Publikujemy tekst papieskiego przemówienia.
Tak jak mówił ten ksiądz: „Zanim zabiorę głos powiem kilka słów”.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Chcę podziękować kardynałowi Valliniemu za jego słowa i chciałbym coś powiedzieć, czego on nie mógł, bo jest to objęte tajemnicą, ale papież może to wyjawić. Kiedy po wyborze, powiedziano mi, że najpierw trzeba udać się do Kaplicy Paulińskiej, a następnie na balkon, żeby pozdrowić ludzi, od razu przyszło mi myśl imię Kardynała Wikariusza, „Ja jestem biskupem, jest też wikariusz generalny ... ”. Natychmiast. Odczułem to także z sympatią. I zawołano go. A z drugiej strony kardynał Hummes, który był obok mnie podczas kolejnych skrutyniów i powiedział coś, co mi pomogło. Ci dwaj kardynałowie towarzyszyli mi i potem stwierdziłem: „Na balkonie chcę być z moim wikariuszem”. Tam, na balkonie. Od tej chwili towarzyszył mi i chciałbym jemu podziękować. Ma wiele zalet, a także poczucie obiektywizmu, które mi wiele razy pomogły, bo czasami „latam”, a on z wielką miłością sprawiał, że lądowałem na ziemi... Dziękuję, Wasza Eminencjo, za towarzyszenie. Ale kardynał Vallini nie odchodzi na emeryturę, ponieważ należy do sześciu Kongregacji i nadal będzie pracował. Tak jest lepiej, ponieważ Neapolitańczyk bez pracy byłaby katastrofą, w diecezji ... [śmiech, śmiech, oklaski]. Chcę publicznie podziękować za jego pomoc. Dziękuję!
A wam, dobry wieczór!
Reklama
Dziękuję za możliwość zainaugurowania tego kongresu diecezjalnego, podczas którego będziecie mówili na temat ważny dla życia naszych rodzin: towarzyszenie rodzicom w wychowaniu dorastającej młodzieży.
W tych dniach będziecie podejmowali refleksję nad niektórymi kwestiami kluczowymi, które w jakiś sposób odpowiadają miejscom, w których toczy się gra o nasze istnienie jako rodzin: dom, szkoła, sieci społeczne, relacje międzypokoleniowe, niepewność życia i izolacja rodzinna. Są warsztaty na temat tych zagadnień.
Chciałbym podzielić się z wami kilkoma „założeniami wstępnymi”, które mogą nam pomóc w tej refleksji. Często nie zdajemy sobie z tego sprawy, ale duch z którym podejmujemy refleksję jest równie ważny, jak treści (dobry sportowiec wie, że rozgrzewka jest równie ważna, jak następujące po niej dokonanie). Dlatego ta rozmowa chce nam pomóc w tym względzie: „rozgrzewka”, a następnie „rozegranie wszystkiego na boisku”. Przedstawienia treści dokonam w małych rozdziałach.
1. W dialekcie rzymskim!
Reklama
Pierwszy z kluczy służących do wejścia w ten temat chciałem nazwać „W dialekcie rzymskim”. Nie rzadko popadamy w pokusę myślenia, czy refleksji o sprawach „ogólnikowo”, „abstrakcyjnie”. Myśleć o problemach, sytuacjach, dorastającej młodzieży ... W ten sposób, nie zdając sobie z tego sprawy, całkowicie popadamy w nominalizm. Chcielibyśmy objąć wszystko, ale nie udaje się nam ująć czegokolwiek. Dziś zachęcam do myślenia na ten temat „w dialekcie”. Aby tego dokonać trzeba podjąć znaczny wysiłek, ponieważ wymagają od nas, by pomyśleć o naszych rodzinach w kontekście wielkiego miasta, takiego jak Rzym. Z całym jego bogactwem, możliwościami, różnorodnością, a jednocześnie ze wszystkimi jego wyzwaniami. Nie po to aby się zamykać i pomijać resztę (zawsze jesteśmy Włochami), ale aby podjąć refleksję, a nawet chwile modlitwy, ze zdrowym i pobudzającym realizmem. Żadnej abstrakcji, żadnych uogólnień, żadnego nominalizmu.
Życie rodzin i wychowanie dorastającej młodzieży w wielkiej metropolii, takiej jak ta wymagają podstawowej uwagi i nie możemy tej sprawy lekceważyć. Nie jest bowiem tym samym wychowywanie czy też bycie rodziną w małym miasteczku jak w metropolii. Nie mówię, że to lepiej czy też gorzej, po prostu inaczej. Złożoność stolicy nie dopuszcza gdzie którego każda dzielnica i rejon znajdują odzwierciedlenie w diecezji i w ten sposób diecezja może stać się widzialna, namacalna w każdej wspólnocie kościelnej, z własnym sposobem bycia. Jednolitość jest wielkim wrogiem.
Reklama
Przeżywacie napięcia tego wielkiego miasta. Podczas wielu odbytych przeze mnie wizyt duszpasterskich przedstawiono mi niektóre z waszych codziennych, konkretnych doświadczeń: oddalenie między domem a pracą (w niektórych przypadkach trzeba nawet do dwóch godzin, by dotrzeć); brak bliskich więzi rodzinnych, ze względu na fakt, że trzeba było się przeprowadzić, by znaleźć pracę lub móc zapłacić czynsz; nieustanne liczenie się z każdym groszem, by dotrwać do końca miesiąca, gdyż tempo życia jest z samej swej natury bardziej kosztowne (na prowincji można lepiej urządzić sobie życie); bardzo często brak czasu, aby zapoznać się z sąsiadami, tam gdzie mieszkamy; w wielu wypadkach konieczność zostawienia dzieci samymi ... Możemy tak dalej wyliczać dużą liczbę sytuacji, które dotykają życia naszych rodzin. Dlatego refleksję, modlitwę trzeba dokonywać „w dialekcie rzymskim”, konkretnie, ze wszystkimi tymi konkretnymi rzeczami, z bardzo konkretnymi obliczami rodziny, myśląc jak sobie pomóc nawzajem w kształtowaniu swoich dzieci w obrębie tej rzeczywistości. Duch Święty jest wielkim inicjatorem, powołującym do życia procesy w naszych społeczeństwach i sytuacjach. Jest On wspaniałym przewodnikiem dynamizmów przeobrażających i zbawiennych. Nie bójcie się wraz z Nim pielgrzymować po waszych dzielnicach, i zastanowić się, jak pobudzić wspieranie dla rodziców i dorastającej młodzieży, to znaczy w konkretnych warunkach.
2. Powiązani między sobą
Reklama
Wraz z poprzednią kwestią zatrzymam się na pewnym ważnym aspekcie. Aktualna sytuacja sprawia, że powoli narasta w życiu nas wszystkich, a zwłaszcza naszych rodzin, doświadczenie poczucia się „wykorzenionymi”. Mówi się o „płynnym społeczeństwie” - i tak jest - ale chciałbym dzisiaj, w tym kontekście, zaprezentować narastające zjawisko wykorzenionego społeczeństwa. Mianowicie osoby, rodziny którzy stopniowo zatracają swoje więzi, tę życiodajną tkankę, jakże ważną, aby czuć się częścią jedni drugich, uczestnikami wraz z innymi wspólnego projektu. To doświadczenie świadomości, że „należymy” do innych (w najszlachetniejszym znaczeniu tego słowa). Ważne jest zdawanie sobie sprawy z tej atmosfery wykorzenienia, ponieważ stopniowo przewija się ona w naszych spojrzeniach, a zwłaszcza w życiu naszych dzieci. Kultura wykorzeniona, rodzina wykorzeniona, to rodzina, bez historii, bez pamięci, właśnie bez korzeni. A kiedy nie ma korzeni, to każdy wiatr w ostateczności porywa nas za sobą. Dlatego jedną z pierwszych rzeczy, o których musimy myśleć jako rodzice, jako rodziny, jako duszpasterze są sytuacje, w których musimy się zakorzenić, w których musimy tworzyć więzi, znajdować korzenie, gdzie trzeba rozwijać tę sieć życiodajną, która pozwala nam czuć się „domem”. Dzisiaj sieci społecznościowe zdają się oferować tę przestrzeń „sieci”, połączenia z innymi, a także nasze dzieci, dają odczuć, że należą tam do jakiejś grupy. Ale problem jaki pociągają za sobą, ze względu na ich wirtualność, to fakt, że zostawią nas w „powietrzu” - powiedziałem „społeczeństwo płynne”; możemy powiedzieć „społeczeństwo gazowe” - a więc bardzo „ulotne”: „społeczeństwo ulotne” . Nie ma większego wyobcowania dla osoby, niż odczucie, że nie ma korzeni, że nie należy do nikogo. Zasada ta jest bardzo ważna, by towarzyszyć dorastającej młodzieży.
Reklama
Wiele razy wymagamy od naszych dzieci przesadnej formacji, którą uważamy za ważną dla ich przyszłości. Każemy im uczyć się wielu rzeczy, aby dały z siebie „maksimum”. Ale nie przywiązujemy równie wiele wagi, temu by poznały swoją ziemię, swoje korzenie. Pozbawiamy ich znajomości genów i świętych, którzy nas zrodzili. Wiem, że macie warsztaty poświęcone dialogowi międzypokoleniowemu, przestrzeni dziadków. Wiem, że może się to zdawać monotonne, ale czuję to jako coś, co Duch Święty wyciska w moim sercu: aby nasi ludzie młodzi mieli wizje, byli „marzycielami”, mogli śmiało i odważnie zmierzyć się z przyszłymi czasami, trzeba by wysłuchali proroczych marzeń swoich ojców (por. Jl 3, 1). Jeśli chcemy, aby nasze dzieci były uformowane i przygotowane na jutro, trzeba nie tylko nauki języków (aby dać przykład), by im się powiodło. Trzeba by byli powiązani ze sobą, aby znali swoje korzenie. Tylko wtedy będą mogli latać wysoko, w przeciwnym razie zostaną pociągnięci wizjami innych. I wrócę do tego; może mam na tym punkcie obsesję… Rodzice muszą uczynić miejsce dla dzieci, by porozmawiały ze swoimi dziadkami. Wiele razy dziadek lub babcia znajduje się w domu opieki, a one nie chodzą, by się z nimi zobaczyć ... Muszą z nimi mówić, również pomijając rodziców, aby zaczerpnąć korzenie od swoich dziadków. Dziadkowie mają taką właściwość przekazywania historii, wiary, przynależności. I czynią to mądrością ludzi znajdujących się na progu, gotowych do odejścia. Czasami powracam, jak powiedziałam do fragmentu z proroka Joela 3,1: „Starcy wasi będą śnili, a młodzieńcy wasi będą mieli widzenia”. A wy jesteście pomostem. Dzisiaj dziadkom nie pozwala się marzyć, odrzucamy ich. Ta kultura odrzuca dziadków, ponieważ dziadkowie nie wytwarzają: to „kultura odrzucenia”. Ale dziadkowie mogą marzyć tylko wtedy, kiedy spotykają się z nowym życiem, wtedy marzą, rozmawiają ... Pomyślcie o starcu Symeonie, pomyślcie tej świętej gadule Annie, która przechodziła z jednego krańca w drugi mówiąc: „To On jest tym Dzieciątkiem!”. I to jest bardzo piękne. To dziadkowie marzą i dają dzieciom przynależność, której potrzebują. Chciałbym abyście w tym warsztacie międzypokoleniowym zrobili rachunek sumienia w tej dziedzinie. Odnalezienie konkretnej historii dziadków. A nie pozostawianie ich na boku. Nie wiem, czy kiedyś to powiedziałem, ale przychodzi mi na myśl pewna historia, którą jako dziecko nauczyła mnie jedna z moich dwóch babć. Kiedyś w pewnej rodzinie był dziadek-wdowiec: mieszkał w rodzinie, ale się zestarzał i gdy coś jedli zupa mu się trochę wylewała, albo się ślinił i trochę się brudził. A ojciec postanowił, że będzie jadał samotnie w kuchni, żeby można było zaprosić przyjaciół. Tak się stało. Kilka dni później, wróciwszy z pracy zobaczył dziecko, które bawiło się młotkiem, gwoździami, drewnem ... „Co robisz?” - „Stół?”- „Stół, ale dlaczego?” - „Stół do jedzenia” - „Ale dlaczego?” - „Bo jak się zestarzejesz będziesz mógł jeść samotnie, tam w kącie”. To dziecko intuicyjnie zrozumiało gdzie były korzenie.
3. W ruchu
Reklama
Wychowywanie dorastającej młodzieży w ruchu. Dojrzewanie to czas przejścia w życiu nie tylko dla waszych dzieci, ale dla całej rodziny - to cała rodzina znajduje się w fazie przejścia – dobrze o tym wiecie i to przeżywacie; i jako takie, jako całość, mamy z nim do czynienia. Jest to etap pomostowy, i z tego względu dorastająca młodzież nie jest ani z jednej, ani też z drugiej strony. Jest w drodze, w fazie przejścia. Nie są już dziećmi (i nie chcą być traktowane jako takie), ani dorosłymi (ale chcą być traktowane jako tacy, zwłaszcza na poziomie przywilejów). Przeżywają właśnie to napięcie, przede wszystkim w sobie a następnie z otaczającymi ich osobami [1]. Zawsze dążą do starcia. Stawiają pytania, dyskutują o wszystkim, szukają odpowiedzi; a czasem nie słuchają odpowiedzi i stawiają kolejne pytanie, zanim rodzice udzielą odpowiedzi ... Przechodzą przez różne nastroje, a rodziny wraz z nimi. Ale pozwólcie, że powiem wam, że jest to czas cenny w życiu waszych dzieci. To prawda, jest to czas trudny. Czas zmian i niestabilności. Etap stanowiący także niewątpliwie wielkie zagrożenia. Ale jest to przede wszystkim czas rozwoju dla nich i dla całej rodziny. Dojrzewanie nie jest chorobą i nie możemy się z nim mierzyć, tak jakby nią było. Syn, który przeżywa swój okres dojrzewania (choć może to być trudne dla rodziców) jest dzieckiem z przyszłością i nadzieją. Bardzo mnie niepokoi częsta obecnie skłonność do przedwczesnej „medykalizacji” naszej dorastającej młodzieży. Wydaje się, że wszystko zostanie rozwiązane medykalizując, lub kontrolując wszystko pod hasłem „jak najlepiej wykorzystać czas”, i w ten sposób okazuje się, że plan dnia młodzieży jest bardziej nabity niż plan dnia wysokiego funkcjonariusza szczebla kierowniczego.
Dlatego nalegam: dojrzewanie nie jest chorobą, z którą musimy walczyć. Stanowi część normalnego rozwoju, jest naturalną częścią życia naszych dzieci. Gdzie jest życie, tam jest ruch, gdzie jest ruch tam występują zmiany, poszukiwania, niepewności, jest nadzieja, radość, a także smutek i rozpacz. Dobrze umieśćmy nasze rozeznanie, w obrębie przewidywalnych procesów życiowych. Istnieją zakresy, które trzeba znać, aby nie wpadać w panikę, aby nie być także niefrasobliwymi, ale aby umieć towarzyszyć i pomóc w rozwoju. Nie jest to wszystko obojętne, ale także nie wszystko ma takie samo znaczenie. Dlatego musimy rozeznać, jakie bitwy trzeba stoczyć, a których nie. Bardzo w tym pomaga wysłuchanie małżeństw posiadających doświadczenie, które chociaż nigdy nie dadzą nam jakiejś recepty, to jednak pomogą nam ze swoim świadectwem, by poznać ten czy inny zakres, czy też gamę zachowań.
Reklama
Nasi chłopcy i dziewczęta starają się i chcą się czuć - logicznie – aktywnymi twórcami swego losu. W żadnym wypadku nie lubią, by im rozkazywano, czy też kazano odpowiadać na rozkazy pochodzące ze świata dorosłych (postępują zgodnie z regułami gry swoich „wspólników”). Dążą do tej autonomii współsprawczej, która powoduje, że czują, iż sami sobie wydają rozkazy. I tutaj musimy uważać na wujków, zwłaszcza na tych wujków, którzy nie mają dzieci lub nie są żonaci... Pierwszych przekleństw nauczyłem się od wujka kawalera [śmiech]. Wujkowie, aby zyskać sympatię siostrzeńców często nie robią dobrze. Był taki wujek, który po kryjomu dawał nam papierosy, ... Tak to wtedy bywało. A teraz ... Nie mówię, że są źli, ale trzeba być ostrożnym. W tym dążeniu do niezależności, jaką chcą mieć chłopcy i dziewczęta znajdujemy dobrą szansę zwłaszcza dla szkół, parafii i ruchów kościelnych. Trzeba pobudzać do działań, które stawiają ich w obliczu próby, które sprawiają, że czują się kowalami swego losu. Tego potrzebują, pomóżmy im! Na różne sposoby szukają „zawrotu głowy”, który sprawia, że czują, iż żyją. A więc dajmy go im! Pobudzajmy to wszystko, co im pomaga w przemienieniu swoich marzeń w plany, aby mogli odkryć, że cały potencjał jaki mają to most, przejście ku powołaniu (w najszerszym i najpiękniejszym znaczeniu tego słowa). Proponujmy im obszerne cele, wielkie wyzwania i pomóżmy im je zrealizować, aby je osiągnęli. Nie zostawiajmy ich samych. Dlatego stawiajmy im wyzwania bardziej, niż oni stawiają nam wyzwania. Nie pozwólmy, by „zawrót głowy” dostawali od innych, którzy jedynie zagrażają ich życiu: to my dajmy im ten „zawrót głowy”. Ale zawrót właściwy, spełniając to pragnienie, by się ruszyć, by pójść do przodu. Widzimy w wielu parafiach, które mają tę zdolność do „porywania” dorastającej młodzieży ... „Te trzy dni wakacji idźmy w góry, zróbmy coś ...; lub idźmy wymalować tę szkołę w biednej dzielnicy, która tego wymaga ...”. Stać się czynnymi uczestnikami jakiegoś dzieła.
Wymaga to znalezienia wychowawców zdolnych do zaangażowania się w rozwój młodzieży. Wymaga wychowawców pobudzanych miłością i pasją, aby rozwijać w nich życie Ducha Jezusa, ukazać, że bycie chrześcijaninem wymaga odwagi i jest piękną rzeczą. Aby wychowywać dzisiejszą dorastającą młodzież nie możemy nadal wykorzystywać model nauczania czysto szkolnego, jedynie idei. Nie, trzeba śledzić ich rytm rozwoju. Ważne, by pomóc im w nabyciu poczucia własnej wartości i być przekonanym, że rzeczywiście mogą osiągnąć sukces w tym, co sobie proponują. Zawsze w ruchu.
4. Zintegrowana edukacja
Reklama
Proces ten wymaga jednoczesnego i zintegrowanego rozwijania różnych języków, które tworzą nas jako ludzi. Trzeba mianowicie nauczyć nasze dzieci integrowania tego wszystkiego, czym są i co czynią. Moglibyśmy to nazwać alfabetyzacją społeczno-integracyjną, czyli edukacją opartą na intelekcie (głowa), uczuciach (serce) i działaniu (ręce). Da to naszym dzieciom okazję do harmonijnego rozwoju nie tylko na poziomie osobowym, ale jednocześnie społecznym. Pilne jest stworzenie miejsc, gdzie podział społeczny nie byłby wzorcem dominującym. W tym celu należy nauczyć przemyślenia tego, co się odczuwa i czyni, odczuwania tego, co się myśli i czyni, i czynienia tego, co się myśli i czuje. Oznacza to integrację trzech języków, dynamizmu potencjalności postawionego w służbie osoby i społeczeństwa. Pomoże to zapewnić, aby nasze dzieci czuły się aktywnymi twórcami swego procesu rozwoju, i doprowadzi je także, by poczuły się powołani do uczestnictwa w budowaniu wspólnoty.
Chcą być czynnymi uczestnikami: dajmy im miejsce, by byli protagonistami, ukierunkowując ich rzecz jasna i dając im narzędzia do rozwijania całego tego wzrostu. Z tego względu uważam, że harmonijna integracja różnych umiejętności - umysłu, serca i rąk – pomoże im w budowaniu swojej osobowości. Często myślimy, że edukacja polega na przekazywaniu wiedzy, a na tej drodze pozostawiamy emocjonalnych analfabetów oraz młodych ludzi z wieloma niedokończonymi planami, ponieważ nie znaleźli nikogo, kto nauczyłby ich „czynienia”. Skoncentrowaliśmy edukację na mózgu, zaniedbując serce i ręce. I to jest również formą rozdrobnienia społecznego.
W Watykanie, kiedy członkowie Gwardii Szwajcarskiej wracają do siebie, i żegnają się przyjmuję ich, jeśli zechcą. Przedwczoraj przyjąłem sześciu z nich. Jednego po drugim. „Co będziesz robił, co będziecie robili ...”. Dziękuję za ich służbę. A jeden powiedział mi tak: „Miałem zamiar być stolarzem, ale będę cieślą. Bo mój tata nauczył mnie tak wiele na ten temat, a mój dziadek też”. Pragnienie, aby „czynić”: ten chłopiec został dobrze wychowany z językiem czynienia; ale także serce jest dobre, bo myślał o tacie i dziadku, dobre uczuciowo serce. Uczenie się „jak się czyni” ... To mnie uderzyło.
5. Tak dla dojrzewania - nie dla rywalizacji
Reklama
Jako ostatni element, ważne byśmy się zastanowili nad pewnym dynamizmem środowiskowym, który stanowi wzywanie dla nas wszystkich. Ciekawa jest obserwacja jak chłopcy i dziewczęta chcą być „dużymi”, a „duzi” chcą być, lub stali się nastolatkami.
Nie możemy pomijać tej kultury, ponieważ jest ona powietrzem, którym wszyscy oddychamy. Dzisiaj mamy do czynienia ze swego rodzaju rywalizacją między rodzicami a dziećmi. Różni się ona od tej z innych okresów, w których normalnie mieliśmy do czynienia z konfrontacją między jednymi a drugimi. Dzisiaj przeszliśmy od konfrontacji do rywalizacji, co jest czymś zupełnie różnym. Są to dwie różne dynamiki ducha. Nasze dzieci napotykają dziś wiele rywalizacji i niewiele osób, z którymi mogą się skonfrontować. Świat dorosłych przyjął jako paradygmat i model sukcesu „wieczną młodość”. Zdaje się, że dojrzewanie, starzenie się „określenie swego okresu życia” jest złem. Jest synonimem życia sfrustrowanego lub wyczerpanego. Dziś wydaje się, że wszystko jest zamaskowane i skrywane. Jakby sam fakt życia nie miał sensu. Wygląd, nie starzeć się, makijaż ... Żal mi ludzi, którzy farbują sobie włosy.
Jakie to smutne, że ktoś chciałby zrobić sobie „lifting” serca! A dzisiaj częściej używamy słowa „liftingu”, niż „serce”! Jakże to bolesne, że ktoś chce wymazać „zmarszczki” wielu spotkań, wielu radości i smutków! Przypomina mi się, że kiedy wielkiej Annie Magnani radzono dokonanie liftingu, powiedział: „Nie, te zmarszczki kosztowały mnie całe moje życie, są cenne”.
Reklama
W pewnym sensie, jest to jedno z najbardziej niebezpiecznych, „nieuświadomionych” zagrożeń w wychowaniu naszej dorastającej młodzieży: wykluczenie ich z procesów ich rozwoju, ponieważ dorośli zajmują ich miejsce. Znajdziemy wielu rodziców-nastolatków, wielu. Dorośli, którzy nie chcą być dorosłymi, chcą się bawić i być nastolatkami na zawsze. Ta „marginalizacja” może zwiększyć naturalną skłonność ludzi młodych do izolowania się lub zahamowania procesów swego rozwoju ze względu na brak konfrontacji. Istnieje rywalizacja, ale nie ma konfrontacji.
6. „Obżarstwo” duchowe
Reklama
Nie chciałbym kończyć bez tego aspektu, który może być kluczowym argumentem, przenikającym wszystkie dokonywane przez was warsztaty: jest on wspólny dla każdego z nich. To kwestia ascezy. Żyjemy w sytuacji bardzo silnego konsumpcjonizmu ... I wiążąc konsumpcjonizm z tym, co przed chwilą powiedziałem, po żywności, lekach i ubraniach, które są niezbędne dla życia, największe sumy wydawane są na produkty upiększające, na kosmetyki. Taka jest statystyka! Kosmetyki. Trudno o tym mówić. Ponadto kosmetyki, które kiedyś służyły głównie kobietom obecnie w równym stopniu używane są przez obydwie płcie. Po wydatkach podstawowych, pierwsze miejsce zajmują kosmetyki, a następnie, maskotki [zwierzęta towarzyszące]: pokarm, weterynarz ... Takie są statystyki. Ale to inny temat -maskotki, którego teraz nie poruszę: później o tym pomyślimy. Ale wracając do kwestii ascezy - powiedziałem, że żyjemy, w sytuacji bardzo silnego konsumpcjonizmu. Wydaje się, że jesteśmy pobudzani do spożywania konsumpcji w tym sensie, że ważne jest, aby spożywać coraz więcej. Kiedyś o ludziach, którzy mieli ten problem mówiło się, że są uzależnieni od wydatków. Dziś już się tego nie mówi: wszyscy jesteśmy ogarnięci tym rytmem konsumpcjonizmu. Dlatego pilnie trzeba odzyskać tę zasadę duchową, jakże ważną a zdewaluowaną: asceza. Wpadliśmy do otchłani konsumpcjonizmu i jesteśmy skłonni uwierzyć, że jesteśmy warci tyle, ile jesteśmy w stanie produkować i konsumować, na ile możemy posiadać. Wychowywanie do ascezy jest niezrównanym bogactwem. Budzi pomysłowość i kreatywność, rodzi możliwości dla wyobraźni, a szczególnie otwiera na pracę zespołową, w solidarności. Otwiera na innych. Istnieje rodzaj „duchowego obżarstwa”. Ta postawa chciwych, którzy zamiast jeść, pożerają wszystko wokół nich (zdają się pochłaniać siebie jedząc).
Myślę, warto, byśmy lepiej siebie wychowywali, jako rodzina, w tym „obżarstwie” i dawali miejsce ascezie, jako drodze do spotkania się, przerzucenia mostów, otwarcia przestrzeni, rozwijania się wraz z innymi i dla innych. Może to czynić tylko ten, kto potrafi podjąć ascezę: w przeciwnym razie jest zwyczajnym „obżartuchem”.
W „Amoris laetitia” powiedziałem: „Historia rodziny nosi ślady wszelkiego rodzaju kryzysów, które są również częścią jej dramatycznego piękna. Trzeba pomóc odkryć, że przezwyciężony kryzys nie prowadzi do mniej intensywnej relacji, ale do udoskonalenia, konsolidacji i dojrzałości wina jedności. Nie żyje się razem po to, aby być coraz mniej szczęśliwymi, ale aby nauczyć się być szczęśliwymi w nowy sposób, wychodząc od możliwości otwartych przez nowy etap” (n. 232). Wydaje mi się ważne, aby przeżywać wychowanie dzieci wychodząc z tej perspektywy, jako wezwania, jakie Pan do nas kieruje jako rodziny, aby uczynić z tego przejścia etap rozwoju, aby nauczyć się lepiej zasmakować z życia, które On nam daje.
To właśnie chciałem wam powiedzieć na ten temat.
(Słowa podziękowania kardynała Valliniego)
[Błogosławieństwo]
Dziękuję bardzo! Dobrze pracujcie. Życzę wam wszystkiego najlepszego. Śmiało idźcie naprzód!
Przypis.
[1] „Dla młodych, przyszłość jest długa, przeszłość zaś krótka. O poranku życia nie ma się niemal żadnych wspomnień, wszystko natomiast pokłada si w nadziei. Dlatego też łatwo dają się zwodzić, bo łatwo rozbudzić w nich nadzieję. Są też bardziej odważni [niż ludzie w innym wieku]; są bowiem gwałtowni i pełni nadziei, co sprawia, że mają odwagę nie bać się. Nikt przecież, kto wybucha gniewem, nie okazuje trwogi, nadzieja na lepsze dodaje zaś każdemu odwagi”. (Arystoteles, Retoryka, Warszawa 2008, II, 12).