Reklama

Kościół

Afryka • Azja

Misjonarze bez habitów

Są młodzi, wykształceni, znają języki. Mogliby zaplanować ścieżkę kariery i wspinać się po jej szczeblach aż na szczyt. A jednak zaskakują. Biorą dziekanki w czasie studiów albo wyjeżdżają po obronie pracy. Chcą na misje, a misje potrzebują wszystkich chętnych serc i rąk

Niedziela Ogólnopolska 42/2019, str. 12-15

[ TEMATY ]

misje

swm

Alicja na misjach w Sudanie

Alicja na misjach w Sudanie

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Wyjazd nie jest taki łatwy. Nie wystarczy zebrać pieniądze na bilet, wybrać miejsce i dołączyć. Poza „chce mi się na misje” potrzebne są „głębokie pragnienie działania na rzecz dobra drugiego człowieka, świadome praktykowanie wiary katolickiej, a do tego odpowiedzialność, pracowitość, sumienność i gotowość do poświęceń”. Jeśli to wszystko masz i chcesz wyjechać, możesz wykonać krok drugi – umówić się na rozmowę wprowadzającą. Salezjański Wolontariat Misyjny „Młodzi światu” – który wysyła z Polski na misje najwięcej wolontariuszy świeckich – podaje, że okres przygotowania do misji trwa 2 lata. Po tym okresie odbywa się rozmowa i trzeba podjąć decyzję, określić, co dalej. Ksiądz Jerzy Babiak, od 8 lat prezes SWM we Wrocławiu, mówi, że największą grupę wśród osób chętnych do wyjazdu na misje w dorosłym życiu stanowią ci, którzy włączyli się w wolontariat misyjny już w czasie liceum. W Zespole Szkół Salezjańskich we Wrocławiu taki wolontariat działa prężnie i jest miejscem pierwszej formacji dla dorosłych misjonarzy. Ksiądz podkreśla, że aktywne działanie na rzecz misji tu, w Polsce, owocuje pragnieniem wyjazdu. I że te owoce są trwałe.

Przed wyjazdem często pada pytanie: Jak przygotowania do wyjazdu? Młodzi misjonarze starają się przygotować najlepiej, jak tylko mogą, ale gdy już docierają na miejsce, wiedzą, że nie da się przygotować na wszystko.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Gorący, niebezpieczny kraj

Reklama

Zdjęcie na Facebooku, kilka pięknych, uśmiechniętych dziewcząt i podpis: „Już za kilka chwil Alicja Kopeć wyleci do Sudanu Południowego, gdzie przez rok będzie pracować w szkole sióstr salezjanek w Wau”. W Sudanie Południowym jest gorąco. Dla nas, ludzi stąd, to czasem duży szok. W Wau, drugim co do wielkości mieście w kraju, siostry salezjanki prowadzą dwie szkoły podstawowe dla 2 tys. dzieci. Trudno sobie wyobrazić potrzeby, którym muszą zaradzić siostry, ale nie zrażają się. Wojna w Sudanie Południowym trwała od 2013 r. Przemoc, brak żywności, wody i schronienia sprawiły, że jak dotąd z kraju uciekło ok. 2,5 mln osób i schroniło się głównie w sąsiednich państwach. Ci, którzy zostali, żyją w niepewności, a wysokie ceny żywności powodują, że cierpią z powodu głodu i chorób. Wolontariusze – jak nauczycielka z Wrocławia Alicja Kopeć i studentka grafiki na Wydziale Artystycznym UMCS w Lublinie Maria Czerwonka – zwykle przyjeżdżają na rok. Prowadzą tu zajęcia pozalekcyjne: wyrównawcze, artystyczne i sportowe. Alicja mówi, że praca z dziećmi sprawia jej radość, a dzieci jak nikt inny potrafią dawać ciepło i uśmiech. – W Sudanie Południowym brakuje wiele, ale nigdy nie brakuje uśmiechu – podkreśla. Maria, wolontariuszka krakowskiego oddziału SWM, wyznaje, że od dziecka marzyła o wyjeździe na misje.

Codzienność bez wszystkiego

Alicja pracuje w szkole. Dzień rozpoczyna modlitwą. O 7.45 modlą się nauczyciele w pokoju nauczycielskim, o 8 na apelu modli się cała szkoła. Wciąż, zwłaszcza w pracy z przedszkolakami, potrzebuje tłumacza arabskiego, ale się nie zraża. – Staram się robić wszystko, co w mojej mocy, by dojść do celu. Niestety, grupy przedszkolne są bardzo duże. Dwie grupy mają 56 dzieci, a pozostałe dwie 64, więc praca nie jest łatwa. Alicja uczy też wuefu.

