Białoruski dyktator jest z pewnością postacią groteskową (to jego prezentowanie się z małym synkiem w wojskowym mundurku, to wymachiwanie „kałachem” w czasie wielkich demonstracji po ewidentnie sfałszowanych wyborach! ), ale nie zmienia to faktu, że jest postacią groźną. Wszystko wskazuje na to, że wychowany w czasach stalinowskich w pełni aprobuje stalinowskie metody sprawowania władzy. W związku z tym w głowie mu się nie mieści, że któryś z jego poddanych (trudno mi w tym kontekście użyć słowa „obywatel”) może umknąć jego „sprawiedliwości”. Od dawna terroryzuje mieszkańców kraju, którym rządzi. Ostatnio posunął się do działań, które trudno nazwać inaczej niż terroryzmem państwowym o skali międzynarodowej. Wykorzystał aparat państwowy do złamania prawa międzynarodowego i przymusowo ściągnął na ziemię przelatujący nad Białorusią samolot pasażerski tylko po to, by aresztować lecącego nim znienawidzonego przez siebie opozycjonistę, Romana Protasiewicza. Groźna jest przy tym świadomość, że nie mógł wykonać tego zbójeckiego porwania bez cichej aprobaty Rosji. Nie wygląda to ani dobrze, ani bezpiecznie na przyszłość.
Reklama
Przeżywam to mocno. Już ponad ćwierć wieku temu zakochałem się w Białorusi. To nie nostalgia za dawnymi polskimi kresami, choć rozumiem smutek tych, którzy się stamtąd wywodzą i zostali w czasie II wojny światowej i po niej wypędzeni. Jeśli spróbować interpretować to „zakochanie” historycznie, to raczej myślałbym o Wielkim Księstwie Litewskim, z którym przez kilka wieków łączyła nas unia. Urzekło mnie piękno tej ziemi, zwłaszcza Grodzieńszczyzny i Witebszczyzny. Przyznaję bez bicia, że przestały mnie razić opisy przyrody w Nad Niemnem Elizy Orzeszkowej, odkąd zobaczyłem te krajobrazy na własne oczy. Ale najwspanialsi są ludzie, mieszkańcy tych straszliwie doświadczonych przez historię ziem.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Od połowy lat 90-tych XX wieku jeździłem tam realizując projekty obywatelskie. Zrozumiałem, że dla nas, Polaków, dobrze jest mieć za wschodnią granicą przyjaciół, że warto tę przyjaźń budować konkretnymi działaniami. Dobrych relacji nie buduje się deklaracjami, potrzeba owocnej, partnerskiej współpracy. Bardzo szybko okazało się, że współpraca na poziomie oficjalnym jest mało logiczna i raczej nieskuteczna, gdy władzę sprawuje tęskniący za czasami radzieckimi dyktator. Ale możliwa była współpraca między organizacjami pozarządowymi. Naszym – Fundacji Rozwoju Demokracji Lokalnej – partnerem na Białorusi była Fundacja im. Lwa Sapiehy nawiązująca nazwą do czasów Wielkiego Księstwa. Kilkanaście lat razem pracowaliśmy z nauczycielami, dziennikarzami (w jednym z naszych projektów uczestniczył aresztowany niedawno dziennikarz Andrzej Poczobut), młodzieżą, zakochanymi w swojej ojczyźnie krajoznawcami i mieszkańcami wsi. Razem uczyliśmy się interaktywnego nauczania, ćwiczyliśmy postawy i działania obywatelskie, wydawaliśmy po białorusku książki i gazety, szkoliliśmy liderów młodzieżowych i wiejskich, próbowaliśmy tworzyć niesztampowe trasy turystyczne i tematyczne gospodarstwa agroturystyczne.
Takich organizacji jak nasza było w Polsce dużo więcej. Razem była to próba tworzenia na Białorusi społeczeństwa obywatelskiego. Wspieranie białoruskich patriotów w ich staraniach o własne demokratyczne i niezależne państwo. Oczywiście nasza pomoc była tylko kroplą w porównaniu z ogromną i niebezpieczną pracą białoruskich obywateli. Z gorzkim uśmiechem mogę powiedzieć – udało się. Gorzkim, bo choć społeczeństwo okazało się silne i świadome, to dyktator nie miał i nie ma zahamowań w stosowaniu czysto stalinowskich metod rządzenia. Nie cofa się przed okrucieństwem, a – niestety – za plecami czuje wsparcie „wielkiego brata”. Ja sam już w 2008 r. dostałem zakaz wjazdu na Białoruś. Odtąd już tylko z daleka mogłem obserwować, jak moi przyjaciele są represjonowani, zmuszani do emigracji, bezkarnie wsadzani do więzień. I podziwiać jak mimo to nadal działają, chcą żyć po swojemu, jako wolni ludzie, obywatele świadomi swoich praw, nie zalęknieni poddani.
Męczy mnie myśl jak możemy skutecznie okazywać solidarność. Na pewno trzeba dać jej wyraz. Może i dyktator się nie przejmuje tym, co o nim myśli Europa, ale trzeba byśmy jako Polacy i Europejczycy stanowczo powiedzieli, że widzimy co robi i mówimy: nie! Prześladowani u siebie Białorusini muszą u nas bez biurokratycznej mitręgi dostawać azyl. Azyl, to oczywiście sprawa rządu, ale gościnne przyjęcie to już może być sprawa każdego z nas.