Reklama

Z biskupem w drodze do Santiago de Compostela (3)

Niedziela toruńska 45/2010

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Jest kilka tras, które prowadzą do Santiago. Pielgrzymka tak naprawdę powinna się zacząć po zamknięciu drzwi własnego domu, tak było w ciągu wieków. Również dzisiaj te historyczne trasy próbuje się odświeżać i oznaczać na nowo. Jedna z nich przebiega przez Toruń. My, niestety, nie mając wystarczająco czasu, zaplanowaliśmy, że przejdziemy 360 km tzw. drogi francuskiej. Dzisiaj większość pielgrzymów wybiera właśnie ten szlak, najlepiej oznakowany i bogaty w piękne zabytkowe miasta oraz różnorodny krajobrazowo.
Na trasie właściwie nie można się zgubić, jest dobrze oznakowana. Kierunek wskazują muszle, żółte strzałki oraz od niedawna tablice informacyjne, na których można znaleźć istotne dla pielgrzymów wiadomości: Ile kilometrów do następnej miejscowości i na jaki serwis można tam liczyć. Wędrując, mieliśmy okazję zobaczyć kilka pięknych miejsc. Wśród nich wspomniany już wcześniej Leon. Innym godnym zobaczenia miastem jest Astorga, która zasłynęła z pięknego zaprojektowanego przez Antonia Gaudiego pałacu biskupiego, który tak naprawdę pełni funkcję muzeum poświęconego Camino. Obok stoi piękna stara katedra, wewnątrz dosyć uboga, ale o niezwykłym klimacie. Tak jak w większości hiszpańskich katedr, również w niej jest tzw. coro, wydzielone z reszty kościoła, stanowiące centrum świątyni. Było to miejsce wspólnej modlitwy i śpiewu kapituły.
Do innych ciekawych miast należy Ponferrada, która słynie z pięknego zamku wybudowanego przez zakon templariuszy. Z dawnej świetności pozostała już tylko imponująca, ozdobna fasada. Nasze wspomnienia jednak z tego miasta są niezbyt przyjemne, właśnie tam przyszło nam odpocząć w bardzo zatłoczonym, ciasnym albergue. Tej nocy spało w nim podobno prawie 300 osób. Od tego momentu staraliśmy się wybierać raczej małe, malownicze miejscowości. Do najbardziej urokliwych należał pobyt w niewielkim Rabanal del Camino. Tam nocowaliśmy u benedyktynów. Spora grupa pielgrzymów uczestniczyła w wieczornych modlitwach brewiarzowych odśpiewywanych przez mnichów po łacinie. Mały stary kościół przypominający Porciunkulę dodawał uroku i sprzyjał skupieniu i modlitwie. To miejsce tak bardzo wyciszające było nam potrzebne, bo właśnie następnego dnia mieliśmy ruszyć na Cruz del Ferro.
Baliśmy się tego dnia, pamiętam przed laty był to najtrudniejszy dzień na pielgrzymce. Oprócz przerażającego zimna o świcie padał ulewny deszcz. Tym razem można się było spodziewać, że będzie podobnie. Sam dzień nawet to podpowiadał. Mieliśmy wchodzić na górę z krzyżem w piątek. Dzień tradycyjnie rozpoczęliśmy przed świtem, inaczej jednak niż zwykle. Dzięki życzliwości opiekunów albergue zjedliśmy śniadanie, na które składały się kromki chleba z dżemem i kawa. Kiedy wyszliśmy na zewnątrz, przywitał nas delikatny chłód i bezchmurne niebo, na którym pobłyskiwały gwiazdy, co zwiastowało dobrą pogodę. Droga była pusta, idąc cały czas pod górę przez ponad 2 godziny, nie spotykaliśmy żadnych pielgrzymów, tak jakbyśmy byli na drodze całkiem sami. Sprzyjało to refleksji. Mimo iż chwilami brakowało tchu, Biskup Józef poprowadził rozważania Drogi Krzyżowej, którą zakończyliśmy na przełęczy z krzyżem. To miejsce, do którego pielgrzymi przynoszą zabrane ze sobą kamienie. My dla odmiany takie kamienie pozbieraliśmy, aby je zabrać do Polski i umieścić w grocie przed naszym kościołem jako swego rodzaju pamiątkę tych dni. Spotkanie z krzyżem na przełęczy było niezwykle wzruszające. Właśnie tutaj można było dostrzec, jak wielu pielgrzymów modliło się w tym miejscu. Postanowiliśmy odprawić tam Mszę św. Dołączyli do nas przygodni wędrowcy. Wspinaczka pod krzyż wcale nie okazała się najtrudniejsza. Tego dnia wędrowaliśmy długo, najtrudniej było między godziną 14 a 17, kiedy słońce świeciło bardzo intensywnie, a do noclegu daleko. Jak się potem okazało, podejście na Cruz del Ferro nie było ostatnią wspinaczką.
Kiedy wkraczaliśmy w góry Galicji, często bywały dosyć strome podejścia. Jedno z nich prowadziło na przełęcz Alto do Poio, która się wznosi 1335 m n.p.m., chyba najwyższy z punktów, na które trzeba się było wspinać. Tam zanocowaliśmy w skromnym albergue, na zapleczu baru. Obsługa była niezwykle życzliwa. Na wolnym powietrzu, z pięknym widokiem na okolicę odprawiliśmy Mszę św. Znowu dołączyli do nas przygodni pielgrzymi, którzy pragnęli w niedzielę być na Eucharystii. Okazuje się, że wcale nie jest to takie proste, jakby się wydawało. Tego dnia modlili się z nami pani z Paryża i pan z Lipska, też już bardzo zmęczeni. Dzień zakończyliśmy kolacją z typowym galicyjskim jedzeniem, podanym w sposób domowy i skromny.
Kiedy nadszedł dzień Podwyższenia Krzyża Świętego, pojawiło się pytanie, co tym razem czeka nas w drodze. Rano wyszliśmy z albergue i zatrzymaliśmy się na moment w czynnym już barze, aby zjeść śniadanie, na które znowu składały się tosty z dżemem i kawa. Bar miał ciekawą nazwę: 111 km. Właśnie tyle mieliśmy jeszcze do przejścia do Santiago. W ciągu dnia bardzo świeciło słońce, droga więc była trudna. Dodatkowo zaczęło już brakować tego spokoju, który towarzyszył nam w poprzednich dniach. Na drogach tłumy. Chwilami widzieliśmy ciąg ludzi przed i za nami. Wielu pielgrzymów idzie, aby przejść te minimum 100 km. W miejscowości, do której dotarliśmy, był kościół, niestety, zamknięty, nikt nie miał do niego klucza, tak więc Mszę św. odprawiliśmy na sąsiadującym z kościołem cmentarzu; to też niezwykłe i smutne doświadczenie, nie móc wejść do kościoła na pielgrzymkowym szlaku. Dla nas to dodatkowa refleksja, by z braku kapłanów i u nas nie doszło kiedyś do takiej sytuacji. Była w tym wszystkim jednak radość. Na Mszy św. z nami modliło się ośmiu Słowaków, którym bardzo zależało, aby na Camino być, jak najczęściej na Eucharystii.
Każdy dzień na Camino jest inny, radosny, pełen głębokich niespodzianek i przeżyć.

cdn

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

2010-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Święta dyplomatka

Niedziela Ogólnopolska 17/2020, str. VIII

[ TEMATY ]

święta

Giovanni Battista Tiepolo

Św. Katarzyna ze Sieny

Św. Katarzyna ze Sieny

Katarzyna Benincasa urodziła się 25 marca 1347 r. w Sienie (Włochy). Zmarła 29 kwietnia 1380 r. w Rzymie

Święta Katarzyna ze Sieny, doktor Kościoła i patronka Europy, w 1363 r. wstąpiła do Sióstr od Pokuty św. Dominika (tercjarek dominikańskich) w Sienie i prowadziła tam surowe życie.

CZYTAJ DALEJ

św. Katarzyna ze Sieny - współpatronka Europy

Niedziela Ogólnopolska 18/2000

[ TEMATY ]

św. Katarzyna Sieneńska

Giovanni Battista Tiepolo

Św. Katarzyna ze Sieny

Św. Katarzyna ze Sieny

W latach, w których żyła Katarzyna (1347-80), Europa, zrodzona na gruzach świętego Imperium Rzymskiego, przeżywała okres swej historii pełen mrocznych cieni. Wspólną cechą całego kontynentu był brak pokoju. Instytucje - na których bazowała poprzednio cywilizacja - Kościół i Cesarstwo przeżywały ciężki kryzys. Konsekwencje tego były wszędzie widoczne.
Katarzyna nie pozostała obojętna wobec zdarzeń swoich czasów. Angażowała się w pełni, nawet jeśli to wydawało się dziedziną działalności obcą kobiecie doby średniowiecza, w dodatku bardzo młodej i niewykształconej.
Życie wewnętrzne Katarzyny, jej żywa wiara, nadzieja i miłość dały jej oczy, aby widzieć, intuicję i inteligencję, aby rozumieć, energię, aby działać. Niepokoiły ją wojny, toczone przez różne państwa europejskie, zarówno te małe, na ziemi włoskiej, jak i inne, większe. Widziała ich przyczynę w osłabieniu wiary chrześcijańskiej i wartości ewangelicznych, zarówno wśród prostych ludzi, jak i wśród panujących. Był nią też brak wierności Kościołowi i wierności samego Kościoła swoim ideałom. Te dwie niewierności występowały wspólnie. Rzeczywiście, Papież, daleko od swojej siedziby rzymskiej - w Awinionie prowadził życie niezgodne z urzędem następcy Piotra; hierarchowie kościelni byli wybierani według kryteriów obcych świętości Kościoła; degradacja rozprzestrzeniała się od najwyższych szczytów na wszystkie poziomy życia.
Obserwując to, Katarzyna cierpiała bardzo i oddała do dyspozycji Kościoła wszystko, co miała i czym była... A kiedy przyszła jej godzina, umarła, potwierdzając, że ofiarowuje swoje życie za Kościół. Krótkie lata jej życia były całkowicie poświęcone tej sprawie.
Wiele podróżowała. Była obecna wszędzie tam, gdzie odczuwała, że Bóg ją posyła: w Awinionie, aby wzywać do pokoju między Papieżem a zbuntowaną przeciw niemu Florencją i aby być narzędziem Opatrzności i spowodować powrót Papieża do Rzymu; w różnych miastach Toskanii i całych Włoch, gdzie rozszerzała się jej sława i gdzie stale była wzywana jako rozjemczyni, ryzykowała nawet swoim życiem; w Rzymie, gdzie papież Urban VI pragnął zreformować Kościół, a spowodował jeszcze większe zło: schizmę zachodnią. A tam gdzie Katarzyna nie była obecna osobiście, przybywała przez swoich wysłanników i przez swoje listy.
Dla tej sienenki Europa była ziemią, gdzie - jak w ogrodzie - Kościół zapuścił swoje korzenie. "W tym ogrodzie żywią się wszyscy wierni chrześcijanie", którzy tam znajdują "przyjemny i smaczny owoc, czyli - słodkiego i dobrego Jezusa, którego Bóg dał świętemu Kościołowi jako Oblubieńca". Dlatego zapraszała chrześcijańskich książąt, aby " wspomóc tę oblubienicę obmytą we krwi Baranka", gdy tymczasem "dręczą ją i zasmucają wszyscy, zarówno chrześcijanie, jak i niewierni" (list nr 145 - do królowej węgierskiej Elżbiety, córki Władysława Łokietka i matki Ludwika Węgierskiego). A ponieważ pisała do kobiety, chciała poruszyć także jej wrażliwość, dodając: "a w takich sytuacjach powinno się okazać miłość". Z tą samą pasją Katarzyna zwracała się do innych głów państw europejskich: do Karola V, króla Francji, do księcia Ludwika Andegaweńskiego, do Ludwika Węgierskiego, króla Węgier i Polski (list 357) i in. Wzywała do zebrania wszystkich sił, aby zwrócić Europie tych czasów duszę chrześcijańską.
Do kondotiera Jana Aguto (list 140) pisała: "Wzajemne prześladowanie chrześcijan jest rzeczą wielce okrutną i nie powinniśmy tak dłużej robić. Trzeba natychmiast zaprzestać tej walki i porzucić nawet myśl o niej".
Szczególnie gorące są jej listy do papieży. Do Grzegorza XI (list 206) pisała, aby "z pomocą Bożej łaski stał się przyczyną i narzędziem uspokojenia całego świata". Zwracała się do niego słowami pełnymi zapału, wzywając go do powrotu do Rzymu: "Mówię ci, przybywaj, przybywaj, przybywaj i nie czekaj na czas, bo czas na ciebie nie czeka". "Ojcze święty, bądź człowiekiem odważnym, a nie bojaźliwym". "Ja też, biedna nędznica, nie mogę już dłużej czekać. Żyję, a wydaje mi się, że umieram, gdyż straszliwie cierpię na widok wielkiej obrazy Boga". "Przybywaj, gdyż mówię ci, że groźne wilki położą głowy na twoich kolanach jak łagodne baranki". Katarzyna nie miała jeszcze 30 lat, kiedy tak pisała!
Powrót Papieża z Awinionu do Rzymu miał oznaczać nowy sposób życia Papieża i jego Kurii, naśladowanie Chrystusa i Piotra, a więc odnowę Kościoła. Czekało też Papieża inne ważne zadanie: "W ogrodzie zaś posadź wonne kwiaty, czyli takich pasterzy i zarządców, którzy są prawdziwymi sługami Jezusa Chrystusa" - pisała. Miał więc "wyrzucić z ogrodu świętego Kościoła cuchnące kwiaty, śmierdzące nieczystością i zgnilizną", czyli usunąć z odpowiedzialnych stanowisk osoby niegodne. Katarzyna całą sobą pragnęła świętości Kościoła.
Apelowała do Papieża, aby pojednał kłócących się władców katolickich i skupił ich wokół jednego wspólnego celu, którym miało być użycie wszystkich sił dla upowszechniania wiary i prawdy. Katarzyna pisała do niego: "Ach, jakże cudownie byłoby ujrzeć lud chrześcijański, dający niewiernym sól wiary" (list 218, do Grzegorza XI). Poprawiwszy się, chrześcijanie mieliby ponieść wiarę niewiernym, jak oddział apostołów pod sztandarem świętego krzyża.
Umarła, nie osiągnąwszy wiele. Papież Grzegorz XI wrócił do Rzymu, ale po kilku miesiącach zmarł. Jego następca - Urban VI starał się o reformę, ale działał zbyt radykalnie. Jego przeciwnicy zbuntowali się i wybrali antypapieża. Zaczęła się schizma, która trwała wiele lat. Chrześcijanie nadal walczyli między sobą. Katarzyna umarła, podobna wiekiem (33 lata) i pozorną klęską do swego ukrzyżowanego Mistrza.

CZYTAJ DALEJ

O komiksach Juliusza Woźnego w szkole

2024-04-29 22:29

Marzena Cyfert

Juliusz Woźny w SP nr 17 we Wrocławiu

Juliusz Woźny w SP nr 17 we Wrocławiu

Uczniowie starszych klas SP nr 17 we Wrocławiu gościli Juliusza Woźnego, wrocławskiego historyka i autora komiksów. Usłyszeli o Edycie Stein, wrocławskich miejscach z nią związanych, ale też o pracy nad komiksami.

To pierwsze z planowanych spotkań, które zorganizowały nauczycielki Barbara Glamowska i Marta Kondracka. – Dlaczego postanowiłem robić komiksy? Otóż z myślą o takich młodych ludziach, jak Wy – mówił Juliusz Woźny.

CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję