Bezdomni, głodni, brudni, zawszeni, odrzuceni, migranci, włóczędzy,
alkoholicy, narkomani, poddani przemocy, poniżani, sami siebie poniżający,
starzy i młodzi, niezdolni wydobyć się z głębin hiobowego losu, nieszczęśliwi,
rozdzierająco smutni, skazani na klęskę... - są wyzwaniem do naszego
miłosierdzia, o czym stale przypomina Ojciec Święty Jan Paweł II.
Liczba biedaków wciąż się zwiększa - mówi br. Tadeusz,
albertyn z Krakowa. - Poszerza się obszar ubóstwa, bezrobocia, bezdomności,
rozbitych rodzin, patologii. Trzeba im pomóc. Oni potrzebują nie
tylko chleba i noclegu. Są dziećmi Bożymi.
Są na dworcach, w domach nazwanych imieniem św. Brata
Alberta, koło kościołów i klasztorów. Stoją w kolejce po gorącą zupę
i kawałek chleba. Z naczyniami, z torbami. Wyszli z rumowisk, piwnic,
ziemianek. Modlą się szybko, jedzą łapczywie. Przy albertyńskich
domach, przy ulicach: Estery, Pawiej, Skawińskiej i Kościuszki w
Krakowie przysiadają, nie mogąc ustać. Inni stoją w kolejce do kotła.
Odmawiają cząstkę Różańca, ale patrzą w stronę kotła... Skąd są?
Z dworca, z noclegowni, kanałów ciepłowniczych, piwnic, klatek schodowych...,
rodzin.
Podbite oczy, rozczochrane włosy, niezdrowe kolory na
wychudłych twarzach, obszarpani, brudni, cuchnący. Co dla nich znaczy "
Błogosławieni ubodzy"?
Człowiek zwany "Ogniem" budził się rano w kanałach krakowskiego
Łęgu, wciśnięty między dwie rury, w smrodliwym gorącu, gdzie łatwiej
pociągnąć z butelki "rodżera" (denaturat rozcieńczony wodą), niż
oddychać. "Ogień" nie pożył w kanale długo, bo pił na umór i był
jednym z ludzi-pochodni. Do ludzi-szczurów i ich podziemnych nor
trafiają policjanci, panie lekkich obyczajów i pracownicy Miejskiego
Przedsiębiorstwa Energetyki Cieplnej.
Gdy kontrole się zjawiają, dzicy lokatorzy uciekają,
ale potem znowu wracają. Gdzie mają się schronić przed chłodem?
Niektórzy spędzają w kanałach już piątą zimę. Wegetują
w przeraźliwym smrodzie i duchocie, wśród spalonych szmat, butelek
i rozkładających się resztek jedzenia, przy ogarku świeczki. Nauczyli
się żyć bez łazienki i kuchni.
Władzio już 18 lat nie był w domu. W kanałach go nie
lubią, bo Władzio śmierdzi denaturatem i stęchlizną, co czuć na 15
metrów. Kiedyś miał przyjaciela, ale ten 3 lata temu zasnął snem
wiecznym między dwiema parującymi rurami. Było to przed świętami
i Władzio nie miał już komu składać życzeń, dlatego nazwali go "sierotką".
Staszek - robotnik po pięćdziesiątce. Mieszkał w kanale
trzy lata. Pracował w hucie, ale pił, więc mu podziękowali. Szczęściem
trafił na swoją rurę. Pijackie życie zniszczyło Staszkowi zdrowie
i dawny lokator kanału został szacownym rencistą mieszkającym w nowohuckim
hotelu robotniczym.
Marek - student po 3 latach medycyny, trzydziestolatek.
Konflikt w rodzinie. Nie miał pracy. Handlował. Do kanału trafił
5 lat temu. Teraz umył się, ogolił, zaczyna pracować i myśli o wynajęciu
mieszkania.
Romek - młodziutki, skłócony z całym światem, zdradzony
przez dziewczynę, targany wisielczymi nastrojami, szuka ukojenia.
Sławek - inteligencik, fantasta i mitoman, trochę schizofrenik.
Wiesław - lat 27. Miał zostać na gospodarce, ale pokłócił
się z bratem i wyszedł z domu w jednej koszuli. Potem pisał listy
z miasta, że mu dobrze. Kiedyś dzielnicowy spotkał młodą kobietę,
która pokazała mu zdjęcie brata i zapytała, czy go nie zna. Policjant
zaprowadził ją do Wiesia - między rury. Usmolonego i pijanego zabrała
do domu.
Jacek - alkohol, rozwód, dwoje dzieci, do których tęskni.
Sympatyczny, wyciszony, już się nie buntuje i pokornie znosi swój
bezdomny los.
Antek - mieszkał w kanale 2 lata, potem w ziemiance przy
wale Wisły. Wykopał 2 pokoje, jadalnię i sypialnię. Całość przykrył
daszkiem z papy. Pewnego dnia zniknął.
Wszyscy zgodnie udajemy, że nie ma problemu. Pomoc społeczna
i władze miasta starają się zapomnieć, że w kanałach żyją ludzie.
Tysiąc porcji zupy nie oznacza wcale 1000 bezdomnych,
gdyż są tacy, którzy co godzinę trafiają do jakiegoś przytuliska
z kuchnią, podczas gdy inni nie korzystają z nich wcale. Trudno więc
dociec, ilu lokatorów mają węzły ciepłownicze, pustostany (głównie
w krakowskim Podgórzu), budynki remontowane całymi latami, a ilu
koczuje na dworcach, w zakamarkach i opuszczonych piwnicach. "Komfortowe"
warunki zapewniają bezdomnym altanki na działkach. Są też "turyści"
- z własnymi namiotami i śpiworami. Niektórym musi wystarczyć wrak
samochodu, opuszczona pakamera lub barakowóz.
W Krakowie żyje 2-3 tys. bezdomnych. Większość krakowian
przypomina sobie o nich z okazji świąt, gdy mówi się o Wigilii na
dworcu, na którą co roku przychodzi coraz więcej osób. Wielu z nich
uczestniczy też w Wigilii w przytuliskach i przy kościołach.
W przytulisku dla kobiet przy ul. Malborskiej nocuje
ok. 60 osób. Więcej kobiet już tu się nie zmieści. Niektóre pozostają
2-3 dni, inne trochę dłużej.
Miejski dom dla bezdomnych mężczyzn przy ul. Makuszyńskiego
istnieje od kilku lat. Może pomieścić ponad 100 osób, zwykle z kanałów
i dworców. Dom przyjmuje każdego trzeźwego. Obowiązkiem pensjonariusza
jest szukanie pracy.
Bezdomni przyjmowani są po południu, a rano, po śniadaniu,
muszą budynek opuścić. Mogą korzystać z łazienki, bufetu, biblioteki,
telewizji... Muszą trochę popracować w kuchni i przy sprzątaniu.
Na ogół ci ludzie nie potrafią sobie poradzić i odnaleźć
się w życiu. Kursują więc między noclegowniami po całej Polsce. Stanowią
odrębną grupę. Znają się między sobą i porozumiewają się własnym
slangiem. Nie mogą lub nie chcą znaleźć zarobkowego zajęcia. Włóczęgostwo,
noclegownie, schroniska, kanały stają się ich stylem życia.
Zjawisko bezdomności zaczyna przerażać. Potrzeba pieniędzy,
więcej ludzi ofiarnych i chętnych do pomocy, szczególnie zimą.
Kuchnia Caritas przy ul. Dietla wydaje codziennie ok.
1000 porcji zupy z chlebem. W przytulisku Braci Albertynów przy ul.
Kościuszki 8 braci opiekuje się 60 ubogimi i bezdomnymi pensjonariuszami
oraz przygotowuje ciepłą strawę dla całej rzeszy. Stali mieszkańcy
mogą uczestniczyć w codziennej Mszy św. sprawowanej przez o. Euzebiusza
w domowej kaplicy.
Przy ul. Pawiej, koło dworca, w budynku pozyskanym parę
lat temu w stanie ruiny, dzieją się rzeczy zadziwiające swym tragizmem
i jednocześnie optymizmem. Kłębiący się, zgłodniały, mętny tłumek
przed bramą czeka na miskę zupy i kromkę chleba... Wreszcie łapią
miski z zupą i łapczywie siorbią. Kocioł stulitrowy raz - godz. 15.00,
drugi raz - godz. 19.00. Na stałe mieszka tu 5 osób. Opiekują się
bezdomnymi. Są łóżka z pościelą, jakieś stoliki, szafki, konieczne
naczynia, łazienki, toalety. Z rudery zrobił się dom. Na noc wciska
się tu niekiedy i 100 bezdomnych. Wyśpią się w cieple. Rano myją
się, posiedzą, pogadają i wychodzą na miasto. To zasługa albertyńskiej
wrażliwości miłosiernej Wspólnoty "Chleb i Światło" br. Joachima,
liczącej 35 osób.
Działalność placówek charytatywnych jest możliwa dzięki
dotacjom z ośrodków pomocy społecznej i darom ludzi ofiarnych; zazwyczaj
biednych. Bogaci wolą sponsorować wielkie, spektakularne akcje, które
im przynoszą rozgłos i prestiż.
Trudno jest znaleźć receptę na uleczenie nędzy, która
straszy, rozszerza się i przygnębia. Konieczna jest współpraca instytucji
świeckich i kościelnych, bowiem wszyscy jesteśmy odpowiedzialni za
naszych braci.
Pomóż w rozwoju naszego portalu