Niemal każdy, kto przekracza próg Kaplicy Sykstyńskiej, natychmiast milknie. Znajduje się w innym świecie – świecie niewyobrażalnego piękna, patosu, majestatu i doskonałości. Kiedy człowiek oswoi się choć trochę – o ile to w ogóle możliwe – z klimatem miejsca i kiedy spośród fresków zaczyna wyławiać te najbardziej znane, może go uderzyć pewien kontrast w ich wymowie. Wzrok wędruje najpierw na Stworzenie Adama na sklepieniu. To jedno z pierwszych dzieł o tej tematyce, w którym odchodzi się od ukazywania Boga jako demiurga czy Dedala lepiącego z gliny postać mężczyzny. Pełen ojcowskiej troski Stwórca, niesiony wiatrem przeszywającym połacie płaszcza, z pieczołowitością i niezwykłą wręcz delikatnością dotyka niemal dłoni Adama. Wydaje się, że na styku linii palców nastąpi zaraz wyładowanie elektryczne! Dobroć i Opatrzność Boża z tego fresku kontrastują z postacią Chrystusa z Sądu Ostatecznego. Artysta odszedł od dotychczasowej konwencji, w której niebo przedstawiane jest w górnej części malowidła, a piekło w dolnej. Tutaj wszystko się kłębi i splata ze sobą!
„Bóg nie posłał swego Syna na świat po to, aby świat potępił, ale po to, by świat został przez Niego zbawiony” (J 3, 17) – powiedział Jezus do Nikodema. Może się zdarzyć, że ktoś, gdy będzie wychodził z Kaplicy Sykstyńskiej, powie: „Nie zrobiło to na mnie większego wrażenia”. Czy możliwy jest taki osąd? Możliwy. Ktoś taki jednak raczej osądził sam siebie, a nie piękno fresków Michała Anioła. I może na tym też będzie polegał Sąd Ostateczny? Ten, kto spotykając Chrystusa, nie zachwyci się Jego pięknem, nie dostrzeże Jego miłości i zlekceważy Jego śmierć – osądzi sam siebie.
Pomóż w rozwoju naszego portalu