Reklama

– Oczywiście, nie jest tak pięknie i kolorowo, jak by można było sobie pomyśleć. Najmniejsza grupa liczy 70 osób, a największa 150. Mam tylko 6 piłek do kosza, 3 do siatkówki i 7 do piłki nożnej. Realnego boiska, przystosowanego do prawdziwej gry, nie ma, a lekcje zwykle prowadzę ok. godz. 13, czyli w pełnym słońcu. Chwilami czuję, jakby moja skóra lekko się prażyła, ale to tylko wrażenie. Wiele osób pyta, czy jestem szczęśliwa. Odpowiedź jest krótka: jestem. Ale to nie oznacza, że nie jest ciężko. Czasem jestem sfrustrowana, że nikt nie rozumie, co mam na myśli, i nie chodzi tu o mój angielski, tylko po prostu o inne myślenie. Brakuje mi pierogów i pomidorowej, ale mimo wszystko wciąż jestem tutaj, bo wiem, że Bóg sobie upodobał to miejsce dla mnie na ten rok. Wiem, że On jest ze mną. Alicja opowiada, jak w sierpniu tego roku wzięła udział w uroczystości srebrnego jubileuszu jednej z sióstr. Świętowały tłumy, bo to pierwsza salezjanka z Wau. I miała okazję jeść posiłek jak miejscowi, a więc bez łyżki. – Kiedy jadłam, wszyscy zerkali na mnie z ciekawością. Zwykle na mnie patrzą i obserwują, czy mi smakuje, ale tym razem patrzyli, jak sobie radzę, i podśmiewali się, bo rzeczywiście byłam nieporadna. Pierwszy raz jadłam palcami ryż z gęstym sosem z soczewicy i z fasolą. Dlaczego to robiła? – Chcę doświadczyć jak najwięcej z codzienności tych ludzi. Chcę się z nimi zaprzyjaźnić i wejść w ich życie, jeśli oni tego chcą. Pomimo nieszczęść, których doświadczyli, kiedy ich kraj był w stanie wojny, pomimo głodu oni wciąż są radośni. Codziennie widzę, jak ci ludzie ciężko pracują, aby dać swoim dzieciom choćby jeden posiłek dziennie. Jeden z mężczyzn, chory na malarię, dźwigał w tym dniu ciężkie tace z jedzeniem, mimo że ledwo utrzymywał swoje ciało. Ale pracował, bo się zobowiązał, bo musi zapewnić jedzenie rodzinie, bo jest potrzebny – opowiada Alicja.

W kraju czerwonego bohatera

Reklama

Inaczej jest w Mongolii. Nazwa stolicy: Ułan Bator oznacza dosłownie: czerwony bohater. Ale panujący tu komunizm ma inne oblicze. Niski moralny poziom życia, słabe więzy rodzinne, alkoholizm i przemoc – to najczęstsze przyczyny ucieczek z domów, ale też porzucania dzieci przez rodziców. Przeżyć na ulicy jest bardzo trudno, zima trwa długo i jest sroga, dlatego dzieci często przeszukują śmietniki i kradną, z powodu niedożywienia i braku opieki medycznej chorują. Z badań wynika, że 43 proc. dzieci je jeden posiłek dziennie, ma jedno ubranie i nie chodzi do szkoły. Dlatego w 2001 r. w Ułan Bator salezjanie otworzyli ośrodek dla dzieci ulicy oraz szkołę techniczną. Mongolia potrzebuje pomocy naszego świata, który walczy z nadmiarem jedzenia, odzieży i wszelkich dóbr. W tym roku misyjni wolontariusze pomagali w Mongolii w organizacji obozu wakacyjnego dla dzieci w Shuwuu. Z SWM pojechały tam studentki: Magdalena Kubińska i Beata Cieślikowska. – Gdy przyjeżdża się na misję, każdy z wolontariuszy ma z tyłu głowy takie dość hollywoodzkie zapędy, wiecie, w stylu: „czego to ja tam nie zdziałam” – opowiada Beata. Obie dziewczyny miały w Shuwuu zadanie prowadzić zajęcia z angielskiego i muzyki. W czasie przerwy świątecznej, gdy w Polsce szkoły są zamknięte na głucho i nikt za nimi nie tęskni, mongolskie dzieci, mimo braku regularnych zajęć, przychodziły do parafii w poszukiwaniu bezpiecznego miejsca do zabawy. – Dopiero wtedy zrozumiałyśmy, że mamy nie tylko nauczać, ale też być kimś, w kim dzieci będą miały wsparcie, mamy być dla nich wzorem, świadkami Jezusa – mówi. Dzieci potrzebują zwyczajnej troski i obecności – podziwiania budowli z klocków, opatrzenia rany, gdy rozbiją kolano, pochwały, że coś udało im się zrobić. Wszystkie dzieci świata potrzebują tego samego, ale w tych miejscach, gdzie potrzebujących dzieci jest wyjątkowo dużo, pomoc misyjnych wolontariuszy jest niezbędna. Potrzeba dużo rąk, aby pogłaskać wiele małych niegłaskanych głów.

Prawdziwy brak

– W Mongolii liczą się tak naprawdę trzy miasta, które zaliczane są do wielkich: Ułan Bator, Erdenet i Darkhan, a mieszkańcy kraju dzielą się na nomadów, mieszczuchów i „tych pomiędzy”, czyli zamieszkujących wioski, ale takie, które liczą sobie po kilka tysięcy mieszkańców. Niektórzy pracują w sklepach, inni na straganach, jeszcze inni nie robią nic – opowiada Magda. – Ci z lepszym wykształceniem znajdują zatrudnienie w banku lub urzędzie, inni cały dzień pracują na głośnych i zakurzonych ulicach, kierując ruchem drogowym. Choć w Mongolii jest obowiązek edukacji, to praktycznie nie jest on przestrzegany. Rodzice często nawet nie wiedzą, że ich dzieci wagarują, a dzieci nie przykładają wagi do nauki, całkowicie nie myślą o przyszłości – mówi. I dodaje, że wszechobecny jest szamanizm. – Kiedy myślałam, że z biegiem czasu on wymiera, okazało się, że nic bardziej mylnego. W wioskach ludzie wciąż się zbierają wokół totemów i posągów, aby oddawać cześć duchom i siłom nadprzyrodzonym za deszcz lub słońce. Kraj, który nie wydaje się biedny, jest naprawdę biedny z braku obecności wśród ludzi Chrystusa – opowiada misjonarka i zachęca do modlitwy za kraj Mongołów: o otwartość serc na działanie Boga w ich życiu.

Czy to ma sens?

„W tym dzikim komunistycznym kraju, wypełnionym kurzem, piaskiem i... ryżem, (...) każdego dnia spotykamy na swojej drodze ludzi: dzieci, ojców, matki, pracowników, mieszkańców... (...). W każdym z nich mieszka Jezus, każdy z nich ma w sobie Jego cząstkę, choć na pierwszy rzut oka niewidoczną dla nas – białych katolików. Każdy z nas jest stworzony na obraz i podobieństwo Boga, co więcej – wszyscy jesteśmy Jego dziećmi! Nie jesteśmy w stanie zapobiec ubóstwu, biedzie. Nie jesteśmy w stanie kupić im nowych ubrań czy książek, które pomogą im wzrastać. Ba! Nawet nie jesteśmy w stanie poświęcić im wystarczająco swojej uwagi! Tu, w kraju, gdzie na drogach rządzi bydło, gdzie katolicyzm jest zaledwie kroplą w morzu, gdzie ziarno dopiero wzrasta, my, dzieląc się tym, co mamy – mnożymy dobro. (...) Głęboko w to wierzę, że tutejsi mieszkańcy: dzieci, z którymi spędzamy czas, czy starsi przychodzący na Eucharystię nasycą się kiedyś na tyle, aby pozostawiać po sobie «resztki» wiary tym, których spotkają na swojej drodze” – napisała w 2018 r. na swoim misyjnym blogu Magda Kubińska.

2019-10-16 12:28

Oceń: +2 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Wielki Post w misyjnym Peru

Niedziela kielecka 10/2020, str. VI

[ TEMATY ]

misje

misjonarz

Peru

TD

Ks. Grzegorz Pańczyk, od 9 lat misjonarz w Peru

Ks. Grzegorz Pańczyk, od 9 lat misjonarz w Peru

Ks. Grzegorz Pańczyk, kapłan diecezji kieleckiej, od 9 lat pracuje w Peru. Jest proboszczem ok. 22- tysięcznej parafii św. Franciszka Solano w Puerto Bermudez. Jego parafia to obszar ok. 8 tys. km kw.

