Reklama

Zamiast kwiatów

Niedziela przemyska 5/2008

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Zamiast kwiatów rosną w naszych doniczkach puste miejsca o dużych liściach. To pierwsza myśl, która „dopadła” mnie, kiedy przyjechałem na pogrzeb Księdza Józefa. Byłem u niego przed kilku miesiącami i widziałem te kwiaty. Ale wtedy nie zwróciłem na nie uwagi. Teraz były jakieś smutne, jakby wczuwały się w naszą żałobę, jakby wtórowały niespokojnym krokom małego pieska uwiązanego przy plebańskiej budzie, który sposępniały ożywiał się na warkot kolejnego nadjeżdżającego samochodu. Niestety, z żadnego z nich nie wysiadł Ksiądz Józef. Raz po raz dotykamy tajemnicy śmierci, która wyrywa z grona bliskich kogoś ważnego, w tym momencie najważniejszego, bo już nigdy nie zobaczymy go na ziemi, a tak wiele, jak się w takim momencie okazuje, byłoby do powiedzenia.
O tej śmierci dowiedziałem się od Biskupa Adama. Zadzwonił w sobotę 12 stycznia wieczorem i jakimś spokojnym głosem wypowiedział: „To już wiesz”. Nie wiedziałem i przyznam, że nie skojarzył mi się ten głos z jakąś smutną wiadomością. Raczej pomyślałem o jakiejś nowej nominacji kogoś ze znajomych. I po części tak było. Józef jako pierwszy z nas został nominowany do przetarcia szlaków do Pana dla całego rocznika święconego 31 maja 1979 r. Kiedy nieco ochłonąłem, nie wiem, dlaczego przyszła mi myśl odległa, bardzo odległa.
Był 17 stycznia 1975 r. Dostojnie siedzieliśmy z kl. Józefem Gryźcem w kleryckim pokoju i - jak przystało na czas studium - wertowaliśmy jakieś notatki. Siedzieliśmy nieco sztywno, bo raptem miesiąc temu zostaliśmy obłóczeni. Byliśmy tylko we dwóch. Kompletna cisza, pociemniałe popołudniowe niebo. I nagle trzask rozbijanego szkła. Na stół spadła biała kula osłaniająca żarówkę naszego pokoju. Roztrzaskała się w drobny mak. Zaczęliśmy sprzątać, nieco poruszeni tą sytuacją. Wtedy ktoś otworzył drzwi pokoju i zawezwał mnie do rozmównicy. Smutna twarz mojej siostry nie zwiastowała dobrej nowiny. Nastolatka, która w tym dniu kończyła osiemnaście lat, powiedziała krótko: „Dzisiaj w nocy umarł dziadziu”. Pamiętam moją podróż do domu pociągiem. Ludzie byli jakby zbyt weseli, a we mnie był smutek. Podobnie było w ten wtorek, kiedy jechałem do Łopuszki.
W przeddzień odbyła się eksportacja, której przewodniczył nasz kolega kursowy bp Marian Buczek. Głównym celebransem Mszy św. pogrzebowej był nasz drugi kolega powołany do grona następców apostolskich bp Adam Szal. Zwyczajowo pożegnalne kazanie przypada w udziale tzw. duktorowi rocznika. Oto ono - niech zachowa pamięć naszego brata, kolegi, dla wielu przyjaciela. Dla łopuszańskich parafian blisko 20-letniego proboszcza, o którym powiedzieli na wieść o jego śmierci: „Takiego gospodarza już nie będziemy mieli”. A do tych rąk, o których mowa w kazaniu, dopiszmy anegdotę, którą usłyszałem już po pogrzebie. O chorobie Józefa wiedzieliśmy już wcześniej. Mimo to nie mógł usiedzieć na miejscu. Jeszcze z rok temu, kiedy prowadzono jakieś prace przy kościele, Józek, będąc już chory, przed pójściem do szkoły przygotował murarzowi tyle zaprawy, że ten nie zdołał jej wyrobić do jego powrotu. Po szybkim obiedzie zajął się przygotowywaniem kolejnej porcji.
„Myśmy poznali i uwierzyli miłości, jaką Bóg ma ku nam. Bóg jest miłością. Kto trwa w miłości, trwa w Bogu, a Bóg trwa w nim”.
Ekscelencjo, Bracia Kapłani, pogrążona w żałobie Mamo i cała Rodzino Księdza Józefa!
Pozwólcie, że to pożegnanie ubiorę w formę listu.
Drogi Bracie Józefie!
Piszę do Ciebie ten ostatni list. Co roku kreśliłem parę słów zaproszenia na kursowe spotkanie. Co roku byliśmy szczęśliwi, że Pan, który 31 maja 1979 r. włączył nas w kapłaństwo swojego Syna i przez to uczynił nas w porządku ducha braćmi, trzyma nas przy życiu. Ze współczuciem patrzyliśmy na starszych i młodszych kolegów, których szeregi przerzedzały się wskutek odejścia kolejnych kursowych współbraci kapłanów. Ta radość i po trosze duma nieco nas zinfantylizowały. Wydawało się, że czas wezwania jest odległy i jakiś nierealny. I oto przywołałeś nas do porządku swoim niespodziewanym zaproszeniem na to szczególne kursowe spotkanie, nieplanowane. Przypomniałeś o prawdzie przemijalności ludzkiego życia. Uczyniłeś to niespodziewanie, w sposób tak dla siebie charakterystyczny. Niemal zawsze na naszych spotkaniach kursowych miałeś w zanadrzu jakąś sentencję, która detonowała dyskusje teologiczne lub po prostu rozwijała jakieś inne pochłaniające nas refleksje.
Do dziś wspominamy w redakcji „Niedzieli” Twoją przed kilku laty obecność, kiedy to w gronie kilku obecnych tam wówczas księży gratulowano nam kolejnego, drugiego już biskupa, który został wezwany do tej posługi z naszego kursu. Pamiętam, że któryś z obecnych kapłanów zażartował: „Wygląda, że to jeszcze nie koniec...”.
Wtedy ze swoim charakterystycznym uśmiechem, do dziś to pamiętamy, spuentowałeś całą rozmowę: „Niech tam będą kolejni, ale niech sobie to robią już na własny koszt”.
Nikt wówczas nie sądził, że tak jak biskupi w porządku władzy, urzędu i miłości są pierwsi wśród kapłanów, że to Ty będziesz tym kolejnym naszym „biskupem” w porządku miłości. Po raz pierwszy właśnie stanąłeś przed nami w roku, który przeżywamy pod hasłem: „Bądźmy uczniami Chrystusa”, jako nauczyciel, biskup, który uczy z pozycji miłości. Tej miłości, w której - jak słyszeliśmy - nie ma lęku, lecz doskonała miłość usuwa lęk, ponieważ lęk kojarzy się z karą. Ten zaś, kto się lęka, nie wydoskonalił się w miłości. Dziękujemy Ci za tę naukę. Twoja śmierć, kiedy dotarła o niej wiadomość, wywołała w wielu z nas lęk, niepokój, przygnębienie. Dla Ciebie pewnie też nie był to łatwy moment. Ale Ty, chłopak z Łysej Góry, przez lata z miłości pokonujący dla Jezusa strome wzgórza do parafialnego kościoła w Żmigrodzie Starym, z godnością i kapłańską pokorą pokonałeś i to ostatnie wzniesienie - moment śmierci. Kiedy Pan uznał, że nadchodzi kres, postąpiłeś jak człowiek udoskonalony w miłości, która nie znosi lęku. Poprosiłeś o dar najważniejszy, ten, który leczy wszystkie choroby, nawet śmierć, a nade wszystko usuwa śmierć duszy. Pokornie wobec młodego wikariusza poprosiłeś o sakramenty. Szkoda, że nie zdążył lekarz, ale chwała, że zdążył Bóg ze swoim miłosierdziem i wziął Cię za rękę. W tym znaczeniu jesteś dla nas tym trzecim biskupem, który - nie naruszając niczyjej godności, prywatności - pozostawił pasterskie przesłanie nam, swoim kolegom. Uczyniłeś to przekonywująco, bo jako świadek. Wszyscy tu zebrani kapłani, ileż to razy nawołujemy do tego, by kiedy objawiają się znaki odchodzenia, prosić księdza z Wiatykiem. Pewnie też to mówiłeś wielokrotnie. Twój czyn, świadectwo - to było Twoje ostatnie kazanie, za które dziękujemy i o łaskę wypełnienia którego prosimy Cię, abyś orędował przed nami u Boga. Byśmy wtedy, kiedy przyjdzie ten znak, nie lekceważąc ziemskich pomocy, poprosili o to, co weryfikuje miłość, która nie zna lęku.
Drodzy Parafianie!
