Reklama

Wiadomości

Kolęda dla gospodyń

Michalina Niewiadomska urękawiczonymi dłońmi ujęła powłóczystą suknię tak, że na schodach zalśniły skórkowe trzewiczki, po czym długimi susami, całkiem nieprzystającymi damie, przesadziła dwa piętra wysokich schodów.

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Panna Michalina była potomkinią znacznego rodu, którego majątek po upadku powstania styczniowego skruszał niemożebnie, lecz resztki dawnej świetności wciąż wystarczały, by prowadzić życie raczej wygodne. Od wiosny do jesieni cała rodzina przebywała w swych dobrach ziemskich, doglądając gospodarstwa, spacerując wśród bujnej przyrody, podejmując gości i oddając wizyty, urządzając grzybobrania, polowania, słowem – korzystając ze wszelkich rozkoszy, jakie tylko słoneczne dni na wsi mogą zaoferować. Na zimę zaś zjeżdżali do Warszawy, by zażyć zgoła odmiennych rozrywek wielkiego świata.

Panna Michalina, najmłodsza latorośl państwa Niewiadomskich, jako że miała czterech starszych braci, nijak nie mogła pojąć, na czym polega bycie damą, co rzecz jasna wprawiało jej matkę w wielkie zakłopotanie. Ojciec panny Michasi uśmiechał się często pod wąsem i zamiast zrugać córkę za niestosowne zachowanie, całował ją tylko w czoło i groził palcem, na co ona dłoń ojcowską chwytała i do ust przyciskała, jakby jej właśnie wielką winę odpuszczono. Matka kręciła głową, wzdychała, raz po raz służącą po krople na nerwy posyłała, bo kolejne wybryki jedynej córki przyprawiały ją o palpitacje serca.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Jak chociażby ten ostatni, gdy dzień przed wyjazdem do Warszawy Michasia oświadczyła rodzicom, że tej jesieni nie będzie już darmozjadem, tylko sama zapracuje na prezenty świąteczne, wikt i opierunek. Matka aż się zatchnęła i ni jednego słowa rzec nie mogła.

– A kto by ciebie zatrudnił?– zażartował Waldemar, drugi wedle starszeństwa brat panny Michaliny. – I do jakiej pracy miałabyś się rzekomo nająć, skoro nie umiesz nic, za co płacą?

– Sama Lucyna Ćwierczakiewiczowa – rzuciła butnie panna Michalina, patrząc bratu prosto w oczy.

– A zatem gotować będziesz? – roześmiał się Waldi, odczuwając wyraźną przyjemność z drażnienia siostry. – Odmierzać łuty i kwaterki? Smażyć galarety?

Reklama

– Pisać – odparowała Michasia. – Pani Ćwierczakiewiczowa zgodziła się przyjąć mnie na posadę czasową, żebym pomogła przy korektach i redagowaniu tekstów.

Nie zauważyła więc, że jej matka opadła na szezlong, a pokojowa natychmiast podbiegła z wilgotną chustką i małą buteleczką z brązowego szkła. Chustka czym prędzej wylądowała na czole pani domu, a odkorkowaną buteleczkę wierna służąca raz po raz podtykała pod nos swej chlebodawczyni.

– Matulu, przecież Ćwierczakiewiczowa więcej wydaje niż Mickiewicz i Słowacki razem wzięci – pocieszył matkę syn, pomiarkowawszy, że nazbyt się zdenerwowała.

– Bój się Boga, Waldi, co mówisz! – jęknęła pani Niewiadomska, ale znać było, że pilnie słucha.

– A ile przy tym zarabia! – gwizdnął z podziwem. – Majątek, matuś, niemały majątek.

– I nie lada koneksja – mruknął pan Niewiadomski, który dotąd milczał i zdawał się całkowicie pochłonięty lekturą gazety codziennej, a jednak musiał bacznie śledzić przebieg rozmowy. – A może Michasię do czegoś pożytecznego przyuczy.

Pani Niewiadomska, która nigdy nie skalała rąk pracą, podniosła straszliwy lament i tak na zdrowiu podupadła, że wyjazd trzeba było o tydzień odłożyć. Jednak panna Michalina postawiła na swoim, a ojcowską zgodę otrzymawszy, skoro tylko zjechała do Warszawy, pierwsze kroki skierowała na ulicę Królewską, gdzie pani Ćwierczakiewiczowa prowadziła salon.

Zaraz też została przekierowana do redakcji. Przez kilka pierwszych dni poprawiała błędy, co było zajęciem tak nużącym, że niewiele brakowało, by zarzuciła posadę. Gdy jednak bliska już była to uczynić, polecono jej napisać opowiadanie, a skoro dobrze wyszło, otrzymała kolejne teksty do napisania. Panna Michasia była wreszcie w swoim żywiole, bo słowa kochała nade wszystko. Pani Ćwierczakiewiczowa okazała się kobietą przedsiębiorczą, zażywną, szalenie wymagającą, lecz i niepozbawioną dowcipu. Nade wszystko zaś ceniona była za rzetelność, a na drukowanych przez nią zaleceniach polegało wiele gospodyń we wszystkich zaborach. Porady medyczne Ćwierczakiewiczowa miała w zwyczaju konsultować z wybitnymi lekarzami. Pewnego razu więc posłano Michasię po taką rekomendację do gabinetu profesora Markowskiego, słynącego z leczenia egzem i wybroczyn. Panna Niewiadomska nie zastała wprawdzie profesora pod wskazanym adresem, lecz ucięła sobie miłą pogawędkę z jego asystentem, studentem ostatniego roku Wydziału Lekarskiego Szkoły Głównej Warszawskiej. Pan Mateusz Barański, bo tak zwał się ów czarujący młodzieniec, posiadacz kasztanowych oczu okolonych ciemnymi rzęsami, wzrostu bujnego, urody surowej, który zamierzał w przyszłości zostać chirurgiem, co pannie Michasi wydawało się o niebo ciekawsze od chorób skórnych. Sam pan Mateusz zawładnął zaś jej myślami i snami tak, że całkiem na niczym innym nie mogła się skupić.

Reklama

Z końcem listopada spadł pierwszy śnieg. Zrazu nieśmiałe drobniutkie płatki niknęły w błotach warszawskich ulic i trudno było je odróżnić od nieustannej mżawki. Wreszcie jednak na niebo nasunęły się nabrzmiałe śniegiem chmury. Po pierwszej zadymce przyszła kolejna, wiatr dął tak, że oddech cofał się w głąb płuc. Michalina wbiegła po schodach i zasapana dopadła drzwi. Nacisnęła klamkę i jak śniegowa burza wtargnęła do środka.

– Prus znowu swoje – wysapała w progu.

– Kochany chłopak... – mruknęła czule Ćwierczakiewiczowa, bo i zwykła mawiać, że Głowacki mógłby być jej synem, skoro równo dwadzieścia jeden wiosen po niej na świat ten przyszedł.

– Czy ja wiem... – westchnęła Michalina i podesłała pracodawczyni lekko wilgotny numer Kuriera Codziennego.

– „Śnieg, post, opłatki nie dowodzą jeszcze bliskości Bożego Narodzenia. Dopiero, gdy wyjdzie z druku Kolęda dla gospodyń, czujesz w powietrzu Wigilię...” – przeczytała pani Lucyna i z każdym słowem coraz szerzej się uśmiechała. – Poczciwina.

Reklama

– Przecież on sobie kpi! – żachnęła się panna Niewiadomska.

– Skądże znowu – zaprzeczyła pani Ćwierczakiewiczowa. – Dobrze napisał. Nie ma świąt bez naszego kalendarza. Reklamę nam darmową sprezentował w tym swoim felietonie. Trzeba zwiększyć nakłady!

Panna Michalina pokręciła z niedowierzaniem głową i nie mówiła nic więcej. Zdjęła płaszcz i podeszła do biurka, na którym leżały rozłożone kartki z kalendarza zwanego Kolęda dla gospodyń. Czegoż tu nie było! Przepisy kulinarne, receptura na zaprawę podłogi, daty świąt i zaćmień Słońca, rejestr bielizny do prania, tablice arytmetyczne, wykaz jarmarków, a nawet poezje, opowiadania i dramaty, słowem – wszystko cokolwiek kobiecie w życiu codziennym przydać się mogło. Gdy rozdrażnienie poranną prasą ustąpiło, panna Michalina usiłowała skupić się na pracy, ale jej wzrok raz po raz uciekał w stronę okna, za którym świat tonął w nieskalanej migoczącej bieli, a myśli gnały ku Mateuszowi Barańskiemu. Spotkali się kilka razy, a im częściej go widywała, tym mocniej biło jej serce. Dał się jej poznać jako człowiek na wskroś szlachetny, dobro innych przed własne stawiający, poważny, lecz gdy trzeba – wesół. Słowem – ideał. Panna Michalina bała się jednakże, że rodzice na tę znajomość się nie zgodzą. Nazwisko tegoż kawalera nic w świecie nie znaczyło, majątku ani znajomości nie miał, tylko uroda i fach szlachetny przemawiały na jego korzyść, a to mogło nie starczyć.

Na podobnych tym myślach minął pannie Michasi Adwent, a im bliżej było Bożego Narodzenia, tym pewniejsze było jej serce, że oto spotkała człowieka, z którym chciałaby dzielić swój los. Jadąc saniami na Pasterkę do Świętego Krzyża, oddawała się właśnie miłym marzeniom o tym, że może na kolejne święta będzie już narzeczoną, gdy jakiś ruch przy bocznej ścianie kościoła św. Aleksandra przyciągnął jej uwagę.

Reklama

Grupa młodych mężczyzn siedziała na stosie niesprzedanych choinek w oczekiwaniu na rozpoczęcie Pasterki i umilała sobie czas wesołym śpiewem, skutecznie rozpraszając panującą wokół uroczystą ciszę. Zaciekawiona Michasia zerknęła w tamtą stronę i zamarła, jakby ją kto przemienił w lodową rzeźbę. Wśród siedzących na świerkowych gałęziach rozpoznała postać swojego ukochanego. Wyglądał wprawdzie cokolwiek dziwacznie w przybrudzonej kufajce i chłopskiej czapce, ale nie miała żadnych wątpliwości, że to Mateusz Barański we własnej osobie. Sanki, pobrzękując dzwoneczkami, minęły plac Trzech Krzyży, przecięły aleję Jerozolimską i wjechały w Nowy Świat. Głowę Michasi wypełniły dziesiątki pytań. O ile matka, choć z bólem posadę córki u znanej osobistości w końcu uznała za coś pochlebnego, o tyle bratanie się z miejskim elementem, jak nazywała każdego spoza ich sfery, uznawała za grzech równy zabójstwu czy kradzieży. Lekarza jeszcze może by do rodziny dopuściła, ale ulicznego handlarza nocą wyśpiewującego na ulicy – nigdy.

Całą Mszę myśli zebrać nie mogła i czuła, że zaraz zemdleje w zatłoczonym kościele, szczelnie wypełnionym zapachem kadzidła i smażonych ryb, które spożywano podczas wieczerzy. Michasia odsunęła się nieco od rodziny, a potem jeszcze trochę i jeszcze aż wreszcie przez nikogo niezauważona wyszła na schody kościoła. Wzięła głęboki wdech. Mroźne powietrze zaszczypało ją w usta, niosąc otrzeźwienie. Zaraz poczuła się lepiej i spoglądając na majestatycznie milczące Krakowskie Przedmieście obficie przybrane śniegiem, gotowa była przysiąc, że wszystko jakoś się ułoży.

– Dobrze się pani czuje? – usłyszała za sobą znajomy głos. Serce podskoczyło jej do gardła, a cały spokój uleciał w jednej chwili.

Reklama

– Jak mogłeś mi to zrobić? – rzuciła zaraz, nie siląc się na grzeczności.

– Pozwolę sobie dopytać, o czym mowa... – zaczął Mateusz, ale Michasia nie pozwoliła mu dokończyć, nazbyt była zdenerwowaną.

– A jeśli ktoś cię widział pod kościołem nocą śpiewającego? Jeśli kto rozpoznał? Jeśli niosłeś choinkę którejś z licznych znajomych matuli? Co wtedy?

Mateusz wzruszył ramionami, a w jego oczach błysnęło coś niebezpiecznego.

– Pracowałem uczciwie i nie sądziłem, że panna Michasia, niewiasta postępowa, będzie się podobnymi bzdurami przejmować.

– Nie ja, a matula... – jęknęła panna Niewiadomska, czując, że jest bliska płaczu.

– To może by tak uwagę szanownej pani matki przekierować na pożyteczniejsze tory... – zasugerował Mateusz.

Panna Michalina odwróciła się odeń gwałtownie i, nie mogąc pomieścić w sobie złości, kopnęła skrzącą w świetle latarni zaspę.

– Nie zna pan matuli – odparła stanowczo. – Nie zapomniałaby nigdy podobnej zniewagi. Nie pozwoli mi więcej widzieć się z panem, rozmawiać ani nawet przebywać w jednym pomieszczeniu.

– A pani byłoby tego żal? – usłyszała tuż przy uchu przepełniony uczuciem szept.

Serce zatrzepotało w piersi dziewczyny, ale nakazała sobie spokój. Wokół nich nagle zrobiło się tłumnie, bo ludzie zaczęli wylewać się z kościoła. Na wszelki wypadek, by nie zostać posądzoną o nieobyczajność, postąpiła krok do przodu, wbrew sobie, nieznacznie oddalając się od niego.

– Nie w tym rzecz... – spróbowała, lecz słowa dziwnie się jej plątały, a policzki płonęły szkarłatem.

– Tak, handlowałem dziś choinkami – wyznał nagle Mateusz. Wbił dłonie w kieszenie i wyprostował się nieznacznie.

Michalina westchnęła ciężko i nie znalazła żadnej odpowiedzi. Żałość ją jeno zdjęła, że to wszystko nie było tylko snem. Gdzieś w oddali rozbrzmiała kolęda wyśpiewywana nieco fałszywie tubalnym, pełnym radości głosem.

Reklama

– Handlowałem, jakbym nie był przyszłym doktorem, a zwyczajnym parobkiem – gorączkował się Mateusz. – Lecz miałem po temu ważny powód i niczego, com zrobił, nie wstydzę się wcale. Gdyby dane mi było raz jeszcze decydować – zrobiłbym to samo.

– Jak pan mógł... – szepnęła panna Michalina całkiem już rozstrojona. Jakaś jej część pragnęła przylgnąć do niego i wtulić się najmocniej, zaś rozsądek podpowiadał, że powinna czym prędzej odejść i zapomnieć o Barańskim.

– Musiałem – warknął. – Musiałem, bo...

– Bo? – wykrztusiła ledwie żywa.

– Bo kocham panią – rzekł i nie pytając o nic, zamknął ją w objęciach. – Profesor to sknera, nie płaci mi zbyt wiele, a ja musiałem... Musiałem się pani oświadczyć, nim znów wyjedzie pani z Warszawy...

– Oświadczyć? – Michalina nie była pewna, czy wypowiedziała na głos to magiczne słowo.

– Zechcesz mnie, pani?

– Rodzice... – jęknęła ostatkiem sił.

– Pobłogosławili, bez tego nie śmiałbym pytać pani – zapewnił żarliwie. – Sprzedawałem choinki...

– Nie rozumiem jaki to ma związek...

– Musiałem mieć pieniądze, by kupić to – powiedział, sięgając do kieszeni płaszcza. Wyciągnął zeń egzemplarz Kolędy dla gospodyń Ćwierczakiewiczowej.

Michalina zamrugała szybko, nie mogąc pojąć, czy to żart jakiś czy kpina. Mateusz dostrzegł jej minę i czym prędzej wyciągnął spomiędzy kart kalendarza cieniutką złotą obrączkę opatrzoną perłą. – Zechcesz mnie, pani? – powtórzył.

– Tylko pana – szepnęła Michasia, śmiejąc się i płacząc jednocześnie, i patrząc mu głęboko w oczy. – Na zawsze.

2021-12-20 20:02

Ocena: +1 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Jak św. Łukasz napisał o Bożym Narodzeniu

Niedziela Ogólnopolska 51/2013, str. 64-65

[ TEMATY ]

wiara

opowieści

Giovanni Francesco Barbieri/pl.wikipedia.org

Samar mieszkała w Damaszku i była córką bogatego kupca handlującego słynnym damasceńskim jedwabiem, zwanym adamaszkiem. Jej ojciec, pan Allef, zatrudniał specjalną krawcową, która z każdego zakupionego przez niego kuponu najwspanialszego jedwabiu szyła dla dziewczynki kolejną, zachwycającą kreację. Każdego ranka dziewczynka ubierała jedną z nich i zaraz po śniadaniu szła do sklepu ojca, by tam, jako swoista żywa reklama jego interesów, pomagać mu obsługiwać licznych zamożnych klientów. Pewnego dnia do sklepu pana Allefa przybył kupiec z dalekiego południa, który wyglądał na bardzo chorego. Człowiek ten, którego skóra przypominała kolorem cynamon, skarżył się, że zaszkodziły mu palestyńskie zimne noce. Tłumaczył, że wybierając się do Syrii po jedwab, nie poradził się znajomych kupców, jakie ubrania powinien przygotować na podróż, zabrał wyłącznie lekkie i w efekcie tego straszliwie się przeziębił. Samar, której serduszko było równie piękne jak jej jedwabne sukienki, zaproponowała natychmiast przybyszowi, że zaparzy dla niego rozgrzewający i uzdrawiający napój z imbiru, a gdy przybysz wypił go jednym tchem, wręczyła mu na odchodne ciepły, obszerny szal z wielbłądziej wełny. Cynamonowy kupiec ślicznie jej podziękował i odjechał w siną dal, a następnego poranka Samar obudziła się chora. Ojciec dziewczynki nie miał wątpliwości, że córka zaraziła się od przeziębionego cudzoziemca, a mama od razu zaparzyła Samar napar z imbiru. Wieczorem mała czuła się jeszcze gorzej niż rano, a następnego dnia była tak osłabiona, że zdawało się, że braknie jej sił, by oddychać. Pan Allef zamknął więc sklep i wyruszył do miasta na poszukiwania lekarza. Niestety, żaden z damasceńskich medyków nie potrafił powiedzieć, na co dziewczynka jest chora ani czym można byłoby ją leczyć. Jeden z nich opowiedział rodzicom Samar, że jeszcze dzień wcześniej był w mieście niejaki Łukasz, lekarz pochodzący z Antiochii Syryjskiej, który podobno potrafi uzdrawiać w cudowny sposób. – Czy to jakiś czarownik? – chciał wiedzieć pan Allef, bo dwa tysiące lat temu, kiedy Samar zachorowała, mnóstwo czarowników zajmowało się leczeniem chorych, a pan Allef wyjątkowo im nie ufał. – Nie, to żaden czarownik, to jeden z chrześcijan – odparł damasceński lekarz. Pan Allef słyszał o chrześcijanach. Słuchał nawet kiedyś w mieście nauk niejakiego Pawła z Tarsu, który zapewniał, że na ziemię zstąpił w ludzkim ciele Syn Boży, że został ukrzyżowany za grzechy ludzkości i że zmartwychwstał, zadając śmierć naszej śmierci. Kupcowi bardzo spodobały się wówczas słowa Pawła, ale, niestety, nie mógł długo słuchać, bo musiał zająć się sklepem. – Wiem, kim są chrześcijanie, słuchałem kiedyś przez kilka minut tego ich Pawła – rzekł ojciec Samar do swego rozmówcy, ten zaś uśmiechnął się szeroko i powiedział, że ów Łukasz z Antiochii jest przyjacielem Pawła.
Na szcz[cie Aukasz nie opu[ciB jeszcze Damaszku, a pan Allef nie tylko zdoBaB go odnalez, ale tak|e przyprowadziB go do Samar.  Czy wiesz, jak mnie wyleczy?  zapytaBa go dziewczynka ledwie sByszalnym gBosem. Ale lekarz z Antiochii równie| nie byB pewien, co maBej damie dolega. PodejrzewaB, |e cudzoziemiec mógB zarazi j jak[ obc, zakazn chorob.  Wiem, kogo mog poprosi, by pomógB mi ciebie wyleczy, i wierz, |e On mi nie odmówi  u[miechnB si w odpowiedzi chrze[cijaDski lekarz.  A kto to taki?  Samar, cho byBa bardzo osBabiona, chciaBa wiedzie, o kim mówi jej lekarz.  To najlepszy lekarz [wiata. Ma na imi Jezus. UleczyB wielu chorych, dla których nie byBo nadziei. Na przykBad pewn dziewczynk, która byBa córeczk przeBo|onego synagogi o imieniu Jair. Kiedy wszedB do jej domu, domownicy pBakali i mówili: Panie, spózniBe[ si, dziewczynka umarBa. A On odparB: nie umarBa, tylko [pi. Potem usiadB przy niej na Bó|ku, ujB j za rk i powiedziaB: Tabita kum!. Co znaczy: dziewczynko, wstaD! A ona otworzyBa oczy i usiadBa. WyzdrowiaBa.  Ojej!  oczy Samar zal[niBy przez sekund z wra|enia.  Czy ten Jezus mieszka w Damaszku?  chciaBa wiedzie.  Nie, mieszka w niebie  wci| u[miechaB si Aukasz.  A zostawiB ci mo|e jakie[ receptury na lekarstwa dla ci|ko chorych albo nauczyB ci, jak przywraca im zdrowie?  zapytaBa dziewczynka.  Tak  odparB tajemniczym tonem.  Bd przychodziB do ciebie codziennie, dopóki nie wyzdrowiejesz, bd ci podawaB specjalnie robiony lek i razem z tob bd prosiB Go, by zechciaB ci wyleczy. Samar spojrzaBa na Aukasza zdziwiona  Jak to: razem ze mn bdziesz Go prosiB? To On tu bdzie przychodziB z tob? Aukasz w odpowiedzi uniósB wskazujcy palec ku górze:  Jezus mieszka w niebie, a my bdziemy Go prosi o zdrowie dla Ciebie, modlc si. On wszystko [wietnie bdzie sByszaB. I tak wBa[nie si staBo. Aukasz odwiedzaB Samar codziennie, przynoszc jej specjalnie dla niej robione lekarstwo, a gdy tylko je przyjBa, razem z ni modliB si, proszc Jezusa, by wyzdrowiaBa. I tak Samar ka|dego dnia czuBa si lepiej, a nim Aukasz opu[ciB jej dom, prosiBa, by opowiedziaB krótkie historie o uzdrawianych przez Jezusa ludziach. W ten sposób usByszaBa opowie[ci o tym, jak Jezus uleczyB trdowatych, czBowieka z uschB rk, kogo[ gBuchoniemego, dwóch [lepców, kobiet cierpic na krwotok, pewnego paralityka, a nawet poznaBa histori o tym, jak ten Najlepszy z Lekarzy przywróciB do |ycia umarBego i zBo|onego w grobie Aazarza.  Pikne s te historie!  stwierdziBa, bdc ju| prawie zdrow.  Jednak zastanawiam si Aukaszu, czy nie boisz si, |e pewnego dnia je po prostu zapomnisz? Kto je bdzie wtedy opowiadaB? Od kogo dowiedz si o nich inni ludzie? Nie my[laBe[ nigdy, |eby je po prostu wszystkie spisa? Aukasz roze[miaB si.  Nie tylko my[laBem, |eby je spisa, ale wikszo[ z nich ju| spisaBem! Powiem ci nawet wicej, mam zamiar opisa caB histori |ycia Jezusa, Jego nauki, cuda, no i oczywi[cie histori Jego zmartwychwstania. Samar spojrzaBa badawczo na Aukasza.  A napiszesz równie| o tym, jak Jezus byB maBy?  zapytaBa. Lekarz z Antiochii popatrzyB na sw maB pacjentk zdumiony.  Nigdy nie przyszBo mi to do gBowy, ale mo|e z tego powodu, |e wszystko, co najwa|niejsze, wydarzyBo si w Jego |yciu, kiedy byB ju| dorosBy.  No tak, ale  nie dawaBa za wygran Samar  nie byBoby dorosBego Jezusa bez Jezusa chBopca, a nawet Jezusa niemowlcia. Ja, jako dziewczynka, bardzo chtnie dowiedziaBabym si, jak to byBo, gdy Syn Bo|y, bo przecie| Jezus nim wBa[nie byB, byB maBy, tak jak ja teraz. Poza tym jestem pewna, |e mnóstwo innych dzieci te| bardzo chtnie by wysBuchaBo opowie[ci o Jego dzieciDstwie! Aukasz najpierw gBboko si zamy[liB, a potem obiecaB Samar, |e rozwa|y jej pomysB. Kilka dni pózniej, upewniwszy si, |e |yciu i zdrowiu córki kupca Allefa nie grozi ju| |adne niebezpieczeDstwo, opu[ciB miasto, by gBosi Ewangeli w innych krainach. MinB rok i w sklepie pana Allefa pojawiB si jeden z miejscowych chrze[cijan. Wyja[niB, |e widziaB si z Aukaszem w Jerozolimie i
uśmiechnęła się do siebie samej z zadowoleniem i szepnęła: – My też się codziennie za ciebie modlimy, Łukaszu.
Św. Łukasz jako jedyny z czterech Ewangelistów opisał tak obszernie i szczegółowo historię narodzin i dzieciństwa Pana Jezusa. O małym Jezusie pisze również św. Mateusz, ale jego opowieść jest znacznie krótsza i dotyczy zdarzeń, o których nie wspomina Łukasz. Ale to już temat na inne opowiadanie świąteczne!...

CZYTAJ DALEJ

Świadectwo Raymonda Nadera: naznaczony przez św. Szarbela

2024-05-10 13:22

[ TEMATY ]

Raymond Nader

Karol Porwich/Niedziela

Raymond Nader pokazuje ślad, który zostawił mu na ręce św. Szarbel

Raymond Nader pokazuje ślad, który zostawił mu na ręce św. Szarbel

W Duszpasterstwie Akademickim Emaus w Częstochowie miało miejsce niezwykłe wydarzenie. Raymond Nader, który przeżył niezwykłe doświadczenie mistyczne w pustelni, w której ostatnie lata spędził św. Szarbel, podzielił się swoim świadectwem.

Raymond Nader jest chrześcijaninem maronitą, ojcem trójki dzieci, który doświadczył widzeń św. Szarbela. Na początku spotkania Raymond Nader podzielił się historią swojego życia. – Przed rozpoczęciem studiów byłem żołnierzem, walczyłem na wojnie. Zdecydowałem o rozpoczęciu studiów, by tam zrozumieć istotę istnienia świata. Uzyskałem dyplom z inżynierii elektromechanicznej. Po studiach wyjechałem z Libanu do Wielkiej Brytanii, by tam specjalizować się w fizyce jądrowej – tak zaczął swoją opowieść Libańczyk.

CZYTAJ DALEJ

Kamper na sprzedaż – jak napisać dobre ogłoszenie?

2024-05-13 13:45

[ TEMATY ]

Materiał sponsorowany

materiał sponsora/unsplash

Obecnie coraz więcej osób interesuje się zakupem używanych pojazdów. Jest to zatem dobry moment, aby sprzedać kampera w dobrej cenie. Jeśli chcesz znaleźć nowego właściciela dla swojego pojazdu, musisz stworzyć atrakcyjne ogłoszenie, które zainteresuje potencjalnych kupców. Co powinno się w nim znaleźć?

Kamper nie jest zwykłym samochodem. Ten pojazd pełni wiele bardzo przydatnych funkcji, dlatego to ważne, aby był kompleksowo wyposażony i znajdował się w dobrym stanie technicznym. Poszukiwania nowego właściciela możesz rozpocząć od dodania darmowego ogłoszenia na portalu auto.bazos.pl. Jak to zrobić? Podpowiadamy!

CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję