Reklama

Zdrowie

Między życiem a śmiercią

Kardiochirurgia to walka o życie do końca, do ostatnich chwil, nawet gdy sytuacja uznana jest za beznadziejną – podkreśla prof. dr hab. Piotr Suwalski. W rozmowie z Niedzielą opowiada o leczącej sile miłości, misji ratowania życia i o tym, kiedy kardiochirurg płacze.

Niedziela Ogólnopolska 45/2023, str. 8-11

[ TEMATY ]

medycyna

Archiwum prod. dr hab Piotra Suwalskiego

Prtof. dr hab Piotr Suwalski

Prtof. dr hab Piotr Suwalski

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Krzysztof Tadej: Rozmawiamy niedaleko szpitala, w którym Pan pracuje. Co się dzieje w Pańskiej klinice? Tu cisza, spokój, kawa, herbata, a tam?

Prof. dr hab. Piotr Suwalski: Walka o życie. Cały czas. Dwadzieścia cztery godziny na dobę przez 7 dni w tygodniu. Jedne zespoły przygotowują się do operacji, inne już operują. Teraz, po okresie pandemii, przyjmujemy bardzo dużo pacjentów. Więcej niż w poprzednich latach. Wielu chorych trafia do nas z „przechodzonymi” chorobami, które powinny być leczone wcześniej. Dlatego pracy nie brakuje w dzień i w nocy. Rzeczywiście, jak czasami jadę do szpitala, to ze zdziwieniem obserwuję spokój wokół. Życie toczy się swoim torem, a my tam mamy akcję za akcją.

Do kliniki przy ul. Wołoskiej w Warszawie często trafiają ludzie w krytycznych sytuacjach. Najtrudniejsze przypadki?

Tak, ci, którzy są do nas przyjmowani, często wymagają natychmiastowych, bardzo skomplikowanych operacji. Dzisiaj w nocy operowaliśmy właśnie takiego pacjenta.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Reklama

W naszej klinice połowa chorych to mieszkańcy województwa mazowieckiego, a pozostali przywożeni są z różnych stron Polski. Zdarzają się też pacjenci np. ze Szwajcarii czy z Wielkiej Brytanii. To wynika z renomy kliniki, w której operujemy w sposób małoinwazyjny. Od 3 lat do operacji wykorzystujemy też najnowocześniejsze roboty. Dzięki tym technikom chorzy bardzo szybko wracają do zdrowia. Biorąc pod uwagę te operacje, zostaliśmy uznani za najbardziej dynamicznie rozwijający się ośrodek w Europie. Niektórzy słynni kardiochirurdzy, np. ze Stanów Zjednoczonych, którzy wykonują operacje małoinwazyjne, podkreślają, że w tej chwili nasza klinika jest jedną z najlepszych na świecie.

Amerykańscy lekarze często powtarzają zdanie: „Nigdy nie można się poddawać!”. A Pan?

Trzeba walczyć do końca! To moje credo. Tego nauczyli mnie wspaniali kardiochirurdzy: prof. Marian Zembala, prof. Friedrich-Wilhelm Mohr z Lipska, prof. Zbigniew Religa, z którym miałem okazję się spotykać jako młody chłopak, i mój ojciec – prof. Kazimierz Suwalski. Zawsze ich ceniłem i na nich się wzorowałem. Pokazali, że kardiochirurgia to walka o życie do końca, do ostatnich chwil, nawet gdy sytuacja uznana jest za beznadziejną.

Czy przy dzisiejszym stanie medycyny można z dużą precyzją przewidzieć, jak skończy się operacja?

Nie, nigdy nie ma takiej pewności. Możemy ocenić ryzyko, analizując klasyczne czynniki takie jak np. stan innych narządów, kurczliwość serca. Analizujemy badania, znamy też statystyki. Ale to wszystko nie wystarcza. Dlatego ogromną rolę odgrywa doświadczenie lekarza, który potrafi czytać to, co jest „między wierszami”. A wie Pan, co jeszcze jest niezwykle istotne? Nieraz decydujące o życiu lub śmierci? Motywacja chorego, chęć życia i wiara.

Reklama

Wiara?

Dla jednych to wiara w Pana Boga. Pewność, że Pan Bóg jest z kimś w najtrudniejszym momencie, chroni go i się nim opiekuje. Dla innych to po prostu wiara, że uda się przeżyć. I przeświadczenie, że warto żyć. Podam przykład. Kilka lat temu trafiła do nas starsza, bardzo schorowana pani. Zaprzyjaźniłem się z nią, długo rozmawialiśmy o filozofii, o najważniejszych sprawach. Wykonaliśmy u niej skomplikowaną operację kardiochirurgiczną, ale później, niestety, przestały funkcjonować jej nerki. Sytuacja była krytyczna. Wiedziała o tym jej rodzina. Po jakimś czasie, wbrew wszelkim oczekiwaniom, stan zdrowia pacjentki się poprawił. Rozmawiałem z nią o wypisie ze szpitala. I nastąpiło coś strasznego. Rodzina tej pani sprzedała jej mieszkanie i nasza pacjentka nie miała dokąd wrócić. Gdy się o tym dowiedziała, zamknęła się w sobie i gasła w oczach. Nikt z rodziny nie przychodził, nie interesował się nią, kontakt ze szpitalem był zdawkowy. Starałem się jej pomóc, pocieszyć ją, ale powiedziała, że nie ma po co i dla kogo żyć. Zmarła w krótkim czasie.

Wstrząsająca historia.

Zdarza się też, że niektórzy z młodych pacjentów, z dużo mniejszym ryzykiem zagrożenia zdrowia, również sprawiają wrażenie, jakby nie chcieli żyć. Są do nas kierowani przez lekarzy, bo wyniki badań pokazują, że operacja jest konieczna. Oczywiście, operujemy, gdy pacjent wyrazi zgodę, ale od razu można wyczuć, że w kimś nie ma woli życia. Z moich doświadczeń wynika, że tam, gdzie jest obojętność rodziny, znajomych, bliskich, gdzie brakuje wsparcia i pomocy, taki człowiek w jakimś stopniu traci siły do życia.

Ale pamiętam też wiele historii, gdy bliscy niesamowicie wspierali chorych. Byli z nimi, pocieszali ich, podtrzymywali na duchu. Robili wszystko, co możliwe. Wielokrotnie widziałem, jak przy takiej postawie rodziny pacjenci wychodzili z bardzo trudnych sytuacji zdrowotnych. My dokonywaliśmy operacji, sytuacja wydawała się dramatyczna, a jednak ci chorzy szybko wracali do zdrowia. Nieraz ich nie poznawaliśmy, gdy przyjeżdżali z rodzinami na badania po wypisaniu ze szpitala. Zupełnie inaczej wyglądali, byli uśmiechnięci i zadowoleni. To naprawdę niesamowite. Dlatego jestem przekonany, że miłość do drugiego człowieka jest zawsze dla chorego podstawowym lekiem. Bezpłatnym, niewymagającym recepty. Takim, który może ofiarować każda bliska mu osoba. To miłość wyrażana nawet w drobnych gestach, w uśmiechu, w zainteresowaniu się chorym.

Reklama

Gdy człowiek ma chęć do życia, to zaczyna walczyć. Tak jak pacjent, który miał 102 lata. Żołnierz Armii Krajowej, oficer. Przyszedł do nas i powiedział, że nikt nie chce go zoperować. Miał ogromne problemy kardiologiczne, bez operacji nie miał żadnych szans. „Mówią, że jestem za stary, że ryzyko jest zbyt wielkie, że mogę umrzeć na stole operacyjnym. A ja, panie profesorze, muszę żyć! Za 4 miesiące mam defiladę kombatantów w Szczecinie, a poza tym mam jeszcze tyle do zrobienia!” – tak mi opowiadał. Zrobiliśmy badania i zdecydowaliśmy się go zoperować mimo wysokiego ryzyka. Wie Pan, co było jedną z najpiękniejszych chwil w całej mojej dotychczasowej karierze lekarskiej? Moment, kiedy po kilku miesiącach dostałem zdjęcie z defilady, w której ten pacjent maszerował w pierwszym szeregu!

Ile przeprowadził Pan operacji w swoim życiu?

Prawie 10 tys. Choć mówienie, że kogoś operowałem, jest nieprecyzyjne. Operacje zawsze wykonuje zespół ludzi, standardowo ok. siedmiu osób. Dumny jestem z tego, że mamy w klinice świetne zespoły kardiochirurgów, anestezjologów, pielęgniarek i perfuzjonistów. Każdy jest niezwykle ważny. I każdy wie, że nie może sobie pozwolić na najmniejszy błąd.

Ile trwała najdłuższa operacja?

Operowałem kiedyś przez 44 godziny.

Aż tyle?

To była bardzo skomplikowana operacja rozwarstwiającego się tętniaka. Wymagała ogromnej wytrzymałości psychicznej i fizycznej. Jak kończyliśmy, byłem padnięty. W trakcie operacji część zespołu się zmieniała, ale główny operator, czyli kardiochirurg, który ma głos decydujący, musiał pozostać ten sam – to on najlepiej wie, co robić na każdym etapie. Operacja zakończyła się sukcesem. Pacjent przeżył i wrócił do domu. To była bardzo długa operacja, ale w kardiochirurgii operacje trwające po kilka godzin to coś normalnego. A operacji wykonujemy kilka dziennie.

Reklama

Czy wszyscy pacjenci boją się przed operacją? O czym mówią, gdy wiedzą, że istnieje ryzyko śmierci?

Wszyscy się boją, ale w różny sposób okazują lęk. Niektórzy zachowują się wręcz „brawurowo”, kryjąc strach pod żartami. Inni czasem nawet pocieszają lekarzy. Słyszymy: „Dacie radę, trzymajcie się, widzimy się za kilka godzin!”. Są i tacy, którzy dzielą się swoimi najgłębszymi troskami.

A o czym mówią? Najczęściej mają żal, że nie pojednali się z bliskimi. Nie porozmawiali z synem lub córką, nie przeprosili matki lub ojca. Żałują, że za mało czasu poświęcili rodzinie, bliskim. Wyczuwa się jakiś wewnętrzny ból. Z drugiej strony chcą przekazać światu, że tak nie należy żyć. Jesteśmy ostatnimi osobami, które są przy nich przed operacją.

Modli się Pan?

Modlę się, to bardzo osobista sprawa, ale nie wstydzę się tego. W trudnych sytuacjach na sali operacyjnej czy w obliczu śmierci pacjenta, kiedy zapada cisza, jestem przekonany, że nie tylko ja, ale i członkowie zespołu modlą się w duchu.

Denerwuje się Pan przed operacją?

Kardiochirurg nie jest automatem, maszyną bez uczuć. Gdy wchodzę na salę operacyjną, muszę jednak się ich pozbyć. Nie mogę być zestresowany, zaprzątnięty myślami, bo to będzie wpływać na moją pracę, w której trzeba być bardzo precyzyjnym. Naczynia wieńcowe mają przecież ok. 1,5 mm szerokości. W operacjach małoinwazyjnych robimy nacięcia, które mają 5 cm i przez takie nacięcie wykonujemy operację jak przez dziurkę od klucza. Teraz wykonujemy operacje również metodą endoskopową, tzn. wkładamy trzy-cztery porty, czyli nakłucia o szerokości kilku milimetrów, przez które wsuwamy długie narzędzia i operujemy.

Reklama

Płacze Pan, gdy ktoś umiera?

Nigdy nie da się zapomnieć chwili, gdy ktoś odchodzi z tego świata. Kiedy płakałem? Na przykład gdy został przywieziony na oddział 14-letni chłopiec z ogromnym przerzutem nowotworowym. Miał nowotwór kości, a przerzuty były na sercu i w jego okolicach. Zrobiliśmy operację, żeby przedłużyć mu życie. Niestety, postęp choroby był niesamowity i przerzuty błyskawicznie odrastały. Nic nie mogliśmy zrobić. Pamiętam, jak siedział na łóżku w czapeczce bejsbolowej i pocieszał swojego ojca, który siedział obok niego. Chłopiec miał świadomość umierania, ale znalazł w sobie tyle siły, żeby pocieszać zrozpaczonego ojca.

Inaczej się reaguje, gdy śmierć następuje po długim życiu i wpisuje się w jego rytm. Operujemy starszą osobę, wiemy, że zrobiliśmy wszystko, co można, a mimo to człowiek odchodzi z tej ziemi. Zawsze jest to dramat dla rodziny, ale również dla nas. Nieraz rodziny dziękują za wysiłek, za poświęcenie, mówią, że pewnie Bóg tak chciał. I chociaż nikt w obliczu takiej śmierci nie jest obojętny, to jednak jest ona w jakiś sposób naturalna. Ale są też sytuacje, w których intuicyjnie czujemy, że następuje przedwczesna śmierć. Tak się dzieje szczególnie wtedy, gdy odchodzą ludzie młodzi. Niektórzy mają malutkie dzieci, a wszyscy mają plany i marzenia. I wówczas dominuje poczucie bezradności, wściekłości i buntu.

Po każdej takiej sytuacji jestem wstrząśnięty. W „normalnym świecie” ludzie spierają się, kłócą, walczą o drobne rzeczy. Jako kierownik kliniki ciągle muszę coś załatwiać, robić sprawozdania, biegać po szpitalu w sprawach organizacyjnych, rozwiązywać konflikty. I kiedy po takiej bieganinie wracam do gabinetu, w którym czeka na mnie zrozpaczona, spłakana rodzina umierającej osoby, to odczuwam zmieszanie i zawstydzenie. Mam silne poczucie, że te wszystkie „ważne sprawy”, które mnie przed chwilą zajmowały, są tak naprawdę mało istotne i przesłaniają spojrzenie na to, co w życiu jest najważniejsze.

Reklama

A Pana życie? Jeśli czas trwania operacji jest nieprzewidywalny, a nagłe operacje wykonywane są w nocy, to jak reaguje na to Pańska rodzina?

To trudny temat. Staram się, jak mogę, ale nie jestem idealnym mężem ani ojcem. Ze strony żony i dzieci doświadczam poświęcenia, wyrozumiałości i czułości. Jestem im za to bardzo wdzięczny. Dzięki nim mogę ratować życie innym. Przed chwilą dzwoniła żona, że źle się czuje, i poprosiła, żebym jej pomógł i zawiózł dzieci na jakieś zajęcia. Odparłem, że nie mogę tego zrobić, bo zaraz jadę do kliniki i mam kolejną operację. Powiedziała, że nie ma sprawy i że poradzi sobie sama. Proszę sobie wyobrazić, przed jakim wyborem bym stanął, gdyby tego nie zrobiła.

Niektórzy mają wrodzone wady serca, ale inni na operację „pracują” stylem życia. Czy nieraz ma Pan ochotę coś komuś wykrzyczeć?

Większość z nas wie, że redukując tzw. modyfikowalne czynniki ryzyka, np. zmieniając styl życia, możemy zmniejszyć ryzyko choroby wieńcowej i miażdżycy. Choć nie zawsze prośba, żeby ktoś schudł, jest skuteczna, bo są chorzy, którzy mają predyspozycje do przybierania na wadze lub biorą sprzyjające tyciu leki. Niewiele da też mówienie, żeby ktoś się nie denerwował, skoro zarabia na życie, pracując od rana do nocy w korporacji. Z drugiej jednak strony pamiętam, że nie tak dawno przyszedł do mojego gabinetu pacjent, od którego było silnie czuć dym papierosowy. Mieliśmy rozmawiać o operacji bypassów. Chciałem spytać: „Człowieku, co ty robisz? My chcemy cię uratować, a ty sam się zabijasz? Jaki sens ma operacja?!”.

Ale tak naprawdę mam ochotę przekazać przychodzącym do mnie pacjentom to, o czym już mówiłem – słowa ludzi wypowiedziane tuż przed śmiercią: bądź blisko tych, których kochasz, ciesz się życiem, każdym dniem. Życie to niesamowity dar. Żyjmy tak, żeby pod koniec naszych dni niczego nie żałować.

Prof. dr hab. Piotr Suwalski jest jednym z najlepszych kardiochirurgów w Europie. Od 20 lat wykonuje małoinwazyjne operacje, dzięki którym pacjenci bardzo szybko powracają do normalnego życia. W Warszawie kieruje Kliniką Kardiochirurgii i Transplantologii Państwowego Instytutu Medycznego MSWiA, a także Kliniką Kardiochirurgii Centrum Medycznego Kształcenia Podyplomowego. Był prezydentem prestiżowego Międzynarodowego Towarzystwa Chirurgii Małoinwazyjnej (ISMICS), które skupia najlepszych kardiochirurgów wykonujących operacje małoinwazyjne na świecie.

2023-10-30 18:17

Ocena: +16 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Cierpienie niszczy, miłość dźwiga

Wśród pamiątek po ks. Józefie Tischnerze można zobaczyć kartkę ze swoistym credo umierającego: „A jednak nie uszlachetnia!”.

Odwiedziłem niedawno rodzinny dom ks. prof. Józefa Tischnera w Łopusznej. Zebrano tam pamiątki po wielkim myślicielu i przewodniku życiowym. Wśród tych „relikwii” można zobaczyć kartkę ze swoistym credo umierającego profesora: „A jednak nie uszlachetnia!”. Jest to ostatnie nawiązanie do tematu, który trapił go u schyłku życia. Cierpiąc na raka krtani, wyznał: „Cierpienie zawsze niszczy, cierpienie nie uszlachetnia. Tym, co dźwiga, podnosi i wznosi ku górze, jest miłość”.
CZYTAJ DALEJ

Egzorcyzm papieża Leona XIII

Niedziela łódzka 1/2004

W tak zwanej „starej liturgii”, przed Soborem Watykańskim II, kapłan sprawujący Eucharystię wraz z wiernymi, po zakończeniu celebracji odmawiał modlitwę do Matki Bożej i św. Michała Archanioła. Słowa tej ostatniej ułożył papież Leon XIII, a wiązało się to z pewną niezwykłą wizją, w której sam uczestniczył. Opisana ona została w krótkich słowach przez przegląd Ephemerides Liturgicae z 1955 r. (str. 58-59). O. Domenico Pechenino pisze: „Pewnego poranka (13 października 1884 r.) wielki papież Leon XIII zakończył Mszę św. i uczestniczył w innej, odprawiając dziękczynienie, jak to zawsze miał zwyczaj czynić. W pewnej chwili zauważono, że energicznie podniósł głowę, a następnie utkwił swój wzrok w czymś, co się unosiło nad głową kapłana odprawiającego Mszę św. Wpatrywał się niewzruszenie, bez mrugnięcia okiem, ale z uczuciem przerażenia i zdziwienia, mieniąc się na twarzy. Coś dziwnego, coś nadzwyczajnego działo się z nim. Wreszcie, jakby przychodząc do siebie, dał lekkim, ale energicznym uderzeniem dłoni znak, wstał i udał się do swego prywatnego gabinetu. Na pytanie zadane przyciszonym głosem: «Czy Ojciec święty nie czuje się dobrze? Może czegoś potrzebuje?» - odpowiedział: «Nic, nic». Po upływie pół godziny kazał przywołać Sekretarza Kongregacji Rytów, dał zapisany arkusz papieru, polecił wydrukować go i rozesłać do wszystkich w świecie biskupów, ordynariuszy diecezji”. (Cytat za Amorth G. Wyznania egzorcysty, Częstochowa 1997, s. 36). Tekst zawierał modlitwę do św. Michała Archanioła, która brzmi: „Święty Michale Archaniele, wspomagaj nas w walce, a przeciw niegodziwościom Złego Ducha bądź naszą obroną. Oby go Bóg pogromić raczył, pokornie o to prosimy. A Ty, wodzu niebieskich zastępów, Szatana i inne duchy złe, które na zgubę dusz ludzkich po tym świecie krążą, mocą Bożą strąć do piekła. Amen”. Gdy go zapytano, co się zdarzyło w czasie dziękczynienia po Mszy św., Papież odrzekł, że w chwili, gdy zamierzał zakończyć modlitwę, usłyszał dwa głosy: jeden łagodny, drugi szorstki i twardy. I usłyszał taką oto rozmowę: Szorstki głos Szatana: „Mogę zniszczyć Twój Kościół!” Łagodny głos: „Możesz? Uczyń więc to”. Szatan: „Do tego potrzeba mi więcej czasu i władzy”. Pan: „Ile czasu? Ile władzy?” Szatan: „Od 75 do 100 lat i większą władzę nad tymi, którzy mi służą”. Pan: „Masz czas, będziesz miał władzę. Rób z tym, co zechcesz”. (Cytat za Szatan w życiu Ojca Pio, Tarsicio z Cevinara, Łódź 2003, s. 8). Kościół jest świadomy, że walka duchowa dobra ze złem toczy się nieprzerwanie od chwili upadku pierwszego człowieka, choć przybiera różne formy na przestrzeni wieków. Dziś także chrześcijanin nie jest wolny od ataków Złego, który chce go oderwać od Chrystusa i zwieść ku potępieniu. Święty Ignacy z Loyoli wyróżnia dwa obozy: jeden „Pod sztandarami Chrystusa”, drugi „Pod sztandarami Szatana”. Każdy człowiek, musi opowiedzieć się po którejś ze stron. Wielu jednak poddając się wpływom agnostycyzmu czy obojętności religijnej, odsuwa od siebie ową decyzję, sądząc, że w życiu i po śmierci „jakoś to będzie”. Ewangelia nie dopuszcza postawy „rozdwojonego serca”. Można służyć albo Bogu albo Szatanowi. Czy jednak ludzie uznają fakt istnienia osobowego zła - Szatana? Kongregacja Nauki i Wiary wydała dokument opublikowany w L’Osservatore Romano (26 czerwca1975 r.) - Wiara chrześcijańska i demonologia, w którym min. stwierdza, że określenia „Szatana i Diabła” nie są „tylko personifikacjami mitycznymi i funkcyjnymi, których znaczenie ograniczałoby się jedynie do podkreślenia w dramatyczny sposób wpływu zła i grzechu na ludzkość. (…)”. Tego rodzaju poglądy, rozpowszechniane przez niektóre czasopisma i inne ośrodki propagandy mającej na celu kreowanie stylu życia tak, jakby Boga nie było i Szatan nic nie mógł zmącić i zniszczyć, muszą wywoływać zamęt w sercach i umysłach ludzkich. Jezus mówił o istnieniu upadłego anioła, nazywanego przeciwnikiem ludzi (por. 1P 5, 8), zabójcą od początku (por. Ap 12, 9. 17). Jest kłamcą i ojcem kłamstwa (por. J 8, 44); przybiera postać anioła światłości (por. 2 Kor 11, 14). Jest także nazywany „władcą tego świata”, który pozostaje we władaniu Złego (por. 1 J 5, 19). Nienawidzi on światła Prawdy Ewangelii, Chrystusowego Kościoła, wierzących, zdążających ku świętości i wszystkiego, co wiąże się z Chrystusem i Jego Kościołem. Jego działanie jest podstępne i zakryte. Metody, jakimi się posługuje, to: kłamstwo, manipulacje, pokusy do grzechu, nieposłuszeństwo nauczaniu Chrystusowego Kościoła w sprawach wiary i moralności; różnego rodzaju zniewolenia przez nałogi, złe przywiązania i grzeszne nawyki. Działa także przez uprawianie i korzystanie z okultyzmu, wróżbiarstwa, magii. Najbardziej zaś spektakularną formą jego wpływu na człowieka jest opętanie (zupełne bądź częściowe), które paraliżuje wolę człowieka, mąci umysł i sumienie, i wydaje człowieka na łup najniższych skłonności deprawujących osobę ludzką. Jak walczyć z Szatanem? Jezus spotykał na swej drodze Szatana i inne jego złe duchy; rozgramiał je, gdyż był od nich potężniejszy. On Złemu nakazywał: „Iść precz”. Należy więc przylgnąć do Chrystusa całym sobą. Nie tylko przez racjonalne uznanie Jego istnienia i Bożej mocy, ale przez życie płynące z wiary, przez „chodzenie z Chrystusem” każdego dnia. Konieczne jest więc wzywanie Jezusa w chwilach dręczących pokus do złego. Znak krzyża i modlitwa przywołują moc Bożą w sytuacji, gdy człowiek jest w potrzebie czy trudnościach. Inne środki w duchowej walce ze złem, można sklasyfikować jako praktykę aktywnego życia chrześcijańskiego. Są nimi: Eucharystia i sakramenty, codzienna modlitwa oraz medytacyjne obcowanie ze Słowem Bożym, pogłębianie swojej wiary tak, aby była rozumiana, a także poznawanie prawd chrześcijańskich. Nie można pominąć służby bliźniemu - słowem, czynem i modlitwą. Skoro w Kościele idziemy ku zbawieniu, konieczne jest także uczestnictwo we wspólnocie chrześcijańskiej, gdyż - jak przypomina nam Jezus - gdzie dwaj albo trzej zebrani są w Imię Jego, tam On jest między nimi. W obliczu współczesnych zagrożeń dla wiary, moralności i duchowości chrześcijanina, gdy neguje się głos Kościoła w tych kwestiach, gdy ludzkość przygląda się rosnącej fali przemocy, terroryzmu, niesprawiedliwości społecznej, czyż chrześcijanie nie powinni na nowo z wiarą sięgnąć do „duchowego skarbca” Kościoła i mocą Chrystusa poskramiać wysiłki Złego? Szatan nadal walczy z Chrystusowym Kościołem. W tej walce potrzeba nam Chrystusowej mocy. Ona do nas przychodzi, wystarczy otworzyć się na nią w wierze.
CZYTAJ DALEJ

Leon XIV - Papież misjonarz

2025-05-08 19:49

[ TEMATY ]

Papież Leon XIV

PAP/EPA/FABIO FRUSTACI

Sześćdziesięciodziewięcioletni kard. Robert Francis Prevost, to pierwszy papież augustianin i drugi po Franciszku papież z kontynentu amerykańskiego, choć w przeciwieństwie do swego poprzednika, pochodzi z Ameryki Północnej. Nowy Biskup Rzymu urodził się 14 września 1955 r. w Chicago, w stanie Illinois, jako syn Louisa Mariusa Prevosta, pochodzenia francusko-włoskiego, oraz Mildred Martínez, pochodzenia hiszpańskiego. Ma dwóch braci - Louisa Martina i Johna Josepha.

Przeczytaj także: Habemus Papam - MAMY PAPIEŻA !
CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

REKLAMA

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję