamowań, aż w końcu biologia sprawi, że pozostawi ten zbiór zimny, bez dotyku, wydany na pastwę tych, którzy przyjdą.
Reklama
Polska akcja „Różaniec do granic” po raz kolejny udowodniła, że – jako naród – różnimy się od europejskiej pustki. U nas duchowy wysiłek ciągle przybiera realne wymiary, ciągle duch gna nas do rzeczy na pozór bezsensownych. Trwa w Polsce zbawienny irracjonalizm, który mówi, że pewne sprawy należy powierzyć Panu Bogu z wiarą i miłością. Ta polska miłość do Chrystusa przybiera realne, jakże inne niż na Zachodzie, formy. Budzimy dziś zdziwienie, kpiny, mówi się o naszej niepoczytalności. To jednak Bóg jest – dla człowieka – nieodgadniony i niepoczytalny (przynajmniej w ramach naszej, ludzkiej, logiki).
Czyż jednak zawierzenie Bogu, wydanie się na Jego nieskończoną naturę jest aż takim – jak myślą zachodni Europejczycy – szaleństwem? Jeśli będziemy kierować się jedynie rozsądnymi kalkulacjami, rozpowszechnionymi na Zachodzie naszego kontynentu, to historia naszej cywilizacji nieubłaganie dotrze do kresu. Inaczej być nie może. Zatem zysk z europejskiego rozsądku, umiaru i duchowego karlenia jest pewną wartością skończoną, zmierzającą do nieuniknionego finału.
Zysk z polskiego „szaleństwa” jest zaś taki, jak z pascalowej wiary w Boga – jest nim nieskończoność i wielka nadzieja. Ta nadzieja jest w stanie poruszyć miliony istnień.
Ta nadzieja wreszcie może obudzić serce Starego Kontynentu, może sprawić, że na powrót zacznie ono bić i tłoczyć życiowe siły w odradzającą się duchowość.
Fakt, „Różańcem do granic” nikogo fizycznie nie nakarmiono, czy jednak znajdzie się ktoś, kto potrafi przeprowadzić niepodważalny dowód na to, że ta akcja nie poruszyła ducha Polski i ducha Kontynentu?!