Niech się nie trwoży serce wasze (…) w domu Ojca mego jest mieszkań wiele” (J 14, 1-14). Tymi słowami nad trumną z ciałem śp. ks. prał. Wincentego Jankowskiego rozpoczynała się Ewangelia na Mszy św. pożegnalnej wspólnoty Kościoła na Niebuszewie w Szczecinie.
Uczestnicząc w tej Mszy św. i następnego dnia w pogrzebie przy grobowcu kapłańskim na Cmentarzu Centralnym, moja myśl pobiegła do tej rozmowy pocieszenia spisanego przez umiłowanego ucznia Jezusowego Jana Ewangelisty: „Nikt nie przychodzi do Ojca inaczej jak tylko przeze mnie” (J 14, 17). Dla śp. ks. prał. Wincentego Jankowskiego ufność w to była dewizą posługiwania kapłańskiego przez prawie 56 lat: „Wszystko mogę w tym, który mnie umacnia” (Flp 4, 14).
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Niech to wspomnienie będzie moim wyraz wdzięczności i podziwu.
Droga ku kapłaństwu
Reklama
Nasze pierwsze spotkanie nastąpiło w końcu lat 50. XX wieku, kiedy to nasze rodziny z małym Wickiem i jeszcze mniejszym Jędrkiem z Kresów wschodnich przybyły na ziemie nad Odrą (Zielona Góra) i Bałtykiem (Szczecin). Różnica wieku (Wincenty 16 lat i Andrzej 13) nie była przeszkodą byśmy się spotkali i nawiązali braterstwo w Niższym Seminarium Duchownym w Gorzowie Wielkopolskim. On zdawał maturę, a ja rozpoczynałem pierwszą klasę licealną. Wynieśliśmy z tego okresu umiejętność rozmowy z Panem Bogiem, poczucie jedności z Kościołem i poszanowanie Ojczyzny, co w tamtych czasach szalejącego stalinizmu było szczególnie ważne. Do dzisiaj jesteśmy wdzięczni naszym nauczycielom i opiekunom – kapłanom i coraz częściej to sobie przypominamy przy różnych spotkaniach. To tam występowaliśmy w szkolnej orkiestrze, razem graliśmy w piłkę i chodziliśmy na basen, ale przede wszystkim nauczyliśmy się szacunku do każdego człowieka, bo każdy jest przecież dzieckiem Bożym.
Po święceniach kapłańskich nasze drogi nieco się rozeszły. Zostaliśmy wikariuszami w różnych, nieco odległych miejscowościach, ale w jednej części wielkiej administracji gorzowskiej, która w 1972 r. stała się archidiecezją szczecińsko-kamieńską.
Nawet z oddali podziwiałem z jaką umiejętnością ks. Wincenty podejmował zadania, które mu wyznaczali kolejni pasterze, czy to pracy z ministrantami katechezy parafialnej, urzędzie kurialnym, czy w tworzącym się seminarium duchownym, a także w duszpasterstwie rodzin, a wreszcie w parafiach. W każdej dziedzinie starał się nie tylko wypełniać obowiązki, ale tak jak mu serce dyktowało i pozwalały nabyte umiejętności, jak najlepiej służyć Bogu i Kościołowi.
Posługa Kościołowi
Reklama
Na obrazku prymicyjnym ponad 50 lat temu, jako dewizę swej posługi kapłańskiej wybrał wyznanie: „W imieniu Chrystusa poselstwo sprawuję”. Kierując się życiem i pobożnością członków licznej swojej rodziny, a także prymasowskim zawołaniem Soli Deo per Mariam i później papieskim Totus Tuus Maryjo, był wytrwałym czcicielem Bożej Matki. Jej wizerunek boruński towarzyszył mu w jego prywatnym pokoju, gdziekolwiek Kościół go posyłał, od wschodnich kresów Ojczyzny, aż na ziemie nad Odrą i Bałtykiem. Dwa obrazy, które zawisły po obu stronach ołtarza kościoła parafialnego budziły refleksję w każdym przychodzącym choćby na chwilę modlitwy człowieku. A obrazy te są też symbolami jego posługi pasterskiej: obraz Świętej Rodziny i kopia Jezusa Miłosiernego Ufam Tobie były znakami poszukiwań drogi rozwiązywania tak licznych problemów: tych rodzinnych i tych społecznych. To dlatego też konkurował w posłudze konfesjonału z innym emerytowanym kapłanem, bo chciał, by jak najczęściej ludzie mieli okazję pojednać się z miłosiernym Bogiem.
Drzwi domu parafialnego były zawsze gościnnie otwarte, a ks. Wincenty witał proszących o wsparcie, ucząc nas wszystkich wrażliwości i gościnności. Gdy tylko była potrzeba sam wiózł gościńce do Karmelu, siostrom Matki Teresy z Kalkuty, czy Małym Siostrom Jezusa.
Przypomniał tę prymicyjną dewizę w imieniu Chrystusa poselstwo sprawuję, ponownie w dniu swojego przejścia w wiek emerytalny. Zgłaszając ks. arcybiskupowi metropolicie gotowość przejścia w stan spoczynku, gdyż coraz bardziej podupadał na zdrowiu, równocześnie napisał: „Nie tracę jednak nadziei pokładanej w Panu, że jeszcze w innych formach posługi będę mógł Kościołowi służyć. Panu Bogu bowiem zawdzięczam moje powołanie i tak liczne łaski otrzymane podczas lat kapłańskiej posługi, urozmaiconej i wiążącej się z doświadczeniami dobra, piękna i pełnej radości”.
W ten sposób i mnie pouczył jak można przeżywać jesień życia.
Kapłańska posługa w cierpieniu
Czy już wówczas ks. Wincenty spodziewał się, że dobry i miłosierny Bóg wybierze cierpienie na jego szczególną formę spraszania łaski dla wspólnoty powierzonej mu parafii na Niebuszewie? Ostatnie tygodnie spędził w hospicjum św. Jana Ewangelisty pod troskliwą opieką rodzonej siostry Danuty i jej córki Barbary oraz życzliwego personelu medycznego i księży pallotynów. Wielu parafian i braci kapłanów, jakże często wspierało go swoją modlitewną pamięcią.
Reklama
Kiedy w trzy dni przed śmiercią odwiedziłem ks. Wincentego nieprzytomnie leżącego w hospicjum i przygotowującego się na spotkanie z Bogiem, jak ufam w Królestwie niebieskim, dotknąłem jego chłodną już rękę i modliłem się Duchu Święty przyjdź prosimy… i wielokrotnie powtarzałem Bądź Wola Twoja – Amen.
W dniu jego odejścia z tej ziemi wczesnym rankiem, matka młodego kapłana, którego ks. prałat kiedyś prowadził do ołtarza prymicyjnego, przyszła do zakrystii i poprosiła o odprawienie Mszy św. za łaski dla chorującego kapłana. Jeszcze nie wiedziała, że właśnie w tej chwili miłosierny Bóg wezwał ks. Wincentego do Siebie.
To wspomnienie jest dla mnie sposobem, by szczególnie dziękować Bogu, że na mojej drodze postawił ks. Wincentego. Ukazał on tak wiele znaków kapłaństwa nie tylko tym dziesięciu powołanym podczas jego proboszczowania z parafii Najświętszego Zbawiciela na Niebuszewie do kapłaństwa Chrystusowego, czy setkom kleryków, których jako ojciec duchowny prowadził przez lata seminaryjnej posługi, ale i nam wszystkim, którzy na co dzień doświadczaliśmy autentycznego życia w jego kapłaństwie.
Być dla ludzi będących w potrzebie
Pozostaje nam przyjąć te niezbadane wyroki Boskie, a odpowiedź na pytanie „dlaczego końcowe lata przyszło Ci Wincenty przeżyć w tak wielkim cierpieniu? – ktoś porównał do cierpień św. Jana Pawła II. Być może od Niego nauczyłeś się, by na serio odczytywać duszpasterstwo aż do końca, nie przesłaniając sobą Pana Boga. Pozbawiony przez swoją niemoc tego, co było największą mocą twego posługiwania: służyć ludziom potrzebującym, sam kończyłeś życie w potrzebie, zdany na pomoc hospicjum, rodziny i lekarzy. Jakże serdecznie im za tę posługę dziękujemy. Czy taką naukę chciałeś nam Wincenty pozostawić? Być dla ludzi będących w potrzebie – i tej fizycznej i tej duchowej, na nikogo nie bądźmy obojętni.