Pragnę ten list adresować także do was. Pewnie już szykowaliście się do tego, aby za miesiąc iść z wierszami, kwiatami, może zbieraliście pieniądze na prezent, bo przecież za miesiąc dokładnie nieomal obchodzilibyście 20-lecie jego tutaj obecności.
„Zapomnimy Twoją twarz
stóp sandałów włosów
ran zadanych
uśmiechów oczu
Twojego osła co wybiegał
jak najszybciej i sprawiał Ci kłopot
chcemy czuć tylko
że niosły nas Twoje ręce”.
Tak zapomnicie. I nie ma w tym pretensji i żalu. Takie jest prawo życia i nieubłagana logika pamięci. Chciałbym jednak, abyście odwiedzając grób waszego Proboszcza, zapamiętali to, co powiem.
To było może kilka, kilkanaście lat temu. Już nie pamiętam, gdzie był ten nasz koleżeński zjazd. Witając się z Józefem, zwróciłem uwagę na jego dłonie. Potężne, silne w uścisku i mocno spracowane. Żartowałem: „Co Ty na kolei pracujesz?”.
Wtedy on ożywił się, zresztą zawsze tak czynił, kiedy mówił o was, i zaczął opowiadać o sześćdziesięciu przyczepach ziemi wywiezionych przy porządkowaniu cmentarza. Było ich tak wiele, że ja i koledzy mieliśmy wątpliwości co do prawdziwości tej liczby. Okazało się, że nie przesadzał.
Tak, zapomnę jego twarz, kolor włosów, ale nie zapomnę nigdy jego dłoni. I tej eksplozji miłości, z jaką mówił o was, o waszym współudziale w dziele upiększania parafii.
Jest taki nośny kaznodziejski przykład o malarzu Dürerze. Był biedny, miał przyjaciela, który również był utalentowany. Chcieli zrobić karierę, namalować wielkie dzieła, ale nie mogli razem się uczyć. I wtedy ten przyjaciel mówi do Dürera: „Ty się ucz, jak staniesz się sławny, to mi pomożesz. Teraz ja będę pracował, abyś ty mógł się uczyć”. Mijały lata, Dürer stał się rzeczywiście sławny i któregoś wieczoru w tej izdebce, w której mieszkali, zobaczył swojego przyjaciela, który się modlił na różańcu. Zobaczył jego dłonie. Wiedział, że już nie nadają się do pędzla. Były powykręcane ciężką pracą. Zadumał się. Jak się odwdzięczę. I namalował jego ręce. Są dziś jednym z piękniejszych dzieł wielkiego artysty.
„Gdy dłonie artysty
Ze strun piękno dobywają
Wtedy gwiazda rozkoszy
Spada z nieba”.
Między tymi rękami, których malarski talent ujawnił się już w seminarium, a sercem pozostała przestrzeń czasu. Powoli ze zmęczonych rąk zmęczenie przesuwało się w stronę serca. Serca, które was tak bardzo kochało. Wielekroć przez te blisko już 20 lat posługi wśród was na tychże zjazdach ciągle proponowaliśmy mu - zmień się, jawiły się nowe parafie. Niezmiennie odpowiadał, że jest jeszcze parę rzeczy do zrobienia. Na nasze różne argumenty, że przecież wszystkiego i tak nie zrobi, miał jedną odpowiedź: „No dobrze, ale ja ich lubię, to po co mam się zmieniać”.
Przed rokiem miałem szczęście zobaczyć w praktyce tę miłość do was. Byłem tu z Biskupem Adamem na bierzmowaniu. Józef czuł się źle. Tłumaczył Księdzu Biskupowi, że chyba nie da rady odprawić Mszy św. Ksiądz Biskup nie napierał, przyjął to ze zrozumieniem. W pewnej chwili Józef zaczął ubierać się do Mszy św. Na nasze pytające spojrzenia odpowiedział: „Wszystko jedno - to przecież moje dzieci”. I pięknie powiedział w powitaniu i podziękowaniu: „Teraz zostaję wśród was. Pamiętajcie, zostaję z wyboru miłości”. Odwiedzając cmentarz, nie mijajcie jego mogiły. Róbcie to w imię wiary i tej dewizy - przecież to nasz ojciec.
Dobry Jezu, spojrzyj z miłością i miłosierdziem na jego ręce, dotknij jego skołatanego serca i niech to dotknięcie ukoi go na wieczność, tak jak św. Tomasza przywróciło do Ciebie spotkanie w Wieczerniku. Amen.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

2008-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Abp Galbas do kapłanów: biskup nie jest dozorcą księdza, ani jego strażnikiem

2024-03-28 13:23

[ TEMATY ]

Abp Adrian Galbas

Episkopat News/Facebook

Biskup nie jest dozorcą księdza, ani jego strażnikiem. Jeśli ksiądz prowadzi podwójne życie, jakąkolwiek postać miałoby ono mieć, powinien to jak najszybciej przerwać - powiedział abp Adrian Galbas do kapłanów. Metropolita katowicki przewodniczył Mszy św. Krzyżma w katedrze Chrystusa Króla w Katowicach. Podczas liturgii błogosławił oleje chorych i katechumenów oraz poświęca krzyżmo.

W homilii metropolita katowicki zatrzymał się nad znaczeniem namaszczenia, szczególnie namaszczenia krzyżmem, „najszlachetniejszym ze wszystkich dziś poświęcanych olejów, mieszaniną oliwy z oliwek i wonnych balsamów.” Jak zauważył, olej od zawsze, aż do naszych czasów wykorzystywany jest jako produkt spożywczy, kosmetyczny i liturgiczny. W starożytności był także zabezpieczeniem walczących. Namaszczali się nim sportowcy, stający do zapaśniczej walki. Śliski olej wtarty w ciało stanowił ochronę przed uchwytem przeciwnika.

CZYTAJ DALEJ

Bratanek Józefa Ulmy o wujku: miał głęboką wiarę, silny moralny kręgosłup i niezależność myśli

2024-03-24 08:43

[ TEMATY ]

Ulmowie

Zbiory krewnych rodziny Ulmów

Wiktoria i Józef Ulmowie

Wiktoria i Józef Ulmowie

Bratanek błogosławionego Józefa Ulmy, Jerzy Ulma, opisał swojego wujka jako mężczyznę głębokiej wiary, którego cechował mocny kręgosłup moralny i niezależność myśli. O ciotce, Wiktorii Ulmie powiedział, że była kobietą niezwykle energiczną i pełną pasji.

W niedzielę przypada 80. rocznica śmierci Józefa i Wiktorii Ulmów oraz ich dzieci. Zostali oni zamordowani przez Niemców 24 marca 1944 r. za ratowanie Żydów, których Niemcy zabili jako pierwszych.

CZYTAJ DALEJ

O niemieckiej zbrodni

2024-03-29 15:23

Instytut Pamięci Narodowej Delegatura w Kielcach zaprasza do udziału w panelu dyskusyjnym pt. „Wokół niemieckiej zbrodni na rodzinie Ulmów z Markowej oraz pomocy Żydom przez Polaków. Spojrzenie różnych perspektyw”. Spotkanie odbędzie się w 25 marca o godz. 17 w Centrum Edukacyjnym Instytutu Pamięci Narodowej „Przystanek Historia” ul. Warszawska 5 w Kielcach. 24 marca 1944 roku niemieckie formacje policyjne złożone z żandarmów i policji granatowej z Łańcuta przybyły do zabudowań rodziny Józefa i Wiktorii Ulmów zamieszkujących Markową w dystrykcie krakowskim. Rodzina ta ukrywała ośmioro Żydów: Saula Goldmana z Łańcuta wraz z czterema synami: Baruch, Joachim, Mechel i Mojżesz oraz dwóch ich krewnych z domu Goldman – Gołdy Grünfeld i jej siostry Lei Didner z córką Reszlą. W myśl niemieckiego prawa okupacyjnego małżeństwo

CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję