Arturo Dreifinger urodził się w 1938 r. we Lwowie. Matce udało
się cudem uciec z małym dzieckiem po wkroczeniu hitlerowców do miasta
w 1941 r. Przeczuwała, że z ponadstutysięcznej społeczności żydowskiej
uratują się nieliczni. Ojciec przeżył wojnę, służąc w Armii Czerwonej.
Cała trójka, znowu cudem, spotkała się po wojnie - w 1945 r. - w
Pradze. Przez Francję wyjechali do Argentyny. Chcieli żyć jak najdalej
od miejsca straszliwych przeżyć. Pragnęli o wszystkim zapomnieć.
Temat wojennych doświadczeń nie był nigdy przedmiotem rozmów. Każda
próba powrotu do lat dzieciństwa, podejmowana przez Artura, kończyła
się nerwowym "daj spokój". Ale spokój nie przychodził. Arturo miał
ciągle przed oczyma obrazy, które głęboko wryły się w jego podświadomość.
Dr Wanda Półtawska, były więzień obozu koncentracyjnego, określa
to zjawisko terminem - hipermnezja.
Założył rodzinę. Ma troje dzieci i wnuki..., a jednak
przeżycia wojenne domagają się powrotu do Lwowa, Warszawy, Krakowa,
Częstochowy, Pragi. To są miejsca naznaczone strachem, ale też pamięcią
o doznanym dobru.
Za namową byłego ambasadora w Chile - prof. Zdzisława Ryna
przyjechał do Polski w 2000 r., by wraz z żoną, Normą Luciją, szukać
tych, którzy pomogli mu ocaleć. Arturo Dreifinger, ukrywający się
wraz z matką w Warszawie po aryjskiej stronie pod zmienionym nazwiskiem,
jako Tadeusz Adam Stenafka, pragnie tylko jednego - spotkać tych,
którzy koszmar holokaustu pomogli mu przeżyć jako doświadczenie łańcuszka
dobra, współczucia i solidarności. Małe żydowskie dziecko zapamiętało
właśnie to - gesty dobroci pomagające przetrwać paraliżujący strach
skazanego na śmierć przez demoniczną ideologię Hitlera.
Blisko miesięczny pobyt w Krakowie, z krótkimi wypadami
do Lwowa, Częstochowy, Warszawy i Pragi, pozwala dziś 62-letniemu
Arturowi przeżyć to samo - życzliwość ludzi przywracających pamięć
o tamtych straszliwych latach, których nie sposób zapomnieć. Szczególnie
jednego człowieka chciałby Arturo spotkać - katolickiego księdza,
który w zimie 1944 r. przygarnął go na kilka miesięcy do swego pokoju,
który dzielił - jak sądzi Arturo - z matką. Odwiózł on malca do sierocińca
w Krakowie. Może tym księdzem był Antoni Marchewka, zmarły w 1973
r. legendarny redaktor naczelny (1945-53) tygodnika Niedziela. Nie
jest wykluczone, że kobietą, którą zapamiętał Arturo-Tadzio, była
słynna pisarka, zapisująca wtedy w Częstochowie swoje wspomnienia
z oświęcimskiego piekła. Być może. Prawdy ani Arturo, ani my już
chyba nie poznamy.
Czy twarz ocalałego Arturo Dreifingera pomoże nam pełniej
zrozumieć prawdę o holokauście? To pytanie dla mnie nie jest retoryczne.
Pełne ufności oczy Arturo mówią mi, że Bóg jest mocniejszy od śmierci,
solidarność silniejsza od strachu, a miłość większa od nienawiści.
Być może ktoś z Was, Drodzy Czytelnicy, zapamiętał podobne
ślady solidarności, pomagające przetrwać anonimowym dzieciom żydowskim,
które dopiero dziś szukają tych, którzy pomogli im przeżyć. Te ślady
warto utrwalić, warto i trzeba o nich pamiętać. Nie wolno zagubić
twarzy ocalałych i tych, dzięki którym jest nam dane te twarze oglądać.
Pomóż w rozwoju naszego portalu