Tamtejsi katolicy, tak jak wszyscy katolicy na świecie w Środą Popielcową posypaniem głów popiołem rozpoczęli Wielki Post.
CZYTAJ DALEJ

Wspomnienie św. Jana Kantego

O życiu św. Jana Kantego w ciągu 500 lat powstało wiele legend, które świadczą o jego popularności. Urodził się 24 czerwca 1390 r. w Kętach - miasteczku położonym u podnóża Beskidu Małego. Pierwsza wzmianka o św. Janie Kantym pochodzi z 1413 r. i widnieje w Indeksie Akademii Krakowskiej. Św. Jan miał wówczas 23 lata i był studentem Wydziału Filozoficznego AK. Studnia ukończył w 1418 r., otrzymując tytuł magistra atrium. Po przyjęciu święceń kapłańskich w 1421 r. objął posadę w Szkole Klasztornej w Miechowie. Zasłynął w tym czasie jako znakomity kaznodzieja. W wolnych chwilach przepisywał rękopisy. Były to zazwyczaj dzieła św. Augustyna, gdyż Szkoła Klasztorna opierała się na jego nauce. Święty zajmował się także muzyką, o czym świadczą odnalezione fragmenty skomponowanych przez niego pieśni dwugłosowych. W roku 1429 na prośbę przyjaciół znów powrócił do Krakowa i zaczął wykładać na Wydziale Filozoficznym AK. Od 1434 r. pełnił obowiązki prepozyta kolegiaty św. Anny w Krakowie. Wykładał wówczas logikę, fizykę i ekonomię Arystotelesa. Po uzyskaniu stopnia magistra, co odpowiada dzisiejszemu doktoratowi, św. Jan Kanty do końca swojego życia poświęcił się wykładom na Wydziale Teologicznym. Zmarł w opinii świętości w 1473 r. Jego kanonizacji dokonał w 1767 r. papież Klemens XIII. On też ustalił 20 października wspomnieniem liturgicznym o Janie Kantym. Jego relikwie spoczywają w kolegiacie św. Anny w Krakowie. Warte uwagi jest to, że św. Jan jest patronem nie tylko studentów, którym poświęcił 55 lat profesury na AK, ale także i dzieci. Był wzorem pracowitości. W ciągu swojego życia przepisał ok. 18 tys. stron. Mając 40 lat, rozpoczął studia pod kierunkiem dr. Benedykta Hesse. Studia te trwały 13 lat, a Święty stawiał sobie za cel poszerzanie swojej wiedzy o Panu Bogu. Wśród wielu cnót tradycja przekazała pamięć jego prawdomówności oraz troskę o dobre imię bliźniego. Jednakże najpiękniejszą cnotą Świętego było niewątpliwie miłosierdzie dla potrzebujących. Podczas uroczystości poświęconej Janowi Kantemu, która miała miejsce 20 października br. w kościele parafialnym w Osobnicy, homilię wygłosił rodak, profesor WSD w Szczecinie ks. Zbigniew Woźniak. To on przekazał wiernym ważne przesłanie Jana Kantego: „(...) Żywot Jana Kantego uczy postawy i obyczajów chrześcijańskich. To, co głosił, potwierdzał pokorą i swym zacnym życiem. To on, podobnie jak Jezus Chrystus (...), prowadził swoich uczniów, był obok nich i pilnował, aby dojrzeli do swojej posługi”. Tak brzmi przesłanie zwłaszcza dla pedagogów i nauczycieli i nie jest ono dzisiaj łatwe do wykonania. Bardzo często autorytet nauczyciela bywa podważany. Mimo to pedagog zobowiązany jest do przekazywania nauki i wiedzy o życiu. Jeśli nie zbudujemy życia na prawdzie, to nie ma dla nas przyszłości. Swoje słowa św. Jan Kanty potwierdzał życiem. Jako wychowawca, miał za zadanie uczyć, prowadzić i towarzyszyć. Osoba św. Jana otoczona jest wieloma legendami. Jedna z nich mówi o dziewczynie, która próbowała scalić dzban. Św. Jan pomógł go jej posklejać. Jest to piękny symbol dla naszej społeczności - obraz św. Jana scalającego nasze różne osobowości.
CZYTAJ DALEJ

Strefa Młodych w Sosnowcu ponownie przyciągneła młodych

2025-10-20 11:40

[ TEMATY ]

Sosnowiec

Strefa Młodych Festiwal

Strefa Młodych

Wszystko zaczęło się od Eucharystii. Od ciszy, która poprzedzała śpiew. Od zapachu kadzidła, który unosił się nad głowami młodych jak modlitwa. A potem… eksplozja życia. Światła, dźwięk, setki rąk w górze, rytm serc i radość, która wypełniła całą Arenę Sosnowiec. Tak ruszyła Strefa Młodych - miejsce, gdzie modlitwa spotyka się z muzyką, a Kościół pachnie młodością.

Ponad 1700 młodych ludzi z całej Polski. Nie przyszli z obowiązku. Przyszli, bo chcieli być razem. Bo czują, że wiara nie jest nudna. Że Ewangelia może mieć puls i brzmienie. Były koncerty, emocje, głośne śmiechy i cicha modlitwa. TikToki, relacje, rozmowy do późna. I jedno zdanie, które powtarzało się między ludźmi: „Tu naprawdę jest Bóg.”
CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

REKLAMA

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję