Reklama

Niedziela Łódzka

Siła jest w wartościach

Z Dorotą Puchowicz, prezesem Stowarzyszenia Ewangelizacyjno-Charytatywnego „Mocni w Duchu” prowadzącego Świetlicę i Dom „Anielisko”, rozmawia Anna Skopińska

Niedziela łódzka 6/2018, str. VI

[ TEMATY ]

wywiad

stowarzyszenie

stowarzyszenie

Archiwum

Dorota Puchowicz i jej „walka z wiatrakami” w Domu „Anielisko”

Dorota Puchowicz i jej „walka z wiatrakami” w Domu „Anielisko”

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

ANNA SKOPIŃSKA: – Świetlica „Anielisko” i Dom „Anielisko” to 2 niezwykłe miejsca, w których dzieci znajdują swój azyl...

DOROTA PUCHOWICZ: – Świetlica działa od 25 lat. Przychodzą tu dzieci, które w domu mają trudno. Tu znajdują drugi dom, który ratuje je często przed smutnym losem dziecka „placówkowego”. A jaki on jest, wiemy, bo od czterech lat prowadzimy też dom dziecka. I widzimy, jaka jest różnica, gdy dziecko pozbawione jest rodziny. I chociaż ma zaspokojone materialne potrzeby i byt, to nie ma tego najważniejszego – rodziny, ludzi, którzy kochają je bezwarunkowo. Dlatego trzeba robić, co tylko można, by dzieci nie trafiały do domów dziecka.

– Takich dzieci zagrożonych odrzuceniem jest dużo?

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

– Dużo – i moim zdaniem – jest coraz więcej. Przynajmniej do Świetlicy „Anielisko” przychodzi ich więcej. W tej chwili mamy ok. 50 dzieci, a zazwyczaj było ok. 40. I tak naprawdę ruch jest tu ciągły.

– To znaczy, że rodziny stają się bardziej dysfunkcyjne? Nie ratuje ich 500+?

Reklama

– To jest już drugie pokolenie, które jest niewydolne i te dysfunkcje się pogłębiają. A ciężko jest w obecnej sytuacji społecznej wyjść z tego dna. Owszem, jeżeli mówimy o 500+, to w wielu rodzinach się poprawiło. Poprawiło się na tyle, że nie przychodzą pożyczać na leki czy na żywność. Ale nadal ludzi nie stać na godne życie, nie stać ich na zajęcia pozalekcyjne dla dzieci, nie stać na wakacje dla dzieci.
Mamy w świetlicy chłopca, który przyszedł tu jako ośmiolatek, bardzo dobrze się rozwija, mama wychowuje go sama i naprawdę jest to porządna rodzina, tylko z racji dysfunkcji samotnego rodzicielstwa – uboga. Chłopak chce rozwijać swoje pasje, trenuje piłkę nożną i pojawiła się kwestia wyjazdu na ferie. Udało się temu zaradzić, bo daliśmy chłopcu stypendium i razem z mamą opłaciliśmy wyjazd. Ale na tym przykładzie widać dużą przepaść materialną między rodzinami. 500+ wyciągnęło ludzi ze skraju nędzy, ale te rodziny nie mają możliwości, by dzieci rozwijały się normalnie i nadal potrzebują wsparcia. Dlatego jest sens takiej placówki. I jest ich moim zdaniem w Łodzi zbyt mało.

– Mówi Pani o świetlicy. A dom? Tu mieszkają dzieci, które mają swoją historię... Trudną....

– Za każdym z nich ciągnie się historia, jakiej nikt z nas dorosłych, żyjących normalnie, nie przeżył – nawet połowy tego, co każde z tych dzieci w takim krótkim życiu, to mogę gwarantować. W świetlicy też mamy dzieci, których historie i domy są trudne. Ale one jednak są w domach. I to nie jest sytuacja dziecka, które jest tego domu pozbawione. W Domu „Anielisko”, ale też w każdym domu dziecka, są dzieciaki, które mają problemy z nawiązywaniem relacji, bo nigdy tych relacji się nie nauczyły. Od początku ich relacja z matką, z ojcem była przynajmniej dysfunkcyjna, o ile w ogóle była...

– Uczycie ich nawiązywania relacji, czy to jest już nie do odrobienia?

Reklama

– Dzieci wspólnie razem funkcjonują i czynią olbrzymie postępy. Można powiedzieć, że zmieniają się niesamowicie. Pewnie, że z dnia na dzień tego nie widać, ale z roku na rok już tak. Po prostu ten dom stanowi próbę łatania ogromnej dziury, którą gdzieś tam w życiu mają. Staramy się, by jakoś ten dół zasypać i by mogły coś w przyszłości budować. Każde z nich ma problemy, by „zafunkcjonować” w szkole.
W normalnej rodzinie, gdy rodzi się dziecko, np. niepełnosprawne, to człowiek zdaje sobie sprawę z tego, że trzeba się za nim będzie nachodzić – choćby po lekarzach, po specjalistach. Za tymi dziećmi nie miał kto chodzić. Gdy znajdują się w placówce, to też jest chodzenie, cały czas. I jak za swoim. Są takie decyzje, które człowiek musi podjąć. Wie, że żaden urząd czy żadna dotacja tego nie pokryje, ale trzeba się zdecydować na terapię czy na prywatną wizytę u lekarza. Smutne jest tylko to, że za tymi dziećmi nie chodzi nikt. Do tego dochodzi też ogromna bezwładność urzędów, której bynajmniej nie próbuje się zmniejszać. Dlaczego? A kto się upomni za takim dzieckiem?

– Na czym polega ta bezwładność?

– Wszystko trwa. Aktualnie jest np. problem z finansowaniem. Miasto do tej pory złotówki nie przekazało na finansowanie żadnej z tych placówek. Nikt się nie zainteresował czy dzieci mają co jeść, czy w ogóle coś jadły. To wszystko trwa. Podpisywanie umowy – półtora miesiąca do finansowania. Gdyby nie darowizny i ludzie dobrej woli...

– Brak serca?

– Ale kto ma mieć to serce? To jest system. To przekładanie papierów z kąta w kąt. Rok w rok na początku roku jest jakiś problem. I to nie tylko finanse. To też sprawy dzieci. Po interwencji dziecko jest zabierane i umieszczane w pogotowiu opiekuńczym. Zanim rozpocznie się rozprawa i postanowią, czy wraca do domu czy zostaje w placówce – i w jakiej – to są dni, tygodnie. I to dziecko jest w zawieszeniu.

– Ale to dziecko ma też uczucia...

– O tym się w ogóle nie myśli. Tak naprawdę zadaniem świetlicy jest zapobieganie temu, by dzieci trafiały do jakiś placówek. Ale w momencie gdy takie nieszczęście się zdarzy, staramy się być i towarzyszyć. I też nie jest to proste. Bo robimy za oszołomów, którzy się upominają.

– Zapobieganie to też praca i zajęcia z rodzicami?

Reklama

– Ludzie nabierają zaufania, jeżeli przyprowadzają tu swoje dzieci i dzieciom nie dzieje się krzywda. Nie jesteśmy też tacy, by im się za bardzo w życie wtrącać. Owszem, jest pracownik socjalny, który zagląda do domu, sprawdza, jakie są warunki, ale on się umawia. Dlatego ludzie się ośmielają, przychodzą, mówią o swoich problemach. Oni nie pójdą do żadnych instytucji dalej, bo tam po prostu zwyczajnie wstyd jest o tym wszystkim powiedzieć.
W tej chwili mamy warsztaty dla mam i będą też takie, które pomogą rodzicom odrabiać z dziećmi lekcje, uczymy ich jak spędzać wolny czas, na weekendy pożyczamy gry planszowe. Oni muszą i starają się pewnych rzeczy nauczyć.

– Czego brakuje tym dzieciom?

– Choć dużo mają, to na pewno brakuje im stabilnej rodziny. I to wszystko. Jednym brakuje bardziej, innym mniej. To jest problem społeczny – za mało inwestuje się w rodziny, mało o nie dba. A jak nie ma normalnych rodzin, to pojawiają się rodziny dysfunkcyjne.

– Jak patrzy Pani na rodziny świetlicowe, na dzieciaki, łatwo stać się taką rodziną?

– Wystarczą przypadkowe związki. Kilkoro dzieci i każde ma innego ojca. Potem kobieta zostaje sama, wielokrotnie poraniona. A zaczynało się niewinnie. A tendencja do tego, że nie założę rodziny i będę żyć bez ślubu – jest. Nasi wychowankowie to kontynuują. Oni nie rozumieją – co to jest rodzina. Pamiętam naszego wychowanka, który jako 10-latek nie mógł zrozumieć, dlaczego ja i mój brat mamy to same nazwisko...

– Poświęciła Pani kawał swojego życia temu miejscu. Co daje Pani ta praca?

Reklama

– Chyba wszystko. Na pewno taki pokój wewnętrzny. Bo choć jest dużo nerwów, szarpania się, to jest we mnie spokój i zadowolenie. Owszem, człowiek się naszarpie, ale jak czasem wejdzie i zobaczy te dzieciaki, to jak one się zmieniają... Tego nie da się ani przeliczyć, ani opowiedzieć. To jest po prostu poczucie, że widać, że dzieje się coś dobrego. I niby mam z tym wiele wspólnego, ale też wiem, że ode mnie niewiele zależy. Człowiek jakoś tam przykłada rękę do tego trybika, ale to jest sterowane wyżej i dużo lepiej, niżbym sobie nawet wymarzyła. I zdarzają się sytuacje, i pisane są scenariusze, które rozgrywane są gdzieś poza nami.

– A co jest fenomenem tego miejsca?

– Dzieciaki tu nie bluźnią, choć nie zagwarantuję, że na ulicy nie będą. W szkołach mają różnie, często doświadczają braku akceptacji, ale tu akceptuje się każdego. Uczą się szacunku do siebie nawzajem i przyjęcia takim, jakim się jest. Ale niewątpliwie siła tego miejsca tkwi wyłącznie w wartościach. Bo na to, co te dzieciaki w życiu wybiorą, nie mamy wpływu, ale to, co w nich zaszczepimy, zostanie. My im nic nie możemy dać. To, że dostaną jeść, pojadą na kolonie, dostaną fajne paczki na święta, to są wszystko przemijające drobiazgi.

– Oprócz 1 proc., co wam jeszcze potrzeba?

– Potrzebne jest pamiętanie o nas. Także – a może przede wszystkim – w modlitwie. Bo te piękne scenariusze, które pisze życie w świetlicy i w domu, to jest to, że ktoś się za nas modli, że komuś zadrga serce czy o nas usłyszy.

2018-02-07 13:42

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Nie wystarczy wiedzieć, jak się tworzy Tweet

Niedziela Ogólnopolska 45/2017, str. 10-11

[ TEMATY ]

wywiad

media

Magdalena Kowalewska

Rzecznicy – od lewej: ks. Paweł Rytel-Andrianik – rzecznik Konferencji Episkopatu Polski, ks. Józef Kloch – były rzecznik KEP, o. Federico Lombardi SJ – były rzecznik Stolicy Apostolskiej i ks. Przemysław Śliwiński – rzecznik Archidiecezji Warszawskiej

Rzecznicy – od lewej: ks. Paweł Rytel-Andrianik – rzecznik Konferencji Episkopatu Polski, ks. Józef Kloch – były rzecznik KEP,
o. Federico Lombardi SJ – były rzecznik Stolicy Apostolskiej i ks. Przemysław Śliwiński – rzecznik Archidiecezji Warszawskiej
MAGDALENA KOWALEWSKA: – Jak były rzecznik Watykanu czuje się z kolejnym tytułem doktora honoris causa, tym razem przyznanym przez władze Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie?
CZYTAJ DALEJ

Św. Dionizy i biskupia klątwa

Niedziela przemyska 40/2014, str. 8

[ TEMATY ]

święty

wikipedia.org

Figura św. Dionizego (z głową w rękach) z portalu katedry Notre-Dame w Paryżu

Figura św. Dionizego (z głową w rękach) z portalu katedry Notre-Dame w Paryżu

Postać św. Dionizego, którego Kościół wspomina w październiku, warta jest poznania choćby ze względu na specyficzną ikonografię, ale także na pewien zabytek związany z osobą jednego z przemyskich biskupów

Wiele osób zwiedzając zabytkowe kościoły zwraca zapewne uwagę na świętego... bez głowy.
CZYTAJ DALEJ

Miłość Boża objawia się w ubóstwie [Felieton]

2025-10-09 23:47

caritas.pl

Z wielkim zaciekawieniem sięgnąłem dzisiaj po adhortację apostolską “Dilexi te”(„Umiłowałem cię”) papieża Leona XIV. Po pierwszym stronach lektury zauważalne jest to, że odnaleźć tam wątki, które były często poruszane przez papieża Franciszka, ale nie brakuje także odniesień do życia społecznego, jakże bliskiego papieżowi Leonowi XIV. Takie połączenie nie może dziwić, bo przecież przygotowania pod tę adhortację czynił zmarły w tym roku Franciszek.

Tu warto podkreślić, że adhortacja apostolska to szczególny rodzaj papieskiego dokumentu. To swoiste słowo pasterza, który “dzieli się swoim doświadczeniem wiary i prowadzi Kościół ku odnowie serca. Możemy śmiało powiedzieć, że najnowsza adhortacja "Dilexi te" („Umiłowałem cię”) jest duchowym zaproszeniem od Ojca Świętego, dla każdego z nas, abyśmy potrafili dostrzec obok siebie człowieka ubogiego, słabego, zapomnianego, bo w każdy z nich - mimo, że logika świata prowadzi ich do odrzucenia - jest kochany przez Pana Boga i przez nich Bóg objawia nam swoje Serce.
CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

REKLAMA

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję