Poszczególne stronnictwa polityczne za pierwszy dzień wolności uznawały daty korzystne dla siebie. Narodowa Demokracja za przełom uważała utworzenie przez Radę Regencyjną w październiku 1918 r. rządu Józefa Świeżyńskiego. Środowiska lewicowe wskazywały na 7 listopada – datę powołania w Lublinie Tymczasowego Rządu Ludowego. Zwolennicy Józefa Piłsudskiego stali na stanowisku, że decydującym faktem było jego przybycie do Warszawy 11 listopada, a sam Piłsudski przesuwał ten moment na 22 listopada 1918 r., kiedy to powstały całkowicie niezależne od okupanta polskie władze najwyższe.
Zniszczenia po Wielkiej Wojnie
Reklama
Większość społeczeństwa nie interesowała się jednak tymi sporami. Po początkowej euforii z racji odzyskania niepodległości trzeba było szybko wrócić do szarej rzeczywistości. Około 450 tys. Polaków straciło życie w walce w obcych mundurach na różnych frontach Wielkiej Wojny. Niemal wszystkie polskie ziemie były teatrem działań wojennych, front przetaczał się przez nie niejeden raz. Kraj był pocięty siatką okopów, zaporami z drutu kolczastego i milionami lejów po bombach. W wielu gminach i powiatach Królestwa Polskiego i Galicji zniszczeniu uległo 70-80 proc. zabudowań. Drewniane w większości miasteczka i wioski paliły się w całości od jednego pocisku. Setki tysięcy osób koczowało w skleconych naprędce ziemiankach i lepiankach. Wojska okupacyjne, zarówno rosyjskie, jak i niemieckie, w ciągu 4 lat wojny ograbiły Polskę niemal doszczętnie. Infrastruktura przemysłowa była w gruzach. Fabryki w większych miastach zostały ogołocone z maszyn, kotłów parowych, silników elektrycznych, narzędzi; wyrywano nawet kable ze ścian i odkręcano klamki. Na wsi, dla potrzeb wojska, rekwirowano konie, krowy, a także ubrania i buty. Żeby zaorać wiosną pole, do pługów czasem zaprzęgały się kobiety.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Zmagania o granice
Niepodległość nie oznaczała jednak dla Polaków końca działań wojennych. Nowe państwo musiało mieć granice, o które trzeba było walczyć z większością sąsiadów. Jeszcze przed końcem I wojny światowej wybuchł zbrojny konflikt z Ukraińcami o Małopolskę Wschodnią i Wołyń, który trwał nieprzerwanie do lipca 1919 r. Ogromnym heroizmem wykazali się obrońcy Lwowa, także cywilni mieszkańcy, studenci i uczniowie, którzy przetrwali wielomiesięczne oblężenie miasta. Od lutego tego samego roku zmagano się z coraz bardziej napierającymi na zachód oddziałami Armii Czerwonej, która niosła Europie leninowskie idee rewolucji proletariackiej. Zwycięstwem militarnym i dyplomatycznym zakończyło się powstanie w Wielkopolsce, a antyniemieckie nastroje przybierały coraz bardziej na sile na Górnym Śląsku, co poskutkowało pierwszym, nieudanym powstaniem w sierpniu. Walka na tylu frontach spowodowała, że brakło już sił i środków, żeby skutecznie się przeciwstawić atakowi Czechów na Śląsku Cieszyńskim, Spiszu i Orawie. A do sporu z Polakami szykowali się także Litwini, marzący o własnym państwie w granicach przedrozbiorowego Wielkiego Księstwa Litewskiego ze stolicą w Wilnie.
Trudna codzienność
Reklama
Prowadzenie działań zbrojnych wymagało ogromnych środków – na utrzymanie armii z budżetu państwa wydawano 60 proc. dochodów, a wystarczało to i tak na ledwie siódmą część wydatków. Pieniędzy brakowało na wszystko: administrację, wyżywienie obywateli, oświatę, służbę zdrowia. Jedyną alternatywą była pomoc z zagranicy. Osobista znajomość premiera Ignacego Paderewskiego z szefem amerykańskiej agencji Food Administration Herbertem Hooverem zaowocowała przysłaniem do Polski 1 mln ton żywności i 3 mln ton odzieży, głównie dla dzieci. Pomogły one setkom tysięcy ludzi przetrwać zimę. Znaczną pomoc finansową ofiarowała również Francja.
Poza wojną największym wyzwaniem dla młodego państwa było scalenie trzech dzielnic zaborczych. Po 120 latach rozdzielenia różnice dotyczyły dosłownie każdej dziedziny życia, także języka, kultury i mentalności. Wkrótce doprowadziły one do napięć politycznych i społecznych. Wielu Polaków walczyło przeciw sobie na frontach Wielkiej Wojny. Teraz służyli w tych samych jednostkach, pod rozkazami dowódców, którzy czasem wydawali komendy w obcym języku, bo innych nie znali. Nazywano siebie nawzajem: „Moskalami”, „Krzyżakami” bądź „Austryjecami”.
Reklama
W 1919 r. płacono w Polsce sześcioma rodzajami walut. W każdej z dzielnic były odmienne warunki produkcji, a co za tym idzie – różne ceny. Między dawnym zaborem pruskim a resztą kraju utrzymywano nawet granicę celną. Sieci komunikacyjne w dzielnicach nie były ze sobą połączone, w dodatku panowały osobne systemy na kolei, stosowano inne urządzenia, sposoby sygnalizacji, nawet szerokość torów była inna. Podróż z Krakowa do Warszawy trwała kilkanaście godzin, a podróżni czasem musieli osobiście znosić z lasów drewno, żeby parowóz mógł ruszyć. Kto decydował się na podróż samochodem, musiał się liczyć z tragicznym stanem dróg, w większości gruntowych, a także z koniecznością ruchu lewostronnego obowiązującego w Małopolsce. Na terenie kraju obowiązywało pięć porządków prawnych. Za to samo przestępstwo w każdej dzielnicy inaczej karano. Teoretycznie możliwe były nawet bigamia i legalna pańszczyzna.
A jednak się udało!
Powołanie Naczelnika Państwa i centralnego rządu pozwoliło na rozpoczęcie porządkowania chaosu. Sprawnie i uczciwie zorganizowano wybory do Sejmu Ustawodawczego, a frekwencja wyborcza w wielu okręgach przekraczała 90 proc. Stopniowo reorganizowano administrację państwową i samorządową w terenie, przy czym borykano się z ogromnymi brakami kadrowymi. Tworzono polskie szkolnictwo podstawowe, wyższe, a także setki nowych instytucji, od Polskiego Towarzystwa Matematycznego po Polski Związek Piłki Nożnej. Na arenie międzynarodowej osobowość prawna Polski została uznana przez wszystkie państwa, polska delegacja wzięła udział w kongresie wersalskim, na którym uzyskała m.in. potwierdzenie praw do Wielkopolski i Pomorza.
Pomimo biedy, głodu, chorób i nieustających wojen, a także rozczarowania codziennością, mimo wszelkich przeciwności po roku istnienia odrodzonej Polski można było powiedzieć, że się udało. Udało się zbudować podwaliny państwa, które już w kolejnym roku miało przejść swój najtrudniejszy egzamin. Udało się dzięki porozumieniu mądrych polityków z wrogich sobie obozów, ale przede wszystkim dzięki ogromnemu wysiłkowi mieszkańców miast, miasteczek i wsi, ich uporowi i determinacji. To był prawdziwy pierwszy cud nad Wisłą.
W opracowaniu tekstu korzystałem m.in. z publikacji prof. Andrzeja Chwalby.