Straciłaś moc - od swoich progów
Ludzkość odtrąca cię niechętnych,
I nie masz dziś już nawet wrogów,
Lecz tylko zimno obojętnych;
Z mórz urodzona, z szumu lasów
Przestałaś już być mową bogów,
A jesteś mową dziś pariasów.
(Kazimierz Tetmajer - Nowina)
Być może będzie to niedziela nowej rzeczywistości politycznej
w kraju lub też czas gorączkowych debat telewizyjnych, przygotowujących
do nowej tury wyborów. Trudno to na trzy tygodnie wcześniej przewidzieć.
Natomiast, że jest to nowa sytuacja, to nie ulega wątpliwości. Wybory
sprzed pięciu lat można określić mianem lekcji z demokracji. Egzaminy
urządza nam życie. O wygranej obecnego jeszcze prezydenta zdecydowało
w dużej mierze zniechęcenie prostych ludzi, dobrze zaprezentowana
zewnętrzność, niechęć do prawdy o ludziach i systemach, a także determinacja
lewicy. Ówczesny prezydent był blisko zwycięstwa, ale nie docenił
chrześcijańskiej cnoty pokory, nie zauważył też roli otoczenia i
skutek nie pozwolił długo na siebie oczekiwać. Dzisiejsza sytuacja
staje się kolejnym etapem dojrzewania w odpowiedzialności za wybór
drogi w Polsce. Ma to być postęp trudny, powolny, ale rzeczywisty,
czy czas kolejnych obietnic bez pokrycia?
Każde wybory niosą za sobą konsekwencje świadomego wyboru
pewnej opcji wartości, sposobu realizowania chrześcijańskiej wizji
Domu Ojczystego. Dlatego moją refleksję chciałbym poświęcić tej warstwie
społeczeństwa, która w przestrzeni historii uznana została przez
wspólnotę narodową za strażniczkę aksjologii tegoż Domu - inteligencji.
Stąd Tetmajerowski cytat. Odnosi się on do poezji, ale można nieco
sparafrazować jego myślowy sens i odnieść do współczesnej sytuacji
tej warstwy społeczeństwa.
Inspiracji do podjęcia tego tematu dostarcza trwająca
od dłuższego czasu dyskusja prasowa na temat roli inteligencji w
życiu społeczeństwa i państwa polskiego. Pytanie bywa stawiane przy
różnych okazjach, zjazdach, sympozjach i jubileuszach. Lubelski Tydzień
Kultury dostarczył kolejnych inspiracji np. przez wystąpienie Pana
Wajdy z jego referatem-wykładem Potop obcości i polskie zacisze.
W zamyśle prelegenta miał on uciszyć polskie niepokoje przed Unią,
a zwłaszcza przed wchłonięciem przez nią tradycyjnego świata wartości,
wypracowanego w tej części Europy, która zwie się Polską. Przezornie
reżyser popularnego w roku 1989 Teatru sumienia powołuje się na tego
samego autora, którego wówczas reżyserował, wykorzystując jego trzy
dzieła: Biesy, Nastasję Filipowną i Zbrodnię i karę i przytacza na
wstępie zastrzeżenie zaczerpnięte z Biesów właśnie, że jego wystąpienie
unikać będzie trzech tematów: Boga, Cara i Rodziny, by w ten sposób
nikogo nie zgorszyć.
I to pierwszy, niepokojący objaw błędu, który popełnia
polska inteligencja, narażając się na obojętność dzisiaj i obcość
w przyszłości.
Jakże można mówić o trosce ojczyźnianej, wyłączając z
refleksji te trzy ważne aspekty, powiedziałbym nawet - podstawowe.
Miejsce Boga w wystąpieniu Autora i działaniu pewnych
kręgów inteligencji zajęło chwytliwe, a niejasne pojęcie "ducha".
Pan Wajda także chętnie tego pojęcia używa na udowodnienie swojej
tezy, że nie ma zagrożenia ze strony "potopu obcości", bo przezwycięży
go owa potęga ducha. Tak wszak, jak twierdzi, działo się po latach
niewoli rozbiorowej, kiedy potęga ducha wyraziła się w udziale Polaków
w powstaniach. Potem był wielki zryw, który przyniósł heroiczne wprost
przykłady duchowej potęgi wyrażonej w walce o wolną Polskę w latach
1914-18. Wreszcie i tu nie oprę się pokusie cytatu: "...wojna 1939-45
była znów dowodem, że Polacy potrafili ´do ostatniej kropli z żył
bronić polskiego ducha´".
Rodzi się pytanie: Skąd Polacy czerpali ową siłę? Pominę
Cara, przejdę do tego, czego Autor wystąpienia uniknął, i powiem
- z Rodziny. To było miejsce, w którym nie bano się czasem w ogniu
debat i dyskusji, niejednokrotnie ukazując wielką wspaniałomyślność
wobec innowierców, mówić o Ojczystym, Polskim Domu i o Bogu. Co ważniejsze,
w tych rozmowach nie traktowano Boga w sposób przedmiotowy. Mimo
grzechów, czasem nawet gorszących, Bóg był Osobą i jako Osobie powierzano
Mu heroizm cnoty i noc słabości. Dziś wielu inteligentów chętnie
posługuje się Bogiem, ale niestety traktując Go bardzo deistycznie,
nieosobowo. Moc, która ujawniła się "wyjściem z kraju niewoli" lat
osiemdziesiątych, była także zaczerpnięta z owej Osobowej obecności
Boga. Tak się przynajmniej wydawało, gdy patrzyliśmy na klęczących
robotników stoczni i kopalń. Gdy Ojczyzna przestała być domem rodzinnym,
w którym jest miejsce dla każdego, a narzędziem wydziedziczenia była
cenzura i polityczne decyzje komunistyczne o artystycznej i intelektualnej
śmierci artystów i inteligencji, to właśnie świątynie stawały się
dla wielu owym domem. Iluż dzisiejszych bohaterów z pierwszych stron
różnorakich periodyków znajdowało w tym domu miejsce! Nikt nie pytał
o ich życie, zasady moralne. Zostali przygarnięci jak dzieci wyrzucone
z należnego im miejsca w rodzinie narodowej. Nigdy nie opuszcza mnie
żal, że w owych czasach za mało miejsca dawaliśmy w tym domu, przekształconym
wówczas we wszechnice wiedzy i świątynie sztuki, ludziom nowym, nieuprzedzonym,
młodym artystom, naukowcom. Kiedy "męczennicy" utrwalali sławę i
nazwiska, oni zostali wysłani na targowiska, do restauracji czy na
miejskie zieleniaki. Nie doczekali się potem wyrazów solidarności
ze strony tych, którzy inspirowali bojkot sceny. Warto pomodlić się
za nich, aby się odnaleźli, pozbyli żalu, a może nawet buntu. Tak,
wtedy rozpoczęła się instrumentalizacja równocześnie Człowiekiem
i Osobowym Bogiem, i początek sprowadzania Go do lamusa "sztuki ludowej". To nieprawda, proszę Pana, że "sztuka ludowa to skansen i jałowość,
która umarła wraz ze śmiercią socrealizmu". To socrealizm wtłoczył
Boga i sztukę ludową do owego skansenu, w czym bardzo często czynnie
uczestniczyła inteligencja, także artyści przygotowujący program
na Boże Narodzenie czy Wielkanoc. To sztuka ludowa pielęgnowana w
Domu, karmiąca się bogactwem Biblii, żywotów świętych, a nawet apokryfów
pozostawiła wielkie bogactwo świadectw o źródle owej inspiracji.
Nie wolno pogardzać tym pomnikiem przeszłości, ale trzeba go uwieczniać,
uwydatniać i inspirować do dalszego rozwoju. W rodzinie pielęgnowano
wreszcie pamięć wielkich twórców kultury. To Dom budował ich wielkość,
owszem, czasem nieco mitologizując. Ale wolę to niż dziwną książkę
prof. Przybylskiego, nominowaną do nagrody "Nike". Dziwną, bo operującą
fałszem i półprawdami. Jakże inaczej określić zamysł autora, który
na kanwie romantycznych losów Wieszczów ukazuje Kościół jako siedlisko
ciemnoty i instytucję, która nakazywała zawieszanie myślenia. Młodzieńczą
kontestację Słowackiego traktuje jako normę zachowań. Chorego na "
towianizm" Mickiewicza - jako ideał buntownika, a głęboko zasłużonych
dla kultury polskiej emigracji Zmartwychwstańców - jako wyrafinowanych
cyników. Zapomniał jakoś o wielkim mistycznym doświadczeniu Słowackiego
podczas jego pielgrzymki do Ziemi Świętej, zakwestionował zasadność
procesów beatyfikacyjnych świątobliwych a wybitnych Zmartwychwstańców,
wreszcie zdyskredytował fakt ogłoszenia Piusa IX błogosławionym.
Tej książki nie da się czytać bez smutku. Raz po raz z goryczą jawi
się pytanie: Ludzie, co się z nami dzieje?
Tak, jeśli Boga "wymiecie się z Domu", jeśli z kultury polskiej
usunie się przeżycie religijne i zdrowy, ofiarny patriotyzm, pozostaje
sprytny chwyt: najlepiej nie mówić, że On jest Panem historii, Ojcem
i Panem człowieka. Lub też zdeprecjonować całe dziedzictwo świętości.
W niedzielnym wydaniu jednego z dzienników redaktor napisał: "Osobliwość
´sprawy kaliskiej´ polega na tym, że wydarzenie stosunkowo małej
rangi winduje się bardzo wysoko. (...) Dlaczego? Bo łatwiej - odwołując
się do autorytetu Jana Pawła II - wzbudzić gniew wyborców na Kwaśniewskiego
w tej (...) sprawie".
Jakież pomieszanie! Nie o autorytet chodzi - chodzi o
świętość Znaku, o szacunek dla powołania, które dane zostaje od Boga
każdemu kapłanowi, każdemu biskupowi, a cóż dopiero Namiestnikowi
Chrystusa. I dlatego "sztuka ludowa" żywi się wiarą, a kształtuje
życiem; ludzie prości przyjmują Jezusa jako swego Zbawcę, a Ojca
Świętego jako przewodnika na tej drodze do zbawienia. Zatem boleją,
bo znieważono publicznie uświęcający gest Krzyża i próbowano wyśmiać
dobrego Człowieka, którego kochamy i bardzo szanujemy. Człowieka,
który też staje się symbolem ludzkiej dobroci i szlachetności, i
dlatego organizują w parafiach nabożeństwa ekspiacyjne. Dom, o którym
tak wstydliwie dziś się mówi, uczył, że każdy prosty człowiek, który
dokona aktu profanacji, powinien wykonać gest ekspiacji. A to była
profanacja i to w wydaniu człowieka, któremu ludzie powierzyli troskę
także nad "Domu tego Świętościami".
Prof. Leszek Kołakowski na owym sympozjum pytał: "Czy
już w pochrześcijańskim czasie żyjemy? Nie sądzę, żebyśmy żyli w
epoce pochrześcijańskiej, ponieważ wierzę, że chrześcijaństwo żyje
tak długo, jak długo żyją chrześcijanie w znaczeniu ewangelicznym (...), ci, którzy potrafią przenieść w nasze czasy ducha Ewangelii,
póki oni są, oni nas, grzeszników, jak gdyby zbawiają". Czy w rewanżu
nie należy im się od inteligencji odrobina szacunku, polegająca na
poszanowaniu ich świętości?
Wreszcie potraktujmy "Cara" jako problem ojczyźniany.
Wszak, co paradoksalne, to władza była inspiracją do tworzenia dzieł,
których Twórcy nie mieli nadziei na doczekanie ich druku. Do niedawna,
do dziś pielęgnuje się tych, którzy wbrew Ojczyźnie chwalą władzę
lub których uznano za swoich pupilków. Zmarły niedawno Giedroyc doczekał
się wielu stron wspomnień, komentarzy. Zasługuje na to, ale czy na
kolanach jedynie? Dlaczego nie skomentować tego, czego on sam nie
ukrywał? Dlaczego nie polemizować z jego krzywdzącym i pogardliwym,
a przy tym nieprawdziwym twierdzeniem: "...to nieprawda, że chłopi
polscy dawali schronienie Żydom" (Notatki redaktora, 4/2000).
Jednocześnie w kraju, w którym raz po raz deklaruje się
wolność słowa, a nawet toczy o nią batalie, nie rozstaliśmy się z
instytucją "półkowników", a więc filmów, których nie dopuszcza się
do publicznej emisji. Mało kto wie, że takim filmem jest dokument
o Herlingu-Grudzińskim Obywatel poeta. Wiedzą o tym elity - dlaczego
milczą? Bo krytycznie wypowiedział się on o Miłoszu, bo nie wyraził
należytego zachwytu nad Gazetą Wyborczą.
Po II wojnie światowej, ku oburzeniu emigracji Kossak-Szczucka
wróciła do Ojczyzny. Swoim postępowaniem pokazała, że wiernym można
być wszędzie. Jeszcze na emigracji, śledząc zachowania polskich elit
wobec dyskryminacji i martyrologii bp. Kaczmarka, napisała w liście
otwartym do tygodnika Dziś i Jutro: "Dziś, kiedy ten opiekun ubogich,
dalekowzroczny społecznik, zmuszony został do nazwania się szkodnikiem,
wrogiem Narodu, a Wy, Wy przyklasnęliście temu!! (...) Bezbożny sąd
oskarżający biskupów polskich o urojone przestępstwa, w rzeczywistości
o to, że bali się Boga więcej niż ludzi, nie zadziwił nikogo (...)
Poczynania władz marksistowskich budzą wstręt i grozę, nie zdziwienie.
Lecz jakież stanowisko zajmujecie wobec zbrodni dokonanej, Wy, katolicy?
Zabieracie głos, by przywtórzyć oskarżycielom. I nazywacie się nadal
katolikami? I Wasz tygodnik zachowuje podtytuł ´katolicki tygodnik
społeczny´?" (Mirosława Pałaszewska, Zofia Kossak, s. 225-226).
Nie zdradziła swojej wierności także po powrocie do kraju.
Kiedy w 1966 r. przyznano Jej Nagrodę Państwową I stopnia, miała
odwagę napisać: "(...) Jestem pisarką katolicką, związaną wiernie
z Kościołem (...). W ostatnich dniach przebieg apolitycznych, religijnych
obchodów milenijnych zakłóciły wypadki znieważenia kultu Matki Bożej,
raniąc boleśnie serca wierzących Polaków, w tej liczbie moje. Uświadomiłam
sobie wtedy, że rozdźwięk między lekceważeniem przez Władze Państwowe
uczuć religijnych ludności a równocześnie przyznawanie przez te same
Władze nagrody literackiej pisarce katolickiej - jest tak wielki,
że wydaje się być omyłką, nieporozumieniem" (ib. 264-265).
Pozostawiam skierowane do tygodnika Dziś i Jutro pytanie
pisarki, wówczas jeszcze emigrantki. Żeby nie wyglądało na eksces,
wyrażam wielkie uznanie tym wszystkim, którzy bez demagogii, ale
w poczuciu wierności i własnej godności walczą o miejsce dla Boga,
Ojczyzny i Rodziny.
Zamordowany przed dziesięcioma laty prawosławny duchowny
- o. Aleksander Mień tak napisał w jednym z listów: "Kiedyś S. Bułgakow
porównał Kościół do świątyni, w której jest kruchta i dziedziniec.
Porównanie to powtórzył Paweł VI w encyklice Ecclesiam suam. Zgadzam
się, że zarówno świątynny dziedziniec, jak i kruchta odnoszą się
do świątyni, jednak nie są świątynią. Nie należy się kręcić po dziedzińcu,
należy wejść do kościoła".
Oto moje wielkie pragnienie i zaproszenie. Nie debatujcie
w kruchtach i na dziedzińcach - wejdźcie do kościoła, który jest
święty, mimo słabości swoich członków, świętością Chrystusa, i swoim
talentem starajcie się jak misjonarze pomóc innym wejść do kościoła.
Wtedy przestaniecie się lękać mówić o Bogu, Ojczyźnie i Rodzinie,
bo to wcale nie muszą być tematy gorszące - pulsują bowiem treścią,
są dumą. Wszak:
Ojcowski dom to istny raj,
dar Ojca niebieskiego.
Chociażbyś przeszedł cały świat,
Nie znajdziesz nic piękniejszego....
Pomóż w rozwoju naszego portalu