Reklama

Czy można zrozumieć cierpienie?

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Moja znajoma jest chora na raka. Poznałam ją sześć lat temu, odwiedzając ją wspólnie z moją przyjaciółką. Wtedy mieszkała w dużym, wygodnym domu z basenem, razem ze swoim mężem i dwoma córkami. Miała swoją agencję sprzedaży nieruchomości, jej mąż posiadał własną firmę budowlaną z eleganckim biurem w śródmieściu. Małgosia tuż przed naszymi odwiedzinami dostała od swego męża na urodziny nowy samochód, biały sportowy mercedes - marzenie jej życia. Dziewczynki, w wieku 12 i 16 lat też miały raczej wszystko, czego mogą chcieć dziewczynki w ich wieku. Wtedy, 6 lat temu, podczas krótkich, dwudniowych odwiedzin, zdążyłam tylko zauważyć, że byli kochającą się rodziną. Przyjaźni i serdeczni dla siebie nawzajem i dla ludzi dokoła, budzili wrażenie, że żadna burza życiowa nie przejdzie przez ich dom. Mówili też o sobie, że są katolikami, lecz niepraktykującymi. Małgosia była osobą pewną siebie, o świetnej aparycji, bardzo inteligentną, zaradną i wesołą. Ryszard, jej mąż, miał podobne cechy, może tylko był bardziej wyważony w decyzjach i opiniach. Takich ich poznałam, takich ich odebrałam po tej zaledwie weekendowej wizycie. Myślałam - ludzie bez problemów finansowych, zdrowotnych ani rodzinnych.
Dwa lata po tych odwiedzinach - tu muszę nadmienić, że nie odwiedzamy się często ze względu na odległość, mieszkają po prostu w innym stanie - dowiedziałyśmy się, że Małgosia jest ciężko chora. Rak piersi. W szybkim czasie miała jedną po drugiej operację, serię naświetlań, terapii chemicznych... rak szalał w jej organizmie. Moja przyjaciółka odwiedziła Małgosię podczas jednego z jej wielu pobytów w szpitalu. Była wyniszczona fizycznie i psychicznie. Nie miała włosów, obu piersi, miała za to dziurę pod pachą po wyciętych guzach i posiniaczone z góry na dół ręce - ślad wkuwania się w żyły. Była skurczona z bólu, niewygody i cierpienia. Małgosia została ulokowana przez lekarzy w hospicjum przyszpitalnym. Przebywała tam wraz z innymi chorymi... umierającymi. Nosiła na szyi i w ręce różaniec. Obraz z wizerunkiem Jezusa Miłosiernego był jej najbliższym i najmilszym punktem ciągłego wpatrywania się. Modliła się, błagała, płakała, prosiła, zaklinała, obiecywała. Prosiła i nas o modlitwę za nią, i tę składałyśmy u stóp Miłosiernego.
Walczyła też, straszliwie walczyła w przeróżny sposób. Prowadziła „normalne” rozmowy z rodziną, z przyjaciółmi, z innymi chorymi. Próbowała ich przekonać, że zaraz wróci do domu, do swoich zajęć. Kształciła się w swojej chorobie, studiowała lekarskie opinie i diagnozy, rozczytywała się w książkach, pracach naukowych i badaniach, próbowała dociec swej prognozy na przyszłość i robiła to na własną rękę. Po paru miesiącach została odesłana do domu - w słabej kondycji, ale z diagnozą, że choroba przestała robić milowe kroki. Małgosia mogła zbierać siły na dalszą walkę. Stopniowo jej postawa wobec choroby zmieniała się. Pokazywała, że ma więcej sił, niż na to wskazywały wyniki badań laboratoryjnych i te, jakby pod naporem perswazji, pomału zaczęły się polepszać. Zewnętrznie Małgosia też się zmieniała. Piękne włosy odrosły, figura nabrała ładnych kształtów. Małgosi zaczęła wracać dawna pewność siebie. Lecz tym razem inna, bo jednak nie pozwoliła zapomnieć sobie ani innym dokoła o swojej chorobie.
Po paru latach odwiedziłyśmy Małgosię ponownie. Pojechałyśmy na jej urodziny. Ale teraz zastałyśmy nieco odmienną sytuację. Małgosia mieszka w kompleksie mieszkań apartamentowych, wynajmuje skromnie urządzone mieszkanie o dwóch sypialniach. Mieszka w nim wraz z młodszą, osiemnastoletnią teraz córką. Starsza córka mieszka osobno, bliżej uczelni i pracy. Małgosia jest w separacji z mężem, ten mieszka w niedaleko położonym podobnym kompleksie, stracił pracę. Pomaga Małgosi, bo jej choroba powróciła rok temu. Małgosia pali jeden papieros za drugim. Przesiaduje z nami do późna w nocy i popijając piwko, opowiada o comiesięcznej wizycie w szpitalu, gdzie otrzymuje coś na kształt chemioterapii. Trzy dni dochodzi do siebie po tym zabiegu, ale później czuje się lepiej. Opowiada nam o upadku swojego małżeństwa, o braniu narkotyków przez młodszą córkę, o nieporozumieniach z bratem i bratową i o... przygotowaniach do jutrzejszej imprezy urodzinowej. Sproszeni są liczni goście, bardzo dużo bliższych lub dalszych znajomych. Wszyscy zaproszeni są do baru, gdzie dowiozą jedzenie, gdzie zamówieni są muzycy do tańca i parę innych atrakcji. Impreza była w niedzielę - nie mogłyśmy zostać, musiałyśmy już wyjeżdżać.
Szkoda, że w tak skrupulatnie zaplanowanej imprezie urodzinowej nie pojawiły się plany pójścia do kościoła, i spotkania się z Panem Jezusem, do podziękowania Bogu za kolejny przeżyty czas na ziemi, za kolejną szansę daną, by przeczytać choć parę kartek o tym, jak cierpieć, by zapytać może o to samego Pana Boga.
Po rozstaniu z Małgosią bardzo długo milczałyśmy. Nie umiałyśmy znaleźć właściwych słów, może nawet myśli do określenia sytuacji, jakiej byłyśmy świadkami. Nie miałyśmy potrzeby oceniać, raczej tylko próbowałyśmy to wszystko ogarnąć, po trosze chociaż zrozumieć. Tak wiele i jednocześnie niewiele można dostrzec w tak krótkim czasie. Człowiek jest istotą, która zaraz chce wszystko zarządzić, posegregować, poukładać na właściwe półki, powiedzieć, jak to prawidłowo powinno być. Wyrywamy do przodu z naszymi krytykami, jakże czasami bezlitosnymi, niesprawiedliwymi i na pewno nie przynoszącymi żadnego rozwiązania, żadnej pomocy. Ocenić, skrytykować - to najprościej, to najszybciej. Próbujemy też mówić sobie, że na miejscu tej osoby postąpilibyśmy inaczej, oczywiście, lepiej. A tak naprawdę, jak niewiele wiemy o drugim, cierpiącym człowieku. Jak niewiele chcemy o nim wiedzieć. Cierpienia swojego i innych trzeba się chyba uczyć, tak jak czytania i pisania. Tylko kiedy tę naukę się rozpoczyna? I czy kiedykolwiek powinniśmy jej zaprzestać?
Nie wiemy, kiedy cierpienie i słabość do nas zawita i gdzie nas uderzy. Cierpienie Małgosi powaliło swym ciężarem ich wszystkich: małżeństwo, rodzinę, córki, brata, pracę, dom. Każde z nich uciekło z tym cierpieniem w swój własny świat, zaszyli się, uwikłani w dodatkowe własne troski. Nie mogą się odnaleźć, by wspólnie przeżywać to, co się stało i ciągle się dzieje. Małgosia pomimo swojej choroby jest bardzo dominującą osobowością, a inni szukają drogi, aby dotrzeć do jej słabości i niemocy, które mogłyby stać się siłą dla niej samej i dla tych jej najbliższych.
Myślę, że ukochany obraz Jezusa Miłosiernego był zawsze dla Małgosi i dla jej bliskich ważnym obiektem czci a postać samego Jezusa bliska ich cierpiącym sercom.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

2003-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Wy jesteście przyjaciółmi moimi

2024-04-26 13:42

Niedziela Ogólnopolska 18/2024, str. 22

[ TEMATY ]

homilia

o. Waldemar Pastusiak

Adobe Stock

Trwamy wciąż w radości paschalnej powoli zbliżając się do uroczystości Zesłania Ducha Świętego. Chcemy otworzyć nasze serca na Jego działanie. Zarówno teksty z Dziejów Apostolskich, jak i cuda czynione przez posługę Apostołów budują nas świadectwem pierwszych chrześcijan. W pochylaniu się nad tajemnicą wiary ważnym, a właściwie najważniejszym wyznacznikiem naszej relacji z Bogiem jest nic innego jak tylko miłość. Ona nadaje żywotność i autentyczność naszej wierze. O niej także przypominają dzisiejsze czytania. Miłość nie tylko odnosi się do naszej relacji z Bogiem, ale promieniuje także na drugiego człowieka. Wśród wielu czynników, którymi próbujemy „mierzyć” czyjąś wiarę, czy chrześcijaństwo, miłość pozostaje jedynym „wskaźnikiem”. Brak miłości do drugiego człowieka oznacza brak znajomości przez nas Boga. Trudne to nasze chrześcijaństwo, kiedy musimy kochać bliźniego swego. „Musimy” determinuje nas tak długo, jak długo pozostajemy w niedojrzałej miłości do Boga. Może pamiętamy słowa wypowiedziane przez kard. Stefana Wyszyńskiego o komunistach: „Nie zmuszą mnie niczym do tego, bym ich nienawidził”. To nic innego jak niezwykła relacja z Bogiem, która pozwala zupełnie inaczej spojrzeć na drugiego człowieka. W miłości, zarówno tej ludzkiej, jak i tej Bożej, obowiązują zasady; tymi danymi od Boga są, oczywiście, przykazania. Pytanie: czy kochasz Boga?, jest takim samym pytaniem jak to: czy przestrzegasz Bożych przykazań? Jeśli je zachowujesz – trwasz w miłości Boga. W parze z miłością „idzie” radość. Radość, która promieniuje z naszej twarzy, wyraża obecność Boga. Kiedy spotykamy człowieka radosnego, mamy nadzieję, że jego wnętrze jest pełne życzliwości i dobroci. I gdy zapytalibyśmy go, czy radość, uśmiech i miłość to jest chrześcijaństwo, to w odpowiedzi usłyszelibyśmy: tak. Pełna życzliwości miłość w codziennej relacji z ludźmi jest uobecnianiem samego Boga. Ostatecznym dopełnieniem Dekalogu jest nasza wzajemna miłość. Wiemy o tym, bo kiedy przygotowywaliśmy się do I Komunii św., uczyliśmy się przykazania miłości. Może nawet katecheta powiedział, że choćbyśmy o wszystkim zapomnieli, zawsze ma pozostać miłość – ta do Boga i ta do drugiego człowieka. Przypomniał o tym również św. Paweł Apostoł w Liście do Koryntian: „Trwają te trzy: wiara, nadzieja i miłość, z nich zaś największa jest miłość”(por. 13, 13).

CZYTAJ DALEJ

Pojechała pożegnać się z Matką Bożą... wróciła uzdrowiona

[ TEMATY ]

Matka Boża

świadectwo

Magdalena Pijewska/Niedziela

Sierpień 1951 roku na Podlasiu był szczególnie upalny. Kobieta pracująca w polu co i raz prostowała grzbiet i ocierała pot z czoła. A tu jeszcze tyle do zrobienia! Jak tu ze wszystkim zdążyć? W domu troje małych dzieci, czekają na matkę, na obiad! Nagle chwyciła ją niemożliwa słabość, przed oczami zrobiło się ciemno. Upadła zemdlona. Obudziła się w szpitalu w Białymstoku. Lekarz miał posępną minę. „Gruźlica. Płuca jak sito. Kobieto! Dlaczegoś się wcześniej nie leczyła?! Tu już nie ma ratunku!” Młoda matka pogodzona z diagnozą poprosiła męża i swoją mamę, aby zawieźli ją na Jasną Górę. Jeśli taka wola Boża, trzeba się pożegnać z Jasnogórską Panią.

To była środa, 15 sierpnia 1951 roku. Wielka uroczystość – Wniebowzięcie Najświętszej Maryi Panny. Tam, dziękując za wszystkie łaski, żegnając się z Matką Bożą i własnym życiem, kobieta, nie prosząc o nic, otrzymała uzdrowienie. Do domu wróciła jak nowo narodzona. Gdy zgłosiła się do kliniki, lekarze oniemieli. „Kto cię leczył, gdzie ty byłaś?” „Na Jasnej Górze, u Matki Bożej”. Lekarze do karty leczenia wpisali: „Pacjentka ozdrowiała w niewytłumaczalny sposób”.

CZYTAJ DALEJ

Pielgrzymi ze Słowacji

2024-05-04 22:26

Małgorzata Pabis

    Już po raz 17. do Sanktuarium Bożego Miłosierdzia w Krakowie-Łagiewnikach przybyła doroczna pielgrzymka katolików ze Słowacji organizowana przez „Radio Lumen”.

    Uroczystej Eucharystii, sprawowanej na ołtarzu polowym w sobotę 4 maja, przewodniczył bp František Trstenský, biskup spiski. W pielgrzymce wzięło udział ponad 10 tysięcy Słowaków.

CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję