Reklama

Z Chrystusem wśród Papuasów

Niedziela Ogólnopolska 33/2011, str. 18-19

Bożena Sztajner/Niedziela

Ks. Marek Woldan

Ks. Marek Woldan

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

KS. INF. IRENEUSZ SKUBIŚ: - Jest Ksiądz misjonarzem w Papui-Nowej Gwinei. Chrystus powiedział: „Idąc na cały świat, nauczajcie wszystkie narody” (por. Mt 28, 19-20). Nauczanie to bowiem dotyczy najważniejszej sprawy dla człowieka - jego życia w wieczności. Jak ten Chrystusowy nakaz wpisuje się w życie Księdza?

KS. MAREK WOLDAN: - Tak naprawdę misyjność Kościoła jest jego nie tyle podstawowym, ile jedynym zadaniem, i z niej wynikają wszystkie inne. Z misyjnością zetknąłem się w szkole średniej. Odczytywałem, że Pan Bóg wzywa mnie do swojej służby, i ta myśl dojrzewała, a cztery lata temu urzeczywistniła się. Kościół na różny sposób realizuje swoją misyjność. Otrzymałem łaskę cieszenia się realizowaniem misyjności na pierwszym, bezpośrednim froncie, za co Panu Bogu składam dzięki.

- Jak wyglądały bezpośrednie przygotowania do wyjazdu Księdza na misje i potem pierwsze dni realizowania się misyjnego powołania?

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

- Jestem człowiekiem, który raczej lubi wyzwania. Wiem, że jeśli Pan Bóg daje jakieś powołanie, to daje też potrzebne do tego dyspozycje. Toteż nie stanowiło dla mnie większego problemu, że Papua-Nowa Gwinea jest na drugiej półkuli naszego globu. Zanim wyjechałem, wielokrotnie rozmawiałem też z osobami, które doświadczyły tam misji. Nigdy jednak nie jesteśmy w stanie wyobrazić sobie misji takimi, jakie one są w kontekście mentalności ludzi, w sposobie działania.

- Jakie dla Księdza było pierwsze doświadczenie tamtejszego Kościoła?

- Może zabrzmi to trochę dziwnie, ale tam czuję się chyba bliżej Kościoła, niż będąc w Polsce. Przede wszystkim ludzie są tam niesamowicie otwarci i są bardzo blisko księdza. Wielokrotnie byłem świadkiem, jak Pismo Święte tam żyje, w ich otoczce kulturowej. Czasem czytamy opisy, szczególnie w Starym Testamencie, ludzi mieszkających ze zwierzętami (przypowieść o proroku Natanie z Dawidem, o owcy, która spała z ubogim człowiekiem), a ja widzę to na co dzień. Tam najbardziej powszechnym zwierzęciem jest świnia, i to z nimi ludzie śpią w domach. Również - podobnie jak w Piśmie Świętym - nie ma tam określeń „kuzyn”, „kuzynka”. Kiedy spotykam duże rodziny i pytam o koligacje rodzinne, zawsze słyszę, że jest to brat, siostra.
W Papui-Nowej Gwinei Kościół wydaje mi się bliski z tego tytułu, że dostrzegam tam wiele elementów z naszej polskiej pobożności. Prawie w każdym kościele jest obraz Pana Jezusa Miłosiernego. W mojej parafii powstała grupa miłosierdzia, która kultywuje kult Bożego miłosierdzia. To było dla mnie szokiem, że przesłanie s. Faustyny dotarło aż tak daleko i że jest tak bardzo powszechne. Niemal każdy tam zna Koronkę do Miłosierdzia Bożego.
Wreszcie Kościół w kontekście Papui-Nowej Gwinei to żywe doświadczenie jego jedności w różnorodności. Bowiem mimo wielkiej odległości przestrzennej, jak i kulturowej, tam sprawuję tę samą Eucharystię, z tymi samym modlitwami, z tymi samymi czytaniami, z tym samym porządkiem następujących po sobie części i w końcu z tym samym Jezusem. I to naprawdę bardzo pomaga czuć się w domu, a zatem na miejscu. Doświadczenie Kościoła w Polsce i na Papui daje mi odczuć, że przynależę do Kościoła powszechnego, którego członkowie, choć tak różnorodni, mają to samo pragnienie - pragnienie nieba.

Reklama

- Prosimy o słowo o diecezji, w której Ksiądz pracuje, i o swojej parafii...

- Diecezja Mendi, w której pracuję, została założona ok. 60 lat temu przez kapucynów z USA. Znajduje się w centralnej części wyspy i terytorialnie jest większa niż dwie diecezje częstochowskie razem wzięte. Mamy trzy rozległe dekanaty, liczące ok. 9-10 parafii każdy. Jeśli chodzi o liczbę wiernych, jest ich jednak dużo mniej niż w Polsce, ponieważ zaludnienie jest znacznie mniejsze.
Już konstytucja Papui-Nowej Gwinei określa ten kraj jako chrześcijański. Kościół katolicki, mimo iż najliczniejszy, stanowi tam jednak zaledwie ok. 30 proc. wierzących, a to za sprawą licznych wyznań i sekt, które mnożą się tam bez końca, z różnych, często przyziemnych powodów, jak podniesienie prestiżu rodziny czy próby wyłudzenia pieniędzy od rządu. Dla przykładu, na terenie mojej parafii, liczącej zaledwie 3 tys. katolików, znajduje się ok. 30 różnych wyznań i sekt.
Sama parafia to poza głównym kościołem jeszcze 10 kaplic dojazdowych. W niektórych z nich gromadzi się spora grupa ludzi, ale są i takie, do których na Mszę św. przychodzi do 10 osób.

- Jak nakreśliłby Ksiądz sylwetkę tubylca? Czy można porównać tych ludzi do Europejczyków?

- Różnice są duże. Po pierwsze, ludzie ci są bardzo otwarci, co wypływa z ich wielkiej emocjonalności. Mają też swój sposób myślenia. Ilekroć wydaje mi się, że już ich rozumiem, okazuje się, że jestem w błędzie. Czasem trudno dojść do sedna ich rozumowania. Poza tym są to osoby, które trzymają się więzi naturalnych. Dla nich nie ma jednostki, wszystko robią, nawet myślą, we wspólnocie plemiennej. Podam może przykład: zachwycałem się ich zwyczajem dzielenia się między sobą wszystkim, co mają. To piękna cecha. Z czasem okazało się, że to dzielenie się różnymi rzeczami, które ktoś im przekaże czy znajdą w buszu (np. mięso), wynika z ich obaw i lęku: boją się, że jeśli się nie podzielą, to reszta rodziny, plemienia może im wyrządzić krzywdę, np. spalić dom.

- Jak u tych ludzi wygląda przeżycie religijne - modlitwa, sakramenty, poczucie Bożej Opatrzności?

- Nie wszystko, o czym mówię, odnosi się do całej Papui-Nowej Gwinei, panuje tam duże zróżnicowanie. Zasadniczo Papuas jest człowiekiem, który wierzy. Jest to człowiek modlitwy, a zatem kontaktu z Bogiem czy światem duchowym, co też wynika z wcześniej panującego tam animizmu, czyli wiary w obecność w ich życiu duchów przodków. Niestety, jest pewne zamieszanie w dziedzinie duchowej i religijności. Jeżeli na drodze, na bazarze spotykają się ludzie z ok. 30 różnych wspólnot wyznaniowych, to muszą w umysłach tych ludzi rodzić się pytania: Co jest prawdą? Zdarza się, że szczególnie młodzież czuje się w tym zagubiona i zaczyna oddalać się od Kościoła.

- Jacy są ludzie, z którymi Ksiądz spotyka się w pracy duszpasterskiej?

- Schemat powtarza się jak wszędzie na świecie. Trzonem religijności są kobiety. Jeśli chodzi o Msze św. niedzielne, przyjmowanie sakramentów św. - mężczyzn jest nieco mniej. Bardzo wiele dzieci w mojej parafii żywiołowo podchodzi do sprawy religii, lubią niedzielne Msze św. U młodych obserwuję pewne zachwianie, o którym przed chwilą wspomniałem.
Przy naszej parafii działa wiele grup. Poza wspomnianą grupą miłosierdzia jest m.in. Legion Maryi. Stanowi on ogromną pomoc w duszpasterstwie. Cotygodniowe wyjścia parami do różnych grup społecznych - do rodziców, młodzieży, dzieci, do chorych przynoszą owoce w postaci osób chcących przyjmować sakramenty św. lub wracających po długiej nieobecności do Kościoła. Zdarzają się również wspólnoty ojców, którzy w tym czasie przemian kulturowo-ekonomicznych próbują odnaleźć własną drogę do tworzenia chrześcijańskiej rodziny. Zasadniczo bowiem kiedyś chłopcy - od 7. do 8. roku życia - byli wychowywani przez mężczyzn. W tej chwili zmienia się to dość mocno. Męskie wychowanie zostało niejako wycięte i młodzi próbują sobie to na różne sposoby rekompensować, niekoniecznie na właściwych drogach.

- Jak wygląda praca Kościoła na tym terenie? Jak funkcjonuje duszpasterstwo?

- Duszpasterstwo przede wszystkim opiera się na współpracy ze świeckimi. Nie jestem fizycznie w stanie odprawić Mszy św. niedzielnej we wszystkich moich dziesięciu kaplicach. Toteż tam, gdzie nie dotrę, przygotowane do tego osoby prowadzą nabożeństwo, katechiści głoszą kazania, nadzwyczajni szafarze Komunii św. rozdają Pana Jezusa wiernym, a rada parafialna podaje ogłoszenia. Są także osoby odpowiedzialne za śpiew, inne za czytania, jeszcze inne za przystrojenie kościoła. Podobnie ma się sprawa z sakramentami. Nie byłbym w stanie przygotować osobiście wszystkich chętnych do chrztu, I Komunii św., spowiedzi czy małżeństwa, toteż prowadzone są szkolenia na katechistów, którzy w swoich wioskach pomagają ludziom dojrzeć do sakramentów. Ja wchodzę już na koniec, sprawdzając lub dopowiadając to, co konieczne.
Praca Kościoła w Papui to jednak nie tylko głoszenie miłującego Boga, ale również wypowiadanie tej miłości w konkretach. Od samego początku Kościół stawiał tu na różnego rodzaju pomoc socjalną, zdrowotną i edukację. Nieprzypadkowo najlepszymi szkołami są tu najczęściej katolickie szkoły. Bardzo pięknie rozwinięty jest tu również program pomocy osobom zarażonym wirusem HIV. Co jakiś czas robione są w różnych częściach diecezji testy oraz dostarczane lekarstwa hamujące rozwój tej choroby. Duszpasterze zaś muszą swoją wiedzę wyniesioną z seminarium poszerzyć nieco o sprawy związane z mechaniką samochodową, stolarstwem, elektryką, budownictwem i z innymi dziedzinami na pozór niezwiązanymi z duszpasterstwem.

- Jak żyje się w Papui-Nowej Gwinei?

- Powiem o mojej parafii, gdyż często zupełnie inaczej jest w parafiach sąsiednich czy w miastach. Tu zdecydowana większość ludzi utrzymuje się z ogrodnictwa - sadzą przede wszystkim słodkie ziemniaki, co stanowi podstawę ich wyżywienia. Nadmiar sprzedają na bazarach. A gdy potrzebują więcej pieniędzy, to sprzedają świnię lub... córkę. Wciąż bowiem obowiązuje tu zapłata za żonę. Poza tym na terenie parafii są trzy szkoły - dwie podstawowe i jedno gimnazjum. Jest więc spora grupa nauczycieli, którzy otrzymują wypłatę. Są pewne struktury rządowe i osoby, które - pełniąc funkcje administracyjne - również zarabiają. Garstce, która w edukacji ma dobre wyniki, udaje się znaleźć pracę w mieście. Z mojej parafii - Kagua nieliczni pracują w stolicy czy poza granicami państwa i najczęściej przesyłają pieniądze swoim rodzinom. Tak mniej więcej wygląda sposób zarobkowania czy utrzymywania się Papuasów.
Jak przed wieloma laty, tak i dzisiaj w zdecydowanej większości mieszkają w domach budowanych z trzciny, pokrytych trawą, w których centralnym miejscem jest palenisko. Tam można dosłownie zrozumieć pojęcie ogniska domowego, przy którym gromadzą się członkowie rodziny i przybysze, by się ogrzać, a w ciągu dnia przyrządzić coś na ogniu czy w popiele. Zdecydowana większość ludzi to osoby biedne, aczkolwiek w jakiś sposób szczęśliwe. Mają wiele czasu, otrzymują wiele od przyrody, znajdują owoce w buszu, a zasoby uprawianych ogrodów wystarczają im na codzienny pokarm. Dzieci pierwszokomunijne cieszą się, gdy jako prezent otrzymają chińską zupkę... Po Mszy św. proszą, aby im pobłogosławić.

- Jak wygląda zwyczajne życie w tym kraju komunikacja, telefonia?

- Tu jest również wielka różnorodność. Ludzi przewożą autobusy, które de facto są ciężarówkami. Zdarza się, że ktoś ma samochód - są to zazwyczaj rodziny, w których ktoś pracuje w stolicy czy w większym mieście lub osoby, które otrzymały duże spadki. Jeśli chodzi o wynalazki techniki, takie jak np. telefony komórkowe, to z pewnością zadziwię, ale mam w domu pełny zasięg. Kilka lat temu dokonał się tam bowiem ogromny postęp techniczny. Papuasi mogą nosić trawę zamiast ubrań, ale coraz ciężej obejść im się już bez komórki. Wygląda to czasem wręcz komicznie.
Różnice są jednak ogromne. Musimy pamiętać, że postęp zawitał tam ok. 60 lat temu. To, co nasza kultura zdobywała przez 2 tys. lat lub dłużej, oni nadrabiają w ciągu ostatnich 60 lat. Z niektórymi rzeczami idzie im trochę łatwiej, z innymi trudniej. Do drugiej grupy zaliczają się na pewno drogi. To raj dla miłośników motokrosu.

- Czy misja daje kapłanowi satysfakcję, czy jest to spełnienie kapłańskie? Czy może Ksiądz powiedzieć: Jestem kapłanem misjonarzem szczęśliwym?

- Pojmuję to w tych kategoriach. Dla mnie jest to miejsce, które Pan Bóg mi wskazuje. Byłoby wielką karą, gdyby biskup skierował mnie na studia czy jako wykładowcę w seminarium. Bardzo dobrze odnajduję się na terenach misyjnych, gdzie jestem niejako na pierwszym froncie. Oczywiście, jak wszędzie, są problemy, choć trochę w innych kategoriach. Ale Pan Bóg zawsze daje pomoc potrzebną do stawienia im czoła.
Podzielę się może moimi głównymi problemami w duszpasterstwie. Jednym z nich jest utrzymywanie się praktyk płynących z poprzednich wyznań oraz wiara w czary. Jeśli umiera ktoś w sile wieku lub dziecko, to według ludzi zawsze ktoś za tym stoi, ktoś rzucił czar. Na terenie mojej parafii doszło kiedyś do zatrważającego przypadku, kiedy to oskarżono kobietę o zabicie dziecka. Według nich, duch tej kobiety wyszedł z niej w nocy, zmienił się w kota, wszedł do domu tej dziewczynki i wyjadł jej serce. Kobieta była torturowana, powieszono ją za nogi na drzewie, rozpalono pod nią ogień i przypalano jej ciało rozgrzanymi prętami. Cudem uszła z życiem. Niestety, kilka innych osób nie miało takiego szczęścia. Dobrze, że znajdują się osoby, które potrafią myśleć. Również na kilka dni przed moim wyjazdem zdarzył się podobny przypadek oskarżenia kogoś zupełnie przypadkowo przechodzącego o spowodowanie śmierci młodego człowieka. Na szczęście lider tej społeczności przeciwstawił się temu i zdołał powstrzymać przed dokonaniem samosądu i zabiciem niewinnego. Z takimi przypadkami spotykam się często. A ostatnio nawet człowiek, który miał remontować mój rozsypujący się dom, odmówił mi pomocy, ponieważ ktoś, kto wcześniej malował fragment domu, nagle przewrócił się i zmarł. Ponieważ człowiek ten również nie był z tej miejscowości, bał się, że ludzie z zazdrości, że ma pracować przy remoncie, mogą wyrządzić mu krzywdę.
Inny problem to tzw. hauskrai - czyli obrzędowość związana z pogrzebem i uszanowaniem zmarłego. Gdy ktoś umrze, cała rodzina, plemię zbiera się, opłakuje i chowa zmarłego, ale nie rozchodzi się później do domów, tylko pozostaje tam dłuższy czas - tydzień, dwa, miesiąc - nie wolno im wtedy pracować w ogrodzie, także przychodzić na niedzielną Mszę św. Jest to trudne do zrozumienia. Staramy się wyjaśniać, że zamiast siedzieć bezczynnie na miejscu pochówku, znacznie lepiej będzie, gdy pomodlą się za tę osobę, ofiarują Mszę św. Jest to mozolna praca i czasem już przynosząca efekty, ale wciąż jeszcze są one mało widoczne.

- Jak można Księdzu pomóc?

- Chciałbym podziękować wszystkim, którzy przez 3,5 roku wspierali mnie przede wszystkim modlitwą w intencji rozwiązania problemów, o których wspominałem, a jest ich znacznie więcej. Czuję w tej pracy wielką pomoc modlitwy, której namacalnie doświadczam. Kiedy sam nie potrafię sobie wyjaśnić, dlaczego tak się wszystko dobrze ułożyło, wtedy przychodzą mi na myśl osoby, które zapewniły mnie o swojej modlitwie i wszystko jest już jasne.
Nieoceniona jest także pomoc materialna. By nasza katolicka szkoła mogła gromadzić jeszcze większą liczbę osób, kończymy budowanie nowej sali lekcyjnej. Wciąż myślimy o stworzeniu prawdziwej biblioteki, bo do właściwej edukacji potrzeba książek. Mamy ich już wiele, ale z braku miejsca leżą w kartonach.
Innym palącym problemem będzie niedługo zakup generatora dla misji. To jedyne źródło prądu, używamy je 4 godziny wieczorem. Obecny generator coraz częściej odmawia posłuszeństwa, a dokupienie części zamiennych graniczy z cudem.

- Dziękuję za rozmowę i życzę wielu osiągnięć na misyjnym terenie.

2011-12-31 00:00

Ocena: +1 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Litania nie tylko na maj

Niedziela Ogólnopolska 19/2021, str. 14-15

[ TEMATY ]

litania

Karol Porwich/Niedziela

Jak powstały i skąd pochodzą wezwania Litanii Loretańskiej? Niektóre z nich wydają się bardzo tajemnicze: „Wieżo z kości słoniowej”, „Arko przymierza”, „Gwiazdo zaranna”…

Za nami już pierwsze dni maja – miesiąca poświęconego w szczególny sposób Dziewicy Maryi. To czas maryjnych nabożeństw, podczas których nie tylko w świątyniach, ale i przy kapliczkach lub przydrożnych figurach rozbrzmiewa Litania do Najświętszej Maryi Panny, popularnie nazywana Litanią Loretańską. Wielu z nas, także czytelników Niedzieli, pyta: jak powstały wezwania tej litanii? Jaka jest jej historia i co kryje się w niekiedy tajemniczo brzmiących określeniach, takich jak: „Domie złoty” czy „Wieżo z kości słoniowej”?

CZYTAJ DALEJ

Św. Florian - patron strażaków

Św. Florianie, miej ten dom w obronie, niechaj płomieniem od ognia nie chłonie! - modlili się niegdyś mieszkańcy Krakowa, których św. Florian jest patronem. W 1700. rocznicę Jego męczeńskiej śmierci, właśnie z Krakowa katedra diecezji warszawsko-praskiej otrzyma relikwie swojego Patrona. Kim był ten Święty, którego za patrona obrali także strażacy, a od którego imienia zapożyczyło swą nazwę ponad 40 miejscowości w Polsce?

Zachowane do dziś źródła zgodnie podają, że był on chrześcijaninem żyjącym podczas prześladowań w czasach cesarza Dioklecjana. Ten wysoki urzędnik rzymski, a według większości źródeł oficer wojsk cesarskich, był dowódcą w naddunajskiej prowincji Norikum. Kiedy rozpoczęło się prześladowanie chrześcijan, udał się do swoich braci w wierze, aby ich pokrzepić i wspomóc. Kiedy dowiedział się o tym Akwilinus, wierny urzędnik Dioklecjana, nakazał aresztowanie Floriana. Nakazano mu wtedy, aby zapalił kadzidło przed bóstwem pogańskim. Kiedy odmówił, groźbami i obietnicami próbowano zmienić jego decyzję. Florian nie zaparł się wiary. Wówczas ubiczowano go, szarpano jego ciało żelaznymi hakami, a następnie umieszczono mu kamień u szyi i zatopiono w rzece Enns. Za jego przykładem śmierć miało ponieść 40 innych chrześcijan.
Ciało męczennika Floriana odnalazła pobożna Waleria i ze czcią pochowała. Według tradycji miał się on jej ukazać we śnie i wskazać gdzie, strzeżone przez orła, spoczywały jego zwłoki. Z czasem w miejscu pochówku powstała kaplica, potem kościół i klasztor najpierw benedyktynów, a potem kanoników laterańskich. Sama zaś miejscowość - położona na terenie dzisiejszej górnej Austrii - otrzymała nazwę St. Florian i stała się jednym z ważniejszych ośrodków życia religijnego. Z czasem relikwie zabrano do Rzymu, by za jego pośrednictwem wyjednać Wiecznemu Miastu pokój w czasach ciągłych napadów Greków.
Do Polski relikwie św. Floriana sprowadził w 1184 książę Kazimierz Sprawiedliwy, syn Bolesława Krzywoustego. Najwybitniejszy polski historyk ks. Jan Długosz, zanotował: „Papież Lucjusz III chcąc się przychylić do ciągłych próśb monarchy polskiego Kazimierza, postanawia dać rzeczonemu księciu i katedrze krakowskiej ciało niezwykłego męczennika św. Floriana. Na większą cześć zarówno świętego, jak i Polaków, posłał kości świętego ciała księciu polskiemu Kazimierzowi i katedrze krakowskiej przez biskupa Modeny Idziego. Ten, przybywszy ze świętymi szczątkami do Krakowa dwudziestego siódmego października, został przyjęty z wielkimi honorami, wśród oznak powszechnej radości i wesela przez księcia Kazimierza, biskupa krakowskiego Gedko, wszystkie bez wyjątku stany i klasztory, które wyszły naprzeciw niego siedem mil. Wszyscy cieszyli się, że Polakom, za zmiłowaniem Bożym, przybył nowy orędownik i opiekun i że katedra krakowska nabrała nowego blasku przez złożenie w niej ciała sławnego męczennika. Tam też złożono wniesione w tłumnej procesji ludu rzeczone ciało, a przez ten zaszczytny depozyt rozeszła się daleko i szeroko jego chwała. Na cześć św. Męczennika biskup krakowski Gedko zbudował poza murami Krakowa, z wielkim nakładem kosztów, kościół kunsztownej roboty, który dzięki łaskawości Bożej przetrwał dotąd. Biskupa zaś Modeny Idziego, obdarowanego hojnie przez księcia Kazimierza i biskupa krakowskiego Gedko, odprawiono do Rzymu. Od tego czasu zaczęli Polacy, zarówno rycerze, jak i mieszczanie i wieśniacy, na cześć i pamiątkę św. Floriana nadawać na chrzcie to imię”.
W delegacji odbierającej relikwie znajdował się bł. Wincenty Kadłubek, późniejszy biskup krakowski, a następnie mnich cysterski.
Relikwie trafiły do katedry na Wawelu; cześć z nich zachowano dla wspomnianego kościoła „poza murami Krakowa”, czyli dla wzniesionej w 1185 r. świątyni na Kleparzu, obecnej bazyliki mniejszej, w której w l. 1949-1951 jako wikariusz służył posługą kapłańską obecny Ojciec Święty.
W 1436 r. św. Florian został ogłoszony przez kard. Zbigniewa Oleśnickiego współpatronem Królestwa Polskiego (obok świętych Wojciecha, Stanisława i Wacława) oraz patronem katedry i diecezji krakowskiej (wraz ze św. Stanisławem). W XVI w. wprowadzono w Krakowie 4 maja, w dniu wspomnienia św. Floriana, doroczną procesję z kolegiaty na Kleparzu do katedry wawelskiej. Natomiast w poniedziałki każdego tygodnia, na Wawelu wystawiano relikwie Świętego. Jego kult wzmógł się po 1528 r., kiedy to wielki pożar strawił Kleparz. Ocalał wtedy jedynie kościół św. Floriana. To właśnie odtąd zaczęto czcić św. Floriana jako patrona od pożogi ognia i opiekuna strażaków. Z biegiem lat zaczęli go czcić nie tylko strażacy, ale wszyscy mający kontakt z ogniem: hutnicy, metalowcy, kominiarze, piekarze. Za swojego patrona obrali go nie tylko mieszkańcy Krakowa, ale także Chorzowa (od 1993 r.).
Ojciec Święty z okazji 800-lecia bliskiej mu parafii na Kleparzu pisał: „Święty Florian stał się dla nas wymownym znakiem (...) szczególnej więzi Kościoła i narodu polskiego z Namiestnikiem Chrystusa i stolicą chrześcijaństwa. (...) Ten, który poniósł męczeństwo, gdy spieszył ze swoim świadectwem wiary, pomocą i pociechą prześladowanym chrześcijanom w Lauriacum, stał się zwycięzcą i obrońcą w wielorakich niebezpieczeństwach, jakie zagrażają materialnemu i duchowemu dobru człowieka. Trzeba także podkreślić, że święty Florian jest od wieków czczony w Polsce i poza nią jako patron strażaków, a więc tych, którzy wierni przykazaniu miłości i chrześcijańskiej tradycji, niosą pomoc bliźniemu w obliczu zagrożenia klęskami żywiołowymi”.

CZYTAJ DALEJ

Łódzcy proboszczowie spotkali się z Ojcem Świętym Franciszkiem

2024-05-04 16:00

[ TEMATY ]

archidiecezja łódzka

ks. Wiesław Kamiński

Zakończyło się – trwające od 29 kwietnia br. - rzymskie spotkanie blisko 300 proboszczów z całego świata, którzy odpowiedzieli na zaproszenie Ojca Świętego Franciszka, by w czynny sposób włączyć się w prace Synodu o Synodalności.

CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję