Łatwo i bezrefleksyjnie wypowiadamy czasem słowa, że cierpienie jest wpisane w nasze życie, że Bóg dla każdego ma plan, i że wszystko powinniśmy przyjmować z pokorą.
Ostatnie miesiące małżeństwo Joanny i Roberta chciałoby wymazać z pamięci. Musieli się zmierzyć z chorobą córki, zupełnie inaczej zaczęło wyglądać ich małżeństwo, ich życie. Odwiedziłem rodzinę mieszkającą w Myślenicach. Gdy wszedłem do domu, na podłodze kilkuletni Karol bawił się ze swoją siostrą - Patrycją. Patrząc na dwuletnią dziewczynkę nigdy nie pomyślałbym, że doświadczyła w swoim życiu już tylu cierpień.
Miała wtedy dziesięć miesięcy
Na ciele Patrycji pojawił się niegroźnie wyglądający kaszak. Lekarz pierwszego kontaktu zalecił usunięcie i skierował na badania. Za trzy tygodnie mały guz miał być wycięty. To miał być mały chirurgiczny zabieg. Będąc w pracy pan Robert, tata Patrycji, otrzymał pilny telefon. Dzwonił lekarz i prosił żeby przyjechał z żoną do szpitala, bo trzeba wyjaśnić wyniki badań. Mały guz, to nie kaszak. Przeprowadzono dokładniejsze badania - tomograf, punkcje, trepanobiopsja. Po wynikach diagnoza - nowotwór złośliwy na prawym nadnerczu. Przerzuty do szpiku i do skóry. Był sierpień 2008 r. Patrycja miała wtedy dziesięć miesięcy…
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Wszystko potoczyło się szybko
Reklama
Dla mamy Patrycji, pani Joanny, diagnoza lekarzy jawiła się jak wyrok. - Przez kilka dni płakałam na okrągło. Myślałam, że to koniec - wspomina tamte chwile. W naszym społeczeństwie większość ludzi słowo „nowotwór” kojarzy ze śmiercią. Jeszcze trudniej słowo to próbować połączyć ze słowem „dziecko”. Wychodząc z gabinetu po rozmowie z lekarzem pani Joanna nie potrafiła nic powiedzieć swoim najbliższym. Była w szoku.
Wszystko potoczyło się potem bardzo szybko. Przy takich chorobach nie można sobie pozwolić na jakąkolwiek zwłokę. Lekarze ustalili, jaką chemioterapię wybrać i w jakich dawkach. Rozpoczęła się długa walka. Walka dziecka, ale także rodziców, całej rodziny. Z jednej strony ciężka choroba, a z drugiej kilkumiesięczne dziecko. Tydzień w szpitalu na chemioterapii, powrót do domu i tak przez kilka miesięcy - od października do lutego. Pod koniec lutego guz został wycięty. Po jego usunięciu nastąpiły dwie kolejne chemioterapie w bardzo mocnych dawkach. Potem kolejne badania. Okazało się, że nie ma już komórek nowotworowych i guzów.
Gładko się tylko notuje
Dodatkowo w czasie leczenia Patrycja przeszła sepsę, potem trudne trzytygodniowe leczenie z powodu gronkowca. - W tej chwili Patrycja jest wyleczona. Podawana jest jej tzw. zapobiegawcza chemia doustna. Czekają nas jeszcze liczne badania kontrolne. Mamy nadzieję, że się nic nie odnowi. Jak się tak z dystansu słucha i notuje, to wszystko wygląda gładko, ale w rzeczywistości, to jest wielka liczba przeżyć dla nas i czasem ciężko się z nich pozbierać - mówi pan Robert.
Przysłowie nadal aktualne
Reklama
W czasie, gdy pani Joanna przebywała z córką w szpitalu (cały czas karmiła malutką Patrycję), nawiązały się między nią i jej mężem, a rodzicami innych chorych dzieci więzi. Niektóre przerodziły się nawet w przyjaźnie. Trudnym przeżyciem było, gdy dziecko przyjaciół, z którymi się zbliżyli przez wspólne doświadczenia, umierało. Wtedy kontakt urywał się zupełnie. Trudno się jednak temu dziwić. Śmierć dziecka to niewytłumaczalna strata.
Gdy są duże problemy okazuje się na kogo można liczyć, zgodnie z przysłowiem mówiącym, że prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie. Rodzice Patrycji z przykrością opowiadają o zawodzie, jakiego doznali ze strony niektórych ludzi, których nazywali przyjaciółmi, kolegami, czy dobrymi znajomymi... Niektórzy zupełnie się od nich odwrócili i nawet nie pytali o stan zdrowia ich córki. Może bali się, albo nie potrafili zapytać. - Nie do końca potrafimy to ocenić, bo my byliśmy po tej drugiej stronie, ale dziwne jest, że zainteresowanie i chęć niesienia pomocy wykazywali ci, po których się tego nie spodziewaliśmy - mówią zgodnie.
Przewartościowanie życia
Kolega z byłej pracy pana Roberta, często dzwonił i pytał o ich córkę, głęboko przejął się jej losem. Na święta napisał do rodziców Patrycji wzruszające życzenia. Choroba ich córki przewartościowała także jego życie. Napisał, że teraz inaczej odbiera codzienność i cieszy się każdą chwilą, którą może przeżyć z najbliższymi.
- Wydaje mi się, że w życiu zdarza się czasem coś, co diametralnie zmienia sposób patrzenia na świat, wtedy łatwiej zrozumieć innych - mówi tata Patrycji.
Przewartościowali swoje życie także rodzice chorej dziewczynki. Nie myśleli przez ponad rok o wakacjach, o jakimś wolnym czasie dla siebie. W czasie choroby córki nie było czegoś takiego jak planowanie przyszłości, a jeśli się jakieś pojawiało, to ciągle ulegało weryfikacji. Najważniejsze było i jest zdrowie i życie Patrycji. Teraz, gdy jest już być może po wszystkim mówią, że te złe rzeczy człowiek chce jak najszybciej zapomnieć. Rodzice chcieliby wymazać ten rok czasu, prawie cały spędzony w szpitalu, ze swojej pamięci. Teraz, po wielomiesięcznym zmaganiu się z chorobą córeczki, mają jakby „nowe” życie...
Ci, którzy mają swoje dzieci rozumieją
Reklama
Nieoceniona w czasie tych wielkich doświadczeń była pomoc ze strony rodziny. Również w pracy u pana Roberta do jego problemów podeszli z bardzo dużą wyrozumiałością. Okazuje się, że trudna sytuacja wyczula innych, sprawia, że inaczej widzą pewne sprawy. Wiele osób starało się podnieść go na duchu, radzili żeby pozytywnie myślał, że wszystko się powiedzie. Mąż pani Joanny opowiada, że działał wtedy jak automat, bo człowiek w takich momentach myślał tylko o jednym. - Jest jakaś prawidłowość, że ci pytają i rozumieją, którzy mają własne dzieci. Osobom, które są same trudno to sobie wyobrazić, nie mogą się wczuć w taką sytuację. Niektóre takie osoby myślą, że są pępkiem świata - mówi pan Robert.
Boże, spraw żeby było dobrze
Gdy człowieka dotyka cierpienie najbliższych, to nie ma nawet czasu na modlitwę. Wszystko toczy się szybko i brakuje chwili, żeby się na niej skupić. Wtedy najczęściej mówi się tylko w duchu: „Boże, spraw żeby było dobrze”. Tym cenniejsze było to, że czasem ktoś zupełnie obcy mówił małżonkom, że będzie się modlił za ich córkę.
Ze mną może być ciężko
Pani Joanna poznała przyszłego męża przez koleżankę z pracy, która pomogła jej znaleźć towarzysza na ślub (jeszcze nie swój). Potem były kolejne spotkania - po prostu - przypadli sobie do gustu. Pan Robert mówi, że podchodzi do życia rzeczowo, stara się mówić to, co myśli, a jego podejście do wiary nie da się zamknąć w sztywnych ramach. Swojej przyszłej żonie powiedział, że z nim może być ciężko, ale ona się tym nie przejęła. Małżonek szczerze mówi, że na początku znajomości we współmałżonce urzekł go wygląd, pogodne usposobienie i życzliwe podejście do innych. Z biegiem lat odkrywa inne cenne cechy swojej żony. Małżonka twierdzi, że jest nieco chaotyczna i niekonsekwentna w działaniu, a o mężu mówi, że jest konkretny, pewny siebie i wie czego chce. Te dwie osoby, o różnych charakterach, po półtorarocznej znajomości zdecydowały się na wspólną drogę życia. W 2003 r. był ślub, a w kolejnym na świecie pojawił się Karol.
Dziel się z innymi
I właśnie w trudnych chwilach, które niedawno przeżywali nie mogli zapomnieć o tym, że mają jeszcze jedno dziecko - Karolka, który dziś ma sześć lat. To właśnie dzięki niemu nie załamali się całkowicie. Wracając do domu ze szpitala starali się, by miał normalne życie. Nie mogli sobie pozwalać na chwile słabości. On też potrzebował zainteresowania, rozmowy. To pozwalało małżonkom w miarę normalnie funkcjonować i nie zamykać się w swoim smutku.
Jaka jest rada dla osób, które są w podobnej sytuacji, w jakiej się niedawno znajdowali rodzice Patrycji i Karola? Przede wszystkim nie należy się zamykać na możliwość rozmowy i kontakt z innymi. - przekonują. - Doskonale obrazuje to stare chińskie przysłowie, które mówi o tym, że jeśli w naszym życiu dzieje się coś dobrego to powinniśmy się tym z kimś podzielić, a tego dobra będzie jeszcze więcej, a jeśli dzieje się coś złego to również trzeba to dzielić z innymi, bo wtedy jak gdyby nieszczęścia ubywa i łatwiej go znieść. Dlatego zdecydowaliśmy się opowiedzieć swoją historię - kończy pan Robert.