Był więc ks. Zieja człowiekiem Lasek - tej niezwykłej instytucji, która była nie tylko ośrodkiem rehabilitacji niewidomych, ale także miejscem kształtowania wyjątkowej duchowości łączącej w sobie zdrową doktrynę tomizmu z franciszkańskim duchem ubóstwa i pięknem liturgii benedyktyńskiej. Już na czterdzieści lat przed Soborem Watykańskim II głosił, że Kościół to wspólnota wszystkich wiernych, razem z księżmi i biskupami, wspólnota zgromadzona przez Chrystusa i prowadzona przez Ducha Świętego.
Prorok XX wieku
Reklama
Jego drogi wciąż przecinały się z drogami późniejszych kandydatów na ołtarze - św. Urszuli Ledóchowskiej, która mówiła o nim „bardzo dobry i święty”, bp. Łozińskiego, m. Róży Czackiej. Przyjaźnił się z Maxem Josefem Metzgerem, Bratem Pawłem, Niemcem zamordowanym później przez hitlerowców, był wśród Żydów, narodu skazanego na zagładę, angażując się m.in. w działalność Rady Pomocy Żydom „Żegota”. Jako sygnatariusz Komitetu Obrony Robotników, jednej z pierwszych jawnych organizacji opozycyjnych powstałych za „żelazną kurtyną”, ujął się za bitymi i prześladowanymi przez komunistyczną dyktaturę. Odważnie głosił prawdę - zarówno wtedy, gdy bronił aresztowanego prymasa Polski kard. Stefana Wyszyńskiego, jak i wówczas, gdy publicznie mówił o Katyniu i agresji 17 września. Jednocześnie był człowiekiem pojednania, w testamencie nakazał, by w czasie jego pogrzebu nie było żadnych przemówień, a tylko modlitwa o pokój między narodami całego świata, szczególnie o jedność braterską Polaków, Litwinów, Białorusinów i Ukraińców.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Świadek Ewangelii
Znakiem rozpoznawczym jego duchowego szlachectwa była Ewangelia. „Dla mnie kapłaństwo to jest to, co w Ewangelii napisano” - to był cały jego program. „To, co się nazywa katolicyzmem i jako takie jest cenione, szerzone - to nie wystarcza. Trzeba zwrócić uwagę na życie Ewangelią, na to, do czego ona wzywa, czego wymaga”. Porywał za sobą ludzi wszystkich warstw i stanów. „Żyć Ewangelią to trud nieustannej konfrontacji ze słowami Jezusa - pisał Jerzy Klukowski po śmierci ks. Ziei - to nieustanne kwestionowanie zastanych układów, a przede wszystkim swojej wygodnej pozycji, nawyków, przyzwyczajeń. To świadomy wybór drogi pod prąd panujących układów społecznych, regulowanych zwyczajem i mentalnością ludzi poszukujących swego własnego interesu. Nie tylko w społeczeństwie świeckim, ale - co wielu wydaje się paradoksem - jakże często również wśród ludzi Kościoła”.
Płomienny kaznodzieja
O jego kaznodziejstwie opowiadano legendy. „Był li drugim Skargą, jak twierdzono? - pytała Zofia Kossak-Szczucka w artykule zamieszczonym w prasie polonijnej. - Nie wiem. Natomiast wiem z całą pewnością, że nie mówił sam przez siebie. Przychodził onieśmielony, jak gdyby zakłopotany widokiem tylu obecnych, klękał... Zaczynał mówić nieudolnie, zacinając się, powtarzając, aż powoli Duch zstępował na niego. Jak gdyby usunęły się jakieś zapory, słowa stawały się bystre, celne, zdania rwące, myśl jaśniała blaskiem, śmiałością, polotem. Porywał zasłuchanych, mówił w uniesieniu jak prorok. Gdy wymawiał Najświętsze Imiona, zdawał się spoglądać w Niebo otworzone. Ciągnął za sobą oporne troki umysłów, zmuszał, by płonęły jak on. Był drabiną, po której wspinaliśmy się ku Bogu, kubkiem podającym do ust wodę żywota. Letnich przeobrażał w gorących, gorących - w płomiennych”. Był wrażliwy na krzywdę ludzką i niesprawiedliwość społeczną. „Omawiając siódme przykazanie - pisała Kossak - stwierdzał, że Bóg, który wszystko przewidział, zaopatrzył ziemię w wystarczającą ilość środków żywności dla ludzi każdej epoki”.
***
Taki był ks. Zieja. Ludzie go kochali i trudno nawet dzisiaj wymienić wszystkie tytuły, którymi go obdarzali - sam ks. Zieja czułby się zapewne zakłopotany, gdyby je usłyszał. Ale chyba najwymowniejsze świadectwo pozostawił anonimowy człowiek, który przed wojną w Radomiu napisał na drzwiach jego mieszkania: „Tu mieszka dobry ksiądz”.
Więcej na stronie internetowej: