Niemal natychmiast po katastrofie lotniczej pod Smoleńskiem obowiązki prezydenta przejął w Polsce marszałek Sejmu Bronisław Komorowski. Prawnicy przestrzegali go, żeby pamiętał, iż pełni jedynie obowiązki. Marszałek sprawiał wrażenie, że się stara, ale nie uniknął krytyki za pośpiech przy nominacjach pełniących obowiązki szefa prezydenckiej Kancelarii i szefa Biura Bezpieczeństwa Narodowego. Zostali nimi odpowiednio Jacek Michałowski i emerytowany generał Stanisław Koziej. Dostrzeżono, że marszałek Komorowski nie obdarzył zaufaniem żadnego z dotychczasowych pracowników prezydenckiej Kancelarii, choć on sam podkreślał, że stara się wznieść ponad polityczne podziały i powołuje na stanowisko apolitycznego urzędnika, a w drugim przypadku - wojskowego, który w stopniu wiceministra zasiadał w rządzie Prawa i Sprawiedliwości. Pierwsza nominacja była już w sobotę w godzinach popołudniowych. Za szybko - komentowano. O kolejnej pracownicy Biura Bezpieczeństwa Narodowego dowiedzieli się z mediów.
Test dla marszałka
Reklama
Zmarły Prezydent nie zdążył z zakończeniem procedury legislacyjnej ponad 30 ustaw. Większość z nich nie była kontrowersyjna. Największe emocje wzbudza jednak nowela ustawy o IPN, z którą Lech Kaczyński się nie zgadzał i - według sygnałów - chciał ją przesłać do Trybunału Konstytucyjnego. Pełniący obowiązki prezydenta marszałek najprawdopodobniej ją podpisze, choć nie brak głosów - także z samej koalicji - że tu akurat mógłby samoograniczyć swoje uprawnienia i postąpić według domniemanej woli Lecha Kaczyńskiego, który w nadzwyczajnych okolicznościach odszedł z urzędu.
Co z pozostałymi opustoszałymi urzędami? Szefa NBP zastąpił jego pierwszy zastępca, który został równocześnie przewodniczącym RPP. W tym przypadku prawnicy mają największe wątpliwości. Chodzi o przewodniczenie radzie. Zastępcy przejęli również obowiązki szefów IPN, Biura RPO oraz głównodowodzących armią. Nie tylko w Polsce, ale w całej Europie zaczęto przegląd procedur regulujących podróże najważniejszych osób w państwie.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Uzupełnianie parlamentu
Jeśli chodzi o wakaty w parlamencie, rozpoczęto procedury, które uzupełnią wolne miejsca po parlamentarzystach, którzy zginęli pod Smoleńskiem. Przejmujący był widok pierwszego po katastrofie, nadzwyczajnego posiedzenia Zgromadzenia Narodowego, które odbyło się w podniosłej atmosferze 13 kwietnia, i 18 pustych miejsc, na których zobaczyliśmy jedynie zdjęcia i kwiaty. Miejsca posłów i posłanek zajmą teraz ich partyjne koleżanki i koledzy z list wyborczych, którzy osiągnęli najlepsze wyniki. W przypadku Senatu trzeba będzie przeprowadzić wybory uzupełniające. Marszałek Bogdan Borusewicz zapowiedział, że odbędą się one w czerwcu w trzech regionach: katowickim, krośnieńskim i płockim. Dokładna data nie jest jeszcze znana.
Jaka kampania?
Najważniejsze pytanie, jeśli chodzi o konstytucyjny porządek, dotyczy wyborów prezydenckich. Ustawa Zasadnicza mówi, że w razie śmierci prezydenta marszałek zarządza wybory „nie później niż w 14. dniu po opróżnieniu urzędu, wyznaczając datę wyborów na dzień wolny od pracy przypadający w ciągu 60 dni od dnia zarządzenia wyborów”. Bronisław Komorowski naciskał, aby termin wyborów ogłosić jeszcze w trakcie trwania żałoby narodowej. Z momentem ogłoszenia biegłby już 60-dniowy konstytucyjny termin. To było nie na rękę dwóm partiom opozycyjnym, które straciły w katastrofie swoich kandydatów. I PiS, i SLD muszą się rozejrzeć za nowymi osobami i zebrać jeszcze 100 tys. podpisów pod ich kandydaturami, a nie chciały robić tego w czasie żałoby. Ostatecznie termin uzgodniono 14 kwietnia, a marszałek Komorowski zapowiedział, że ogłosi go dopiero 21 kwietnia. Łatwo obliczyć, że pierwsza tura wyborów prezydenckich odbędzie się 20 czerwca, a bardzo prawdopodobna druga - już w wakacje - 4 lipca.
Na razie zresztą nikt nie wyobraża sobie, jak będzie wyglądała kampania wyborcza. Wyjątkowo krótka i przebiegająca w cieniu tragedii. Wielką niewiadomą jest również frekwencja. Jeszcze w trakcie trwania żałoby z kandydowania wycofał się Tomasz Nałęcz. Taki ruch rozważa też Ludwik Dorn. Z liczących się kandydatów pozostali jedynie Bronisław Komorowski, Marek Jurek i Andrzej Olechowski. W dyskusji pojawiały się co rusz nadzwyczajne pomysły. Byli tacy, którzy rozważali możliwość wystawienia przez wszystkie partie jednego kandydata, ustalonego ponad podziałami. Były też fantastyczne głosy, aby PiS, PSL i SLD wystawiły wspólnego kandydata. Ich przedstawiciele odrzucali jednak z góry te pomysły, tłumacząc, że licząca się partia musi stanąć w szranki wyborcze.
Osłabiona opozycja
Najbardziej na tragedii ucierpiała opozycja - PiS i SLD. Obydwa ugrupowania utraciły czołówkę swoich parlamentarzystów. PiS - Grażynę Gęsicką, Przemysława Gosiewskiego, Aleksandrę Natalli-Świat, Krzysztofa Putrę, Zbigniewa Wassermanna, nie licząc urzędników Kancelarii Prezydenta, a SLD - Izabelę Jarugę-Nowacką, Jolantę Szymanek-Deresz oraz Jerzego Szmajdzińskiego. Wszystkie te osoby były ikonami swoich partii. Do tego w przypadku tej pierwszej dochodzi lider Jarosław Kaczyński, który stracił dwie osoby ze swojej rodziny. Współpracownicy zapewniali, że Jarosław Kaczyński dzielnie znosi traumę, ale nie trzeba było się specjalnie przyglądać, żeby domyślić się, jaki to był cios. Wracając ze Smoleńska, miał powiedzieć, że „życie dla niego już się skończyło”.