Reklama

Ludzie, ja nie chcę do sekty!

Niedziela Ogólnopolska 31/2011, str. 22-23

GRAZIAKO/Niedziela

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Powiedziała mi, że jest bliska utracenia wiary. Także dlatego, że w katolickim kraju nie ma gdzie szukać pomocy, nie ma z kim pogadać. Zero wsparcia w samotnej walce z sektą, która niszczy jej życie. Tymczasem miejsca, a w nich ludzie zdolni pomóc, są - tylko trzeba umieć ich szukać. Utracenie wiary jest najgorsze - to zwycięstwo prześladowców. To wygrana sekty, bo nawet jeśli nie udało się delikwenta wessać w swoje struktury, to wyrwało się go Kościołowi. A to już sektę cieszy.
Dlatego nieustannie powinno się przestrzegać bliźnich, że nawet niegroźny na oko kontakt z osobami należącymi do sekty może zamienić nasze życie w piekło.
Dlatego chcę napisać o Ance.
Ludzie z Dominikańskiego Ośrodka Informacji o Sektach i Nowych Ruchach Religijnych ostrzegają: - Nigdy nie pisz o konkretnej osobie tak, żeby można było zorientować się co do jej personaliów. Nie antagonizuj na płaszczyźnie religijnej, bo wpędzisz nękanego przez sektę w jeszcze gorsze tarapaty... Bo, jak się dowiaduję, ponoć sekciarze czytują katolickie gazety. Bywa, że od cytatu z nich zaczynają swoje maglowanie kandydatów. Np. Anka u swoich regularnie widywała „Niedzielę”.
Anka, takie dajmy jej imię, zamieszkała kilka lat temu w okolicy zdominowanej przez świadków Jehowy. Niestety, są już takie miejsca w Polsce. Pod względem liczby członków to trzecia wspólnota religijna w kraju. Nie wiedziała o tym wcześniej, ale nawet gdyby, chyba by się nie przestraszyła. Świadkowie Jehowy kojarzyli się jej z niegroźnymi, raczej grzecznymi ludźmi, którym zza uchylonych drzwi mówi się stanowcze: „Nie, dziękuję...”. I dają ci spokój.
Razem z mężem przyjechali nad morze z drugiego końca Polski dla pracy. Nie znali tu nikogo. Szybko kupili na kredyt mieszkanie. Z okna kuchni widać było morze. Okazyjna cena - teraz, niestety, wiedzą, dlaczego. Cicha okolica - też wiadomo. Myśleli - cudne miejsce do wychowania dzieci.
Kiedy zorientowali się, że prawie wszyscy ich sąsiedzi należą do świadków Jehowy? - Dość szybko, ale myśleliśmy, że to nie problem - wspomina Anka. - Nie narzucali się z ideologiczną paplaniną. Żadnych: Czy chcesz porozmawiać o życiu wiecznym? Ujęli nas za to serdecznością, ciepłem, wspierali w każdej sprawie. Moje sąsiadki stały się wkrótce moimi najbliższymi przyjaciółkami. W sytuacji nowego miejsca - tacy ludzie są bezcenni. Podwieziemy, pomożemy, załatwimy, pukajcie do nas, gdy będziecie czegoś potrzebować - mówili. Tak było codziennie. A potrzebowaliśmy ich wsparcia nieustannie. Myślę teraz, że wykorzystywali to z całą premedytacją. Nie było w tym cienia prawdziwych uczuć.
- Z czasem zaczęli przychodzić do nas obcy świadkowie. Nie nasi sąsiedzi. Celowy zabieg. Grzeczni, cali w ukłonach i uśmiechach. - Nie mam zamiaru odchodzić z Kościoła katolickiego - mówiłam. - Ale my chcemy tylko porozmawiać - odpowiadali z uśmiechem. - Taka rozmowa nie ma sensu - ripostowałam. Uśmiechali się, wycofywali i wracali po kilku dniach. Potem niemal codziennie. Szału można było dostać. Z drugiej strony - nie chcieliśmy z mężem robić przykrości sąsiadom, więc tolerowaliśmy to nieustanne nachodzenie. Błąd!
Anka w swoim rodzinnym miasteczku była mocno zakorzeniona w Kościele. Należała do oazy, do neokatechumenatu. Nie była więc łatwym orzechem do zgryzienia. W nowym miejscu, także małej miejscowości z jedną parafią - jakoś nie mogli się odnaleźć. Myśleli jednak, że to kwestia czasu. Weszli przecież do zastałej społeczności, która musi ich dopiero zaakceptować. Nie czuli więc ich wsparcia.
Gdy Anka urodziła dziecko, sytuacja jakby się uspokoiła. Sąsiadki, które do dziś nazywa dziewczynami, zaglądały do niej codziennie. Kilka z nich było też młodymi mamami, a to zbliża kobiety. Między pogaduchami powracał jednak temat - nasza wiara dobra, twoja - zła. Ale nie nachalnie. Delikatnie, z lekkim uśmiechem wyższości. Jak ludzie wtajemniczeni. Anka nie reagowała, chociaż była coraz bardziej poirytowana.
- Kiedy zaczął pojawiać się u nas starszy zboru, tak go nazywali, ważny gość, pomyśleliśmy z mężem, że to nie przelewki. Trzeba stanowczo określić swoje stanowisko. I zdecydowanym głosem kazałam temu panu wyjść z mojego mieszkania i nie wracać - opowiada zagniewanym głosem Anka. - Krzyknęłam tylko: „Ludzie, ja nie chcę do sekty!”.
Zrozumiała, co zrobiła, dosłownie kilka chwil później. Cała kamienica przestała się do niej odzywać. Momentalnie zerwano wszystkie kontakty. Stała się przeźroczysta, jakby nie istniała. Dziewczyny ignorowały ją w sposób niemal teatralny. Kilka razy prosiła o rozmowę. Tłumaczyła, że skoro ona nie wtrąca się do ich wiary, niech oni zostawią ją i jej rodzinę w spokoju. Cisza. Gdy stawała im na drodze, prosząc o wyjaśnienie, taranowały ją. Z czasem te incydenty przybierały na brutalności. Nieustannie słyszała kpiny z jej osoby, dogadywania, przytyki. Zaczęły się dziwne telefony w środku nocy, zawsze pod nieobecność małżonka. Banki odmawiały im kredytów, nawet na niewielkie kwoty. Któryś z bankowców wygadał się, że nazwisko Anki trafiło na czarną listę. Niszczono im pocztę, więc bywało, że zalegali z płatnościami. Gdy synek podrósł, żadne z dzieci nie chciało się z nim bawić. Rodzice zachęcali je do agresji. Na wycieraczce pojawiały się zwierzęce odchody.
- Tak się nie da żyć. Przecież do większości tych drobnych, ale nieustannie czynionych złośliwości, nie wzywaliśmy policji. Nie mieliśmy protokołów opisujących jakieś naganne incydenty. Bo tak samo jak nas niezauważalnie chcieli przekabacić na swoją wiarę, tak teraz metodycznie i z uporem zamieniali nam życie w piekło. Gdy na skutek donosów na nierzetelność mąż omal nie stracił pracy, poszłam po radę do proboszcza. Powiedział mi jedno: - Musicie się stamtąd wyprowadzić!
Niestety, ta rada jest nie do zrealizowania. Mają na głowie kredyty, są związani z miejscem pracą męża. Już tylko męża, bo Anka etat straciła. Firma nie odnowiła z nią kontraktu. Na boku usłyszała, że to ze względu na złą opinię, której się nabawiła od chwili, gdy zadarła z jehowitami. Wtedy pierwszy raz poczuła się jak zaszczute zwierzę.
- Wszystko, co mówisz o sytuacji Anki, choć w pierwszej chwili brzmi nieprawdopodobnie, jest prawdą - mówi Rafał, który przez kilka lat borykał się ze skutkami krótkiej przynależności do świadków Jehowy. - Czasem wydaje nam się, że niebezpieczni są dla nas sataniści czy sekty ekonomiczne, albo te majstrujące nam w umyśle. A tymczasem wszystkie sekty są niebezpieczne. Uznawani za łagodnych i dobrze wychowanych, świadkowie Jehowy nie odbiegają od tego obrazu. Kogoś, kogo uważają za zdrajcę, traktują z niebywałą brutalnością. Proboszcz ma rację, gdy każe im się stamtąd wynieść. Ale moim zdaniem, Anka i jej rodzina powinni poszukać po pierwsze mocnego wsparcia we własnej wspólnocie, a po drugie - koniecznie poszukać pomocy w katolickich ośrodkach, które pomagają ludziom w podobnej sytuacji.
Agnieszka Lisiecka z Dominikańskiego Ośrodka Informacji o Nowych Ruchach Religijnych i Sektach przekonuje: - Osoba ta jak najbardziej może skontaktować się z naszym ośrodkiem. Możemy poprzez fachowe poradnictwo wesprzeć osobę w trudnej sytuacji. Ośrodek proponuje najczęściej spotkania, kiedy na spokojnie możemy zapoznać się z indywidualną sytuacją każdego człowieka. W trakcie dyżurów obecni są pedagog, psycholog i teolog - kapłan. Wspólnie z osobą zgłaszającą się do nas ustalamy dalsze formy kontaktu i pomocy z naszej strony. W tej sytuacji również zasadne wydaje się skonsultowanie z prawnikiem - jakie działania może podjąć osoba, przeciwdziałając i ostatecznie eliminując agresywne i zastraszające zachowania wymierzone przeciw niej i jej rodzinie.
W każdym większym mieście jest taki adres.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

2011-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Twórca pierwszej reguły

Niedziela Ogólnopolska 19/2023, str. 20

[ TEMATY ]

Św. Pachomiusz Starszy

commons.wikimedia.org

Św. Pachomiusz Starszy

Św. Pachomiusz Starszy

Ojciec Pustyni, ojciec monastycyzmu.

Urodził się w Esneh, w Górnym Egipcie. Jego rodzice byli poganami. Kiedy miał 20 lat, został wzięty do wojska i musiał służyć w legionach rzymskich w pobliżu Teb. Z biegiem czasu zapoznał się jednak z nauką Chrystusa. Modlił się też do Boga chrześcijan, by go uwolnił od okrutnej służby. Po zwolnieniu ze służby wojskowej przyjął chrzest. Udał się na pustynię, gdzie podjął życie w surowej ascezie u św. Polemona. Potem w miejscowości Tabenna prowadził samotne życie, jednak zaczęli przyłączać się do niego uczniowie. Tak oto powstał duży klasztor. W następnych latach Pachomiusz założył jeszcze osiem podobnych monasterów. Po pewnym czasie zarząd nad klasztorem powierzył swojemu uczniowi św. Teodorowi, a sam przeniósł się do Phboou, skąd zarządzał wszystkimi klasztorami-eremami. Pachomiusz napisał pierwszą regułę zakonną, którą wprowadził zasady życia w klasztorach. Zobowiązywał mnichów do prowadzenia życia wspólnotowego i wykonywania prac ręcznych związanych z utrzymaniem zakonu. Każdy mnich mieszkał w oddzielnym szałasie, a zbierano się wspólnie jedynie na posiłek i pacierze. Reguła ta wywarła istotny wpływ na reguły zakonne w Europie, m.in. na regułę św. Benedykta. Regułę Pachomiusza św. Hieronim w 402 r. przełożył na język łaciński (Pachomiana latina). Koptyjski oryginał zachował się jedynie we fragmentach.
CZYTAJ DALEJ

Egzorcyzm papieża Leona XIII

W tak zwanej „starej liturgii”, przed Soborem Watykańskim II, kapłan sprawujący Eucharystię wraz z wiernymi, po zakończeniu celebracji odmawiał modlitwę do Matki Bożej i św. Michała Archanioła. Słowa tej ostatniej ułożył papież Leon XIII, a wiązało się to z pewną niezwykłą wizją, w której sam uczestniczył.

Opisana ona została w krótkich słowach przez przegląd Ephemerides Liturgicae z 1955 r. (str. 58-59). O. Domenico Pechenino pisze: „Pewnego poranka (13 października 1884 r.) wielki papież Leon XIII zakończył Mszę św. i uczestniczył w innej, odprawiając dziękczynienie, jak to zawsze miał zwyczaj czynić. W pewnej chwili zauważono, że energicznie podniósł głowę, a następnie utkwił swój wzrok w czymś, co się unosiło nad głową kapłana odprawiającego Mszę św.
CZYTAJ DALEJ

Nowa książka „HABEMUS PAPAM. LEON XIV”

2025-05-09 20:24

[ TEMATY ]

Papież Leon XIV

Mat.prasowy/Rafael

Dom Wydawniczy Rafael z radością prezentuje premierową książkę „Habemus Papam. Leon XIV”, jedną z pierwszych polskich publikacji poświęconych nowemu papieżowi – Robertowi Francisowi Prevostowi OSA, który 8 maja 2025 roku został wybrany na Stolicę Piotrową i przyjął imię Leon XIV.

To postać niezwykła – pierwszy w historii papież ze Stanów Zjednoczonych, zakonnik augustiański, misjonarz i biskup Peru, a wcześniej przełożony generalny zakonu. Znany z prostoty, pokory i głębokiej duchowości, papież Leon XIV staje dziś na czele Kościoła w czasie niepewności, napięć społecznych i poszukiwania jedności. Jego pontyfikat zapowiada się jako powrót do korzeni Ewangelii – do cichości, modlitwy i służby najuboższym. Książka o człowieku modlitwy i misji.
CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

REKLAMA

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję