Piątek. Godzina 8.15. Przed bramą prowadzącą do Kuchni Bractwa Miłosierdzia im. św. Brata Alberta przy ul. Zielonej w Lublinie staje kobieta w czarnym płaszczu. Niepewnie zagląda na podwórko. Widać, że chce wejść, ale się wstydzi. „Wbrew obiegowej opinii ludzie nadużywający alkoholu to tylko promil naszych podopiecznych. Zdecydowana większość osób, które korzystają z pomocy, to ludzie starsi i chorzy oraz matki samotnie wychowujące dzieci, przychodzące tu razem ze swoimi maluchami” - mówi Agata Świąder z Bractwa.
Jesień i zima to czas, gdy liczba osób proszących o pomoc znacznie wzrasta. Każdego dnia Kuchnia im. Brata Alberta wydaje ok. 500 posiłków. W miarę możliwości potrzebujący otrzymują także suchy prowiant, by móc przeżyć resztę dnia. W paczce najczęściej znajduje się chleb. Caritas i Lubelski Bank Żywności, które współpracują z kuchnią przy Zielonej, starają się dostarczać długoterminową żywność. Potrzebujący czasami dostają więc serek topiony lub konserwę. Potrzeby są jednak znacznie większe. „W dzisiejszych, trudnych czasach jest coraz mniej sponsorów, a coraz więcej potrzebujących - mówią pracownicy Bractwa. - Wprawdzie pomaga nam wiele parafii z całej archidiecezji lubelskiej, rolnicy przekazują nieodpłatnie płody rolne, ale jest to wciąż zbyt mało w sytuacji, gdy głodnych przybywa”. Trzeba jednak mieć nadzieję, że przybędzie także darczyńców; osób, które zechcą w swoim życiu kierować się słowami św. Brata Alberta: „Powinno się być dobrym jak chleb. Powinno się być dobrym jak chleb, który dla wszystkich leży na stole, z którego każdy może dla siebie kęs ukroić i nakarmić się, jeśli jest głodny”. „Nie wiadomo, jak będzie - mówi bezdomny pan Marcin, który już od czterech lat korzysta z opieki Bractwa. - Czasy są takie, że ludzie myślą tylko o sobie. Kiedyś nie było tak, jak dziś, że mężczyźni idący po Zielonej i widzący bezdomnych potrafią zwymyślać nas od najgorszych. Ludziom się wydaje, że nie pracujemy, bo nam się nie chce i wolimy hulać sobie po świecie. Nie myślą, że wstydzimy się swojej nędzy i chcemy zacząć żyć jak normalni ludzie”. Powrót do normalnego życia jest bardzo trudny. Wielu spośród bezdomnych korzystających z pomocy jadłodajni miało normalną pracę i normalny dom. To, że muszą dziś żyć na ulicy, nie wynika z ich złej woli, a z nieprzychylnych zbiegów wydarzeń. Myśląc o ich pokręconych życiorysach, trzeba pamiętać, że bezdomność może dotknąć każdego.
Warto też zapamiętać słowa założyciela jadłodajni, śp. ks. Jana Mazura: „Zobaczyłem w Chrystusie człowieka. Człowieka, który nie szuka zaszczytów, tytułów, taniego poklasku, ale tłumaczącego innym «nie lękajcie się», rozumiejącego i wspierającego wszystkich. Pełnego miłości, bo brak miłości to śmierć. A Jezus jest życiem i miłością. Zrozumiałem, że droga do Boga prowadzi przez ludzi. I to tych, którym najbardziej potrzeba miłości”.
Pomóż w rozwoju naszego portalu