Felipe i Tannit przyjechali z Brazylii do Danii na misję, kiedy ich życie zaczynało się, po ludzku rzecz biorąc, bardzo dobrze układać. Mieli piękne mieszkanie, Felipe – absolwent Akademii Sztuk Pięknych dostał wymarzoną pracę. Tannit była w ciąży z pierwszym, wyczekiwanym dzieckiem. Pieniędzy też im nie brakowało. Ojciec Tannit, Duńczyk, szef dobrze prosperującej firmy w Brazylii, zawsze był gotów im pomóc. Kłopot w tym, że Pan Bóg chciał dla nich innego życia....
Dużo więcej niż stabilizacja
– Byliśmy na rekolekcjach Drogi Neokatechumenalnej, wspólnoty, do której należymy – opowiada Felipe. – Na końcu tych rekolekcji ksiądz zapytał, jakie są owoce naszego spotkania z Bogiem. Czy jest jakiś młody chłopak, którego Bóg powołał do kapłaństwa, dziewczyna, która pragnie wstąpić do zakonu, albo rodzina, która chce wyjechać na misję. Powołania nie da się wyjaśnić w jakiś racjonalny sposób – twierdzi Felipe. –-Poczułem zawołanie Boga i chciałem Mu też zaufać bez granic.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
– Ja bardzo się bałam – dodaje Tannit. – Kocham Brazylię (matka Tannit jest Meksykanką), tamtejszy klimat, ludzi, otwarte kościoły. Poza tym miałam wszystko, czego młodej kobiecie potrzeba do szczęścia.
Reklama
Znali też inne rodziny misyjne i widzieli ogromne owoce ich życia. – To byli ludzie nie z tego świata. Pan Bóg tysiąckrotnie wynagradzał im ich oddanie. Nie w pieniądzach, ale w pokoju, jaki mieli w sercu, w wierze dzieci, we wzajemnej miłości. Też tak chcieliśmy, bo to dla nas ogromnie pociągąjące, bardziej pociągające niż stabilizacja i dostatnie życie – mówi Tannit.
W lutym 2010 r. po raz pierwszy powiedzieli Bogu pełne „tak”. We wspólnocie neokatechumenalnej posłanie na misję odbywa się na drodze losowania. – Było nam wszystko jedno, jaki kraj wylosujemy – wspomina Felipe.
Czasem jednak katechiści rezygnują z losowania i proponują rodzinie kraj misyjny ze względu na znajomość języków. Tak było w ich przypadku. Zaproponowano Danię, ponieważ Tannit znała język duński. I o ile Tannit radziła sobie z nową rzeczywistością nieźle, o tyle dla Felipe było to bardzo trudne. Zimny kraj, zimni ludzie. – Codziennie tęskniłem za Brazylią. Ale patrzyłem na krzyż misyjny, który przed posłaniem wręczył nam Benedykt XVI, i on dodawał mi sił.
Na świecie był już ich najstarszy syn Andre. Wraz z polskim księdzem Mikołajem Kęcikiem po cyklu katechez wstępnych założyli w Aalborgu wspólnotę. Należą do niej ludzie z różnych krajów. W ciągu następnych 10 lat rodziły się im kolejne dzieci: Pedro, Marco, Agnes, Ester i Feliks.
Serce Oscara
Kiedy Tannit zaszła w siódmą ciążę, bardzo się ucieszyli. Jak zawsze, przy każdym dziecku. We wspólnocie ta wiadomość została przyjęta wielkimi brawami i modlitwą wdzięczności. Wtedy jeszcze nikt nie wiedział, jaki Bóg ma plan związany z przyjściem na świat tego dziecka.
Reklama
Szybko okazało się, że z małym chłopcem jest coś nie tak. Drugie USG potwierdziło pierwsze przypuszczenia – poważną wadę serca. Dziecko zamiast dwóch komór i dwóch przedsionków miało jedną komorę i jeden przedsionek. Nadali mu imię Oscar. – To imię pierwszego ewangelizatora Danii – przypomina Felipe. – Często modliliśmy się o jego wstawiennictwo, o pomoc, kiedy było nam ciężko, kiedy nie widzieliśmy specjalnych owoców naszej ewangelizacji, naszego bycia w Danii, w państwie na wskroś świeckim.
– Bardzo bolesne było dla mnie to, że lekarze proponowali aborcję – wspomina Tannit. – Dziecko jest chore, potrzebuje szczególnej miłości i troski, a tu propozycja, która raniła do szpiku kości.
Z płaczem mówiła lekarzom, że tak nie można. Patrzyli na nią zdziwieni, bo przecież ma już szóstkę dzieci, więc... o co chodzi. I wtedy padło pierwszy raz to pytanie: „Kim wy jesteście?”. „Jesteśmy chrześcijanami” – odpowiedzieli.
W związku z determinacją rodziców i kategorycznym postanowieniem, że dziecko musi się urodzić, konsylium lekarskie zdecydowało, że zaraz po narodzinach Oscar będzie operowany. Pierwszy zabieg miał umożliwić mu przeżycie i nabranie sił do następnej, decydującej operacji za ok. 4 miesiące, kiedy wszczepią mu sztuczną zastawkę. Taki był plan.
Przez całą ciążę Tannit i Felipe wraz z dziećmi, wspólnotą w Danii i wspólnotą w Brazylii modlili się za Oscara. Owocem tej modlitwy był wielki pokój, który czuli w sercu. Cały czas powtarzali, że Bóg jest wierny. Cokolwiek się stanie, Bóg jest wierny.
Dziecko miało się urodzić w wakacje. – To już był jeden ze znaków, że Bóg się o nas troszczy – podkreśla Tannit.
– Mogliśmy zabrać wszystkie dzieci i pojechać do Kopenhagi, gdzie miał się urodzić Oscar i być operowany.
Reklama
W Kopenhadze są też wspólnota neokatechumenalna i seminarium Redemptoris Mater. Otrzymali zapewnienia o pomocy przy dzieciach i jakiejkolwiek innej, której będą potrzebować.
Pocałunek Jezusa
Oscar urodził się w lipcu. Tannit go ucałowała, chwilę potem zrobił się cały niebieski i trafił pod respirator. Do szpitala przyjechał ks. Roberto, Hiszpan, i ochrzcił Oscara. – Teraz jest w rękach Boga, pomyśleliśmy z ulgą. W najlepszych rękach. Nic nie mogliśmy zrobić. Ja jako ojciec, Tannit jako matka. Ale nie byliśmy w rozpaczy – mówią rodzice.
Po 6 dniach od narodzenia odbyła się operacja. Trwała 8 godzin. Po wszystkim, kiedy Oscar był podłączony do 11 różnych rurek i przewodów, lekarz powiedział do Felipe: „Może pan pocałować syna”. – Żeby to zrobić, musiałem się mocno pochylić, lekko odgarnąć rękoma te wszystkie przewody. I kiedy tak całowałem Oscara, którego ciałko były całe poharatane igłami, pomyślałem, że całuję Jezusa Chrystusa, który wisi na krzyżu. Nie, że Oscar jest Jezusem, ale że Jezus Chrystus cierpiący jest w tym moim maleńkim Oscarze – opowiada Felipe, nie kryjąc łez.
Wtedy lekarze znowu zapytali: „Kim ty jesteś?”. „Jestem chrześcijaninem, katolikiem”– odpowiedział Felipe. To pytanie padało w szpitalu wiele razy.
– Myślę, że Oscar przez kilka dni swojego życia zrobił więcej dla ewangelizacji Skandynawii niż my przez 10 lat – mówi Felipe. – Założyliśmy kilka wspólnot wraz z katechistami i księżmi na misjach. Głosiliśmy katechezy, wychodziliśmy ze wspólnotą na ulicę. Ale myślę, że Oscar zrobił dużo więcej...
Reklama
Operacja przeszła pomyślnie, jednak po kilku dniach wdało się zakażenie. Trzeba było maluszka jeszcze raz operować. – To był trudny moment – opowiada Felipe. – Bardzo z Tannit cierpieliśmy, ale cały czas powtarzaliśmy sobie: Bóg jest wierny.
Zakażenie się cofnęło. Oscar jednak nie miał się dobrze. Był bardzo słaby.
– Serca nam pękały, kiedy widzieliśmy, jak próbuje złapać powietrze, jak chce zapłakać pośród tej całej aparatury i rurek, które miał wokół siebie, ale nie miał siły, tylko jego twarz wykrzywiała się w bólu – wspomina Tannit.
To syn „tych” chrześcijan
Tymczasem wakacje dobiegły końca, więc podjęli decyzję, że Felipe wraca z dziećmi do domu, a potem w weekend znowu przyjadą do Kopenhagi. I w tym momencie, gdy dzieci już cieszyły się, że na trochę wrócą do siebie, lekarze podjęli decyzję o następnej operacji Oscara. Tej, która miała się odbyć planowo za 4 miesiące. Z chłopcem było źle. Musiał mieć natychmiast wszczepioną zastawkę, bo nie przeżyje. Dzieci przyjęły tę wiadomość bez słowa skargi. Nie wrócą do domu, trudno. Teraz najważniejszy jest Oscar – orzekły.
– Kiedy syn był na sali operacyjnej czas się dla nas zatrzymał – opowiada Tannit. – Wiedzieliśmy, że tym razem to na pewno kwestia życia i śmierci. Lekarze nie dawali mu wielkich szans, ale wówczas wzmógł się także czas modlitwy. Nigdy w swoim życiu nie czułam takiej miłości i wsparcia od braci i sióstr ze wspólnot z naszej rodzimej Brazylii, ale też z Hiszpanii, Niemiec, Szwecji, a nawet z Chin.
Reklama
Lekarz prowadzący miał dać znać, kiedy skończy się operacja. Czekali przez 8 godzin. Felipe w końcu nie wytrzymał, pobiegł po schodach na górę, gdzie był operowany Oscar. Na schodach spotkał anestezjologa, spoconego, wykończonego, ze zmierzwionymi włosami. Zapytał: „Panie doktorze, co z Oscarem? Co z moim synem?”. Lekarz spojrzał wymownie na Felipe, nic nie odpowiedział i odszedł.
– Odebrałem to jako informację, że Oscar nie żyje. Poszedłem do Tannit, nic nie mówiliśmy, płakaliśmy. I wtedy dostaję telefon, że Oscar żyje, że ma wszczepioną zastawkę. Pan Jezus kilkakrotnie w Ewangelii wskrzeszał ludzi. My doznaliśmy wówczas w sercu wskrzeszenia naszego syna.
Wolą Pana Boga było, żeby Oscar żył. Dziś 5-miesięczny śliczny chłopczyk ma się dobrze. Rozwija się prawidłowo, rośnie, dużo się śmieje. Jest cudem wierności Pana Boga. I nadal spełnia swoją ewangelizacyjną rolę. Bo kiedy lekarze z Kopenhagi prowadzą wideokonferencję na temat Oscara z lekarzami z Aalborga, mówią między sobą: „Tak, tak, to Oscar – syn tych niesamowitych chrześcijan”.