Reklama
Był rok 1978. Na warszawskie lotnisko Okęcie przybył młody fotoreporter Ryszard Rzepecki. Z aparatem zawieszonym na szyi wszedł do saloniku VIP-ów i zauważył kard. Wojtyłę, który za chwilę miał wylecieć do Rzymu na pogrzeb Jana Pawła I. Obok stali księża, wśród nich ks. Stanisław Dziwisz. Rzepecki podszedł do niego i zapytał: „Czy jest zwyczajem, że kapelan zostaje w Watykanie, gdy kardynała wybierają na papieża?”.
„Nie miałem wtedy absolutnie żadnych przeczuć, do głowy mi nie przyszło, że kard. Wojtyła może zostać papieżem, a ks. Dziwisz zamieszka w Watykanie - opowiadał pan Ryszard. - Zapytałem tak po prostu, by zacząć jakąś rozmowę”.
Wtedy ks. Dziwisz odpowiedział, że nie ma takiego zwyczaju. A księża stojący obok zaczęli się śmiać: „Słuchaj, on się z ciebie zgrywa...!”. Ks. Dziwisz odparł wtedy żartem: „To ja mu dam po powrocie z Rzymu!”.
Gdy kilka tygodni później Rzepecki spotkał ks. Dziwisza na konferencji prasowej w przeddzień inauguracji pontyfikatu w Watykanie, wyszeptał do niego: „A nie mówiłem!”. Ks. Dziwisz roześmiał się.
Była sobota. Za chwilę miała się zacząć konferencja. Wziął na nią prawie wszystkie obiektywy i aparaty, jakie miał. Biegł do sali za Bramę Spiżową, by zająć dobre stanowisko. Tron papieski stał na środku, a po obu stronach - szpaler dziennikarzy. Ojca Świętego widział bardzo dobrze. Wtedy właśnie Rzepecki zrobił pierwsze zdjęcie Janowi Pawłowi II.
Zdjęcie życia
Następnego dnia, podczas Mszy św. inauguracyjnej stał 200 m od tronu papieskiego. Ponieważ mógł przesłać do Warszawy tylko jedno zdjęcie z tej uroczystości, zdecydował, że będzie to moment homagium, a więc oddanie czci Papieżowi przez kard. Stefana Wyszyńskiego. Zdjęcie zrobił dokładnie w chwili, kiedy Prymas Tysiąclecia całował Papieża w rękę.
„Z wrażenia nie zdjąłem palca ze spustu migawki. Po wywołaniu okazało się, że mam zdjęcie, ale zupełnie inne, z wydarzenia, jakie rozegrało się w sekundę potem: jak Papież całuje w rękę kard. Wyszyńskiego! Jest to zdjęcie mojego życia. Nigdy w historii taka sytuacja się nie zdarzyła” - wspominał Rzepecki.
Anegdotami o Papieżu sypał jak z rękawa. „Pamiętam takie zdarzenie - opowiadał - w katedrze w Anglii orszak papieski zmierzał do ołtarza. Nagle kobiecie, która stała w pierwszym rzędzie, upadła biała chusteczka. Gdy orszak przeszedł, Papież zatrzymał się, bez słowa podniósł tę chusteczkę, podał jej i poszedł dalej. Następnego dnia prasa angielska pisała, że Jan Paweł II to «gentelman w całej okazałości»”.
A oto inna opowieść Rzepeckiego: „Miałem robić zdjęcia na spotkaniu Ojca Świętego z Polonią na Filipinach. Gdy więc Papież wszedł do sali, mechanicznie zacząłem go fotografować. A on, ku memu przerażeniu, szedł prosto na mnie. W pewnym momencie przestałem robić zdjęcia. Po chwili usłyszałem: «Co tam słychać w Polsce, co się tam dzieje?». Był to rok 1982, studenci w Krakowie podjęli strajk. Ponieważ jednak od tygodnia przebywałem już na Filipinach, nie mogłem Ojcu Świętemu nic opowiedzieć. Widziałem, jak bardzo był zawiedziony”.
Często opowiadał też, że Papież rozumiał wagę fotografii i ułatwiał pracę fotoreporterom. I że nigdy do zdjęć nie pozował, jednocześnie dobrze na nich wychodząc. A doświadczenie Rzepecki miał wielkie, uczestniczył w 72 pielgrzymkach Papieża na całym świecie. I bardzo to cenił, czuł się „niezasłużonym wybrańcem losu” - jak mówił.
Naprawdę kochał Kościół
Zjeździł też świat z kard. Józefem Glempem. To on udokumentował całą posługę Prymasa Polski.
Nie ulega wątpliwości, że praca była jego wielką życiową pasją. I że bez zdjęć Rzepeckiego nie sposób przedstawić ostatniego półwiecza życia Kościoła.
Pan Ryszard świetnie znał Kościół. I kochał Kościół. Darzył też szacunkiem hierarchię. Dlatego denerwował się nieraz na młodych kolegów, którzy zdjęcia na uroczystościach religijnych robili niestosownie ubrani. On sam, zawsze w nienagannym stroju, pod krawatem, w garniturze i białej koszuli, dawał przykład postawy fotoreportera.
Lojalny do bólu, dyskretny, z ogromnym poczuciem obowiązku. Nawet gdy nie miał już sił, a objawy choroby mocno dawały mu się we znaki, dzwonił do mnie i pytał, czy ma jechać na jakąś imprezę, by potem zamieścić z niej zdjęcia w „Niedzieli w Warszawie”. A kiedy czasem odpowiadałam, że niekoniecznie, bo wszystko się w gazecie nie zmieści, wyrażał swoje wielkie zdumienie: „Jak to, takie ważne zdarzenie, przyjedzie biskup, będą tłumy ludzi, a wy o tym nie napiszecie...?!”. Dla Rzepeckiego nie było mniej ważnych wydarzeń w Kościele.
Jak zaczęła się jego wielka życiowa przygoda? Kiedy był małym chłopcem, babcia kupiła mu aparat fotograficzny „kodak baby” i zaczął robić pierwsze zdjęcia. Od czasów liceum fotografia stała się już jego pasją. Aż w końcu dziadek Stanisław Cat-Mackiewicz podsunął mu pomysł, by został fotoreporterem. Dlatego dostał od niego w prezencie znakomity, markowy aparat rolleiflex.
- Pierwszą publikację miał jeszcze w liceum - w „Głosie Nauczycielskim”. Pracę profesjonalną zaczynał w Centralnej Agencji Fotograficznej, gdzie zaopiekował się nim Zygmunt Wdowiński, którego uważał za nauczyciela fachu - wspomina Krzysztof Rzepecki, syn fotoreportera.
Potem pracował krótko w telewizji, wreszcie, w „Słowie Powszechnym” - później w „Słowie. Dzienniku Katolickim”. I wtedy zaczął obiektywem swego aparatu rejestrować życie Kościoła w Polsce, jeszcze od czasów kard. Wyszyńskiego.
Mało kto wie, że na jubileusz siedemdziesięciolecia urodzin przygotowywany był z Rzepeckim wywiad rzeka, w którym wyraźnie określa swą działalność jako posłannictwo.
Wywiadu rzeki nie dokończył. Odszedł 4 września, w wieku 68 lat. Zostało po nim potężne archiwum. Ponad dwa miliony tradycyjnych zdjęć zarejestrowanych na kliszach i kilkadziesiąt tysięcy w zapisie elektronicznym. Z pewnością znajdą one stałe miejsce w historii Kościoła i w dziejach Polski tego okresu.
A pan Ryszard nadal pewnie fotografuje. Bo w niebie mamy przecież robić to, co najbardziej kochamy.
Pomóż w rozwoju naszego portalu