Bierzmował mnie Biskup Lubelski...
Był to 1947 r., chodziłem wtedy do drugiej klasy Gimnazjum
i Liceum im. Jana Zamoyskiego w Zamościu. Należałem także do prawdziwego
jeszcze harcerstwa. W połowie maja nasze gimnazjum odwiedził ówczesny
biskup lubelski, ks. Stefan Wyszyński: na drugi dzień miał nam udzielić
sakramentu bierzmowania.
Na ul. Akademickiej pojawił się duży, czarny chevrolet,
nazywany wówczas "demokratką", i zatrzymał się na wprost wejścia
do szkoły. Byliśmy zgromadzeni na chodniku - i w pewnym momencie,
jak na komendę, pobiegliśmy w kierunku biskupiego samochodu - aby,
podnosząc samochód do góry, jak najserdeczniej powitać naszego Gościa!
Było nas wielu, od najstarszych do najmłodszych, limuzyna szeroka, "
wygodna" do dźwigania, więc udało się parę razy wywindować ją w górę.
Ksiądz Biskup spogladał przez szybę z łagodnym uśmiechem, nie robił
wrażenia przestraszonego, co jeszcze bardziej dopingowało nas do
takiego właśnie manifestowania radości. W końcu któryś z profesorów
zareagował i nakazał zaprzestać tej spontanicznej zabawy. Ksiadz
Biskup wysiadł z wozu, przyjął to nasze szczególne powitanie z prawdziwą
wyrozumiałością, bynajmniej nie poczuł się nim urażony. Dopiero później,
po zakończeniu biskupiej wizyty, dostaliśmy ostrą reprymendę od dyrektora
szkoły - Michała Bojarczuka. Wytknął nam dużą nieodpowiedzialność,
naganny sposób wyrażania szacunku dla Dostojnego Gościa i kompletny
brak wyobraźni...
Ale w gruncie rzeczy Dyrektor nie miał nam za złe takiego
zachowania, rozumiał naszą radość i doceniał spontaniczność. I tak
cała sprawa rozeszła się po kościach.
Na drugi dzień, 16 maja 1947 r. zebraliśmy się w naszym
ukochanym szkolnym kościółku (kościół św. Katarzyny) na Mszy św.,
aby po jej zakończeniu przyjąć z rąk Księdza Biskupa sakrament bierzmowania.
Otoczyliśmy wejście do kościoła z obu stron długim szpalerem i wraz
ze swoimi świadkami bierzmowania oczekiwaliśmy tej podniosłej chwili.
Wspólnym świadkiem całej naszej klasy był, o ile dobrze pamiętam,
prof. Jan Składnik, łacinnik i matematyk. Najbardziej nas, najmłodszych,
ciekawiło, jak to będzie z tym "uderzeniem w policzek", o którym
mówił Ksiądz Katecheta, a o co przecież głupio było go pytać.
Bierzmowanie przyjmowały także dziewczyny z żeńskiej
strony - nie istniała wówczas koedukacja, były dwie oddzielne szkoły,
które mieściły się w tym samym historycznym budynku Akademii Zamojskiej.
Dziewczęta wystąpiły gromadnie w mundurkach harcerskich, my natomiast
- w "mundurkach szkolnych". Daję tutaj cudzysłów, bo cóż to były
za mundurki, mój Boże, w dwa lata po wojnie! Każdy ubrał co tam miał
najlepszego, byleby w miarę możliwości na granatowo. Rozwodzę się
nad tym jak byliśmy ubrani nie bez kozery, gdyż na tablicy upamiętniającej
uroczystość naszego bierzmowania, wmurowanej kilka lat temu w szkolnym
kościele św. Katarzyny, napisano, iż "Stefan Kardynał Wyszyński,
ówczesny biskup lubelski, udzielił harcerkom sakramentu bierzmowania"
.
Ja przybrałem sobie imię Jerzy, nie sam jeden zresztą,
bo przecież ten Święty, pogromca smoka, był naszym, harcerzy, patronem!
* * *
Po zapadnięciu zmroku zaplanowano na obrzeżu miasta ognisko
harcerskie całego Hufca. Oczywiście, z udziałem Księdza Biskupa.
Pojawił się, a jakże, i usiadł na przygotowanym wcześniej fotelu,
nieco powyżej ogniska. Był bardzo pogodny, a nawet momentami rozbawiony
- słuchajac skeczów i żartów harcerskich. Razem z nami nucił obozowe
i wycieczkowe piosenki. Pod koniec ogniska nastąpił jednak niemiły
zgrzyt. Była w naszym gimnazjum drużyna grupująca najstarszych chłopców,
często bardzo "przerośniętych", a nawet z konspiracyjną przeszłością.
To oni właśnie, ci najstarsi, rozbawieni wesołą atmosferą ogniska,
zaczęli w pewnym momencie kwitować występy harcerek skandowaniem
pseudodowcipnych odzywek (znanych z męskich obozów), w rodzaju: A
fe, a fe, a fe, fenomenalne! Albo jeszcze gorzej: Ale do du, ale
do du, ale do dużej doszły wprawy! Prowadzacy ognisko komendant Hufca,
hm. Józef Bojar, sam związany w czasie okupacji z akowską konspiracją,
zesztywniał z gniewu i ze wstydu. Ale wytrzymał do końca te "żarty"
. Ksiadz Biskup jakby ich w ogóle nie dosłyszał, tak dobrze, jak
sądzę, kamuflował swoje zaskoczenie. Na całe szczęście ognisko miało
się już ku końcowi, głupawe odzywki wybrzmiały, a my spontanicznie,
bardzo serdecznie pożegnaliśmy naszego Gościa. Biskup wsiadł do stojącego
opodal samochodu i odjechał. I wtedy się zaczęło! Komendant głośno
dał wyraz swemu oburzeniu, bezceremonialnie skarcił słownie winnych
tych wyskoków i zapowiedział dalsze konsekwencje wobec całej "dorosłej"
drużyny. Następnie zakończył ognisko, nakazując "żartownisiom" pozostanie
na miejscu.
Podobno "rozmowa" z nimi trwała długo w noc, jaki był
jej przebieg, nie wiem, w każdym razie nasi starsi koledzy przez
kilka najbliższych dni chodzili ze spuszczonymi głowami, nie patrząc
nikomu w oczy... Tak właśnie kiedyś, w czasach w miarę normalnych,
wychowywano nas i uczono kultury zachowania.
Ks. Wyszyński widział sercem
Teraz będzie opowieść druga o księdzu Stefanie Wyszyńskim,
kardynale już i Prymasie Polski.
W czasach mojej młodości przyjaźniłem się w Krakowie
z jednym panem, dużo starszym ode mnie, dotkniętym nieszczęściem
w postaci garbów. Był on na tyle sprawny, że chodził bez większych
trudności i pracował zawodowo jako adiunkt w jednej z krakowskich
wyższych uczelni. Psychicznie ratowało go przede wszystkim optymistyczne
usposobienie, ale w głębi duszy czuł się ogromnie samotny. Był przed
wojną uczniem którejś ze szkół, bodajże w Łodzi, gdzie religii uczył
ksiądz Wyszyński. I tutaj zaczyna się historia niebywała. Otóż Prymas
Polski Stefan Wyszyński, ilekroć był w Krakowie, przed aresztowaniem,
jak i po wyjściu z internowania, z reguły telefonował z Kurii do
swego byłego ucznia: Szczęść Boże, Oleczku. Jestem właśnie w Krakowie
- zapraszam Cię jutro na Franciszkańską na śniadanie. Trzeba pogadać!
Trwało to aż do śmierci mojego przyjaciela.
Ileż musiało być w tym wspaniałym Człowieku i Kapłanie
prawdziwie Chrystusowej miłości, skoro przez tyle lat pamiętał o
dawnym wychowanku dotkniętym kalectwem i starał się być mu pomocnym
w jego prawdziwym, skrywanym przed światem życiu! Taki już widać
urodził się ten Sługa Boży wciąż umacniający swoją świętość, który
wkrótce niewątpliwie dostąpi zaszczytu przebywania w gronie błogosławionych.
PS 1. Moich szkolnych kolegów, czytających ewentualnie
ten tekst, proszę o wyrozumiałość, jeśli wspominając zdarzenia sprzed
pięćdziesięciu czterech lat przekręciłem jakieś szczegóły.
PS 2. Często "licytujemy się" z żoną, kto z nas miał większe
szczęście: ja, bierzmowany przez lubelskiego Biskupa, a następnie
Prymasa Polski i Prymasa Tysiąclecia, czy też żona, której kilkanaście
lat później sakramentu bierzmowania udzielił ówczesny biskup krakowski
Karol Wojtyła...
Pomóż w rozwoju naszego